„Podróż siódma” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 07-07-2021 23:45 ()


2021 to rok wyjątkowej kumulacji literackich rocznic, tym samym patronów. Świętujemy 100. rocznicę urodzin Stanisława Lema, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, Tadeusza Różewicza i 200. rocznicę urodzin Cypriana Kamila Norwida.
 
Nie dziwi więc, że główny wydawca książek genialnego futurologa ze Lwowa, krakowskie Wydawnictwo Literackie, w szeregu innych aktywności rocznicowych pokusiło się także o publikację komiksu będącego adaptacją jednego z utworów autora Solaris - opowiadania Podróż siódma Ijona Tichego, od 1966 roku integralnej części "Dzienników gwiazdowych". To prawdopodobnie najbardziej znane opowiadanie z cyklu przygód kosmicznego podróżnika skłoniło uznanego, amerykańskiego artystę Jona J Mutha (Moonshadow, Silver Surfer, Havok i Wolverine: Stopiony) do nawiązania kontaktu z pisarzem w celu uzyskania zgody na przygotowanie komiksowej adaptacji "Siódmej podróży". Lem się zgodził.
 
I tak w 2005 roku Muth na potrzeby nowopowstałej inicjatywy wydawniczej, komiksowej odnogi wydawnictwa Scholastic, Graphix rozpoczął prace nad Podróżą siódmą. Co ciekawe, do zadania podszedł oryginalnie, tworząc przy pomocy brata ruchomą lalkę Tichego i model kosmicznej rakiety, w której wnętrzu rozgrywa się akcja opowiadania. Modele miały posłużyć artyście do studiowania kątów padania światła na rysunkowe postaci, co nie powinno dziwić nikogo, kto miał przyjemność studiować ilustracje Mutha - genialnie oświetlone akwarelowe cudeńka.
 
No dobrze, ale o czym w ogóle jest Podróż siódma? Ijon Tichy, bohater rozpisanego na lata cyklu opowiadań, podróżuje w kierunku gwiazdozbioru Cielca. Gdzieś na wysokości Betelgezy niewielki meteoryt przebija ster rakiety, wskutek czego ta traci sterowność. Problem polega na tym, że aby naprawić usterkę, potrzeba zaangażowania dwóch ludzi, którzy wyszliby w przestrzeń kosmiczną i tam dokonali odpowiednich napraw. Niestety, Tichy jest sam i ma tylko jeden kombinezon próżniowy.

Pozbawiony sterowności statek zmierza w kierunku obszaru licznego występowania wirów grawitacyjnych, charakteryzujących się tym, że w ich obrębie występuje fenomen pętli czasowych. Niezwykle szybko przychodzi Tichemu doświadczyć działania tego fenomenu, gdy w nocy zostaje obudzony przez samego siebie, tyle że starszego o jeden dzień.
 
Kapitalny w swej prostocie pomysł fabularny Lema, co typowe, posłużył wybitnemu pisarzowi do stawiania przenikliwych diagnoz czasom mu współczesnym. Nie inaczej jest w przypadku Podróży siódmej, która w arcyzabawny, ale też zjadliwy sposób drwi z organizacji pracy kolektywnej, socjalistycznego zrywu, który im ambitniejszy, tym bardziej okazuje się niemożliwy do zrealizowania. Przeprowadzenie banalnej w istocie naprawy urasta do czynu niemalże heroicznego, a wielość "pomagierów" - duplikantów Tichego uwypukla polskie przywary: niemożność wypracowania wspólnego stanowiska, kłótliwość, mitomanię i deklarowanie czynów jedynie w wymiarze werbalnych zapewnień.
 
Jon J Muth, uważny czytelnik Lema bez problemu zauważył komediowy potencjał Podróży siódmej, decydując się na to, by jego adaptacja oddychała slapstickową konwencją. I tak rysunek głównego bohatera Muth oparł na podobieństwie do aktora Stana Laurela ze słynnego filmowego duetu Flip i Flap, a wiele kadrów zapełnił typową, slapstickową atrakcją (upadki, zderzenia, uderzenia, przepychanki itd.). Problem adaptacyjny, jaki jednak nastręcza tekst Lema, jest taki, że cała jego atrakcyjność opiera się na intelektualnej zabawie paradoksami czasowymi, a nie rozwoju fabuły, która w przypadku Podróży siódmej jest dość rachityczna. Koniec końców mamy tu tylko jednego bohatera (chociaż zwielokrotnionego) i ascetyczne wnętrza rakiety kosmicznej. Czy taki koncept da się w ogóle uatrakcyjnić wizualnie?
 
W moim odczuciu udało się to połowicznie. Oczywiście Jon J Muth to ten sam artysta, który dał światu fenomenalnego plastycznie Moonshadow, więc i w Podróży siódmej jego subtelne operowanie techniką akwareli budzi zachwyt, ale jako całość komiks sprawia wrażenie monotonnego stylistycznie z powodów, o których wspomniałem. Ijon Tichy ubrany jest w służbowy, piaskowy kombinezon, wnętrza rakiety są zaś koloru zgniłego błękitu. Te dwie dominanty kolorystyczne bardzo studzą przyjemność estetyczną, jaką mógłby dać ten komiks, o czym łatwo się przekonać, gdy sporadycznie pojawiają się sekwencje ilustrujące przestrzeń kosmiczną, zbawiennie rozbijając monotonną kolorystykę kadrów wnętrza rakiety. Poza tym gęstość tekstu, który trzeba śledzić uważnie, by nie zostać w tyle za galopującą wyobraźnią Lema, zdaje się pętać kreatywność Mutha, starającego się czytelnie podawać werbalne sensy obrazami nieodciągającymi zbytnio uwagi od sensów werbalnych. Tym samym komiksowa adaptacja Podróży siódmej to nic więcej niż rzemieślniczo solidna robota. Fajnie, że powstała, ale trudno nazwać ją wydarzeniem.
 
Trudno też jednoznacznie wskazać odbiorcę tego komiksu. Na pewno nie jest to tytuł dla przypadkowego czytelnika, bo Lem, choć niezmiennie popularny, nie jest autorem ani łatwym, ani oczywistym. Nie mówiąc o tym, że jest pisarzem uwielbiającym polemikę z polską tradycją literacką (archaizmy językowe zachowane w komiksie), kulturową, systemami politycznymi itd. Czy te konteksty są atrakcyjne i zrozumiałe dla współczesnego, młodego odbiorcy?

Zakładając, że jednak tak w komiksowej Podróży siódmej bez problemu znajdzie wybitny humor, jakim Lem nasycał dużą część swojej twórczości oraz pesymistyczny opis zaawansowania cywilizacyjnego, który nijak nie chce przełożyć się na wyplenienie ułomności natury ludzkiej.

 

Tytuł: Podróż siódma

  • Autor: Stanisław Lem
  • Rysunki: Jon J Muth
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
  • Format: 210x290 mm
  • Liczba stron: 80
  • Oprawa: twarda
  • ISBN-13: 9788308073995
  • Data wydania: 23 czerwiec 2021 r.
  • Cena: 49,90 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie komiksu do recenzji


comments powered by Disqus