„Skyfall” - recenzja
Dodane: 26-10-2012 15:55 ()
Bondowi stuknęło półwiecze, ale dopiero teraz twórcy zdecydowali się pogrzebać w jego przeszłości, zabierając nas w rodzinne strony agenta MI6. Niebo wali się mu na głowę nie tylko w przenośni, o czym może świadczyć tytuł dwudziestego trzeciego filmu cyklu. Czy to koniec 007?
Jedna z największych agentur na świecie wykazała się niemałą nonszalancją, pozwalając wykraść sobie listę tajnych agentów. Oczywiście, jedyną szansą na odzyskanie cennej zguby jest wysłanie do akcji najlepszego człowieka. Emocjonujący pościg za złodziejem kończy się dla Bonda niezbyt szczęśliwie - zatruciem ołowiem i wodą w płucach. Uznany za zmarłego, zaczyna staczać się na dno. Otrzeźwienie przychodzi po cyberterrorystycznym ataku na siedzibę jego pracodawcy. Bond wraca, wiedziony bardziej przywiązaniem do służby niż patriotyzmem. Cyniczny, zgorzkniały, z psychiką złamaną wieloma latami w agencji.
Po dość chłodnym przyjęciu „Quantum of Solace”, na kolejną część przyszło nam czekać cztery lata. W przypadku bondowskiego cyklu to całe wieki, bowiem głównym bohaterom lat nie ubywa. Klan Broccolich postanowił ponownie wstrząsnąć serią, co było do przewidzenia po ostatniej odsłonie, jednakże mogło odnieść katastrofalne skutki. Źle nie jest, pacjent mimo zadyszki i wejścia w zaawansowany wiek żyje, ma się dobrze i zapewne przysporzy nam jeszcze wielu niezapomnianych wrażeń. Martwi jednak odcięcie się od ostatnich części oraz porzucenie niedokończonych wątków.
Sam Mendes znalazł receptę na nowego Bonda, agenta z niezabliźnionymi ranami, zarówno na ciele jak i w psychice, zdewastowanego przez liczne misje, wypalonego, popadającego w depresję oraz alkoholizm. Poruszono nawet kwestię motywacji postępowania postaci - trudne dzieciństwo - starając się udzielić odpowiedzi na pytanie: co sprawiło, że wstąpił do służby i ile ona dla niego znaczyła? Bohaterowi bliżej do przeciętnego zjadacza chleba niż do niezwyciężonego superagenta, który z każdej opresji wyjdzie bez szwanku. Pomysł wart uwagi i w założeniu interesujący, szkoda tylko, że ten fragment fabuły skonstruowano w mało przekonujący sposób. Bond dostaje kulkę, popada w apatię, nie potrafi sobie poradzić z bagażem doświadczeń. Nieco to przewidywalne, patrząc przez pryzmat poprzednich części cyklu. Mendes odszedł też od wizerunku Bonda brutala, gdzie siła i zwinność są jego głównymi atutami. To co zachwycało w „Casino Royale” ustępuje miejsca strzelankom i wybuchom.
Nie mogło też zabraknąć pięknych kobiet, znaku rozpoznawczego serii. Stanowią one niewątpliwie urokliwy dodatek do perypetii 007, ale w „Skyfall” nie przykuwają aż takiej uwagi. Obie kreacje są mało wyraziste. Bérénice Marlohe obsadzono w roli marionetki, która wprawdzie zjawiskowo wygląda w sukni, ale ma problemy z zagraniem przerażonej kobiety. O wiele korzystniej zaprezentowała się Naomie Harris, ale niestety jej rola została „skrojona” z myślą o przyszłych odsłonach. Bez dwóch zdań, tytuł królowej widowiska powędrował do aktorki cieszącej się wśród ekipy wielką estymą, a dotychczas pojawiającej się epizodycznie. Autorzy rozbudowali rolę M, a Judi Dench niezwykle charyzmatycznie podeszła do swojej kreacji. To ona jest w centrum uwagi – widzów, Bonda oraz szaleńca opętanego chęcią zemsty. Między Dench a Craigiem jest wyczuwalna chemia, więź sprawiająca, że inaczej spoglądamy na ich dotychczasowe relacje, przypominające te między matką a synem. Nie gorzej od wyżej wymienionych wypada Javier Bardem w roli socjopaty zaślepionego żądzą zemsty. Obawiałem się nieco jego występu, gdyż łatwo mógł zdublować rewelacyjną kreację z obrazu braci Coen (w obu zresztą ma kontrowersyjne fryzury). Mąż Penelope Cruz zagrał na pełnym luzie, z jednej strony demonicznie, z drugiej nieco komicznie, a w końcowej fazie aż nadto dał się ponieść szaleństwu. Na dalekim planie znalazło się także miejsce dla zasłużonego Alberta Finneya. „Garderobiany” wprowadził nieco humoru w kulminacyjnym momencie filmu.
Twórcy nie zapomnieli też nawiązać do poprzednich odsłon. Pojawia się Q w osobie komputerowego nerda, żartujący z wybuchowych długopisów. Bond zaś wyciąga z demobilu wysłużonego Astona Martina, a także cytuje tytuł jednej z części cyklu. Miły ukłon w stronę fanów, a „Skyfall” pozostawia również wrażenie, że scenariusz rozpisano z myślą o nowym początku. Skoro Daniel Craig został zaakceptowany przez miłośników serii i stał się obok Seana Connery’ego najpopularniejszym odtwórcą roli 007, to może warto wrócić do korzeni. I właśnie dzieło Mendesa taki powrót zwiastuje. Szkoda tylko, że dzieje się to kosztem fabuły, która mogłaby być lepsza.
Daniel Craig powróci jeszcze co najmniej dwa razy do swojej najsłynniejszej roli. Kto tym razem stanie za kamerą? Mówi się, że ten zaszczyt przypada zazwyczaj twórcy ze Zjednoczonego Królestwa, zatem jedno nazwisko ciśnie się na usta. Christopherze Nolanie, teraz twoja szansa na interpretację mitu 007.
Ocena: 8/10
Tytuł: Skyfall
Reżyseria: Sam Mendes
Scenariusz: Neal Purvis, Robert Wade, John Logan, Patrick Marber
Obsada:
- Daniel Craig
- Judi Dench
- Bérénice Marlohe
- Ralph Fiennes
- Javier Bardem
- Naomie Harris
- Ben Whishaw
- Ola Rapace
- Albert Finney
Muzyka: Thomas Newman
Zdjęcia: Roger Deakins
Montaż: Stuart Baird
Scenografia: Dennis Gassner
Kostiumy: Jany Temime
Czas trwania: 143 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus