„Toń” - recenzja

Autor: Dawid Śmigielski Redaktor: Motyl

Dodane: 28-06-2021 23:52 ()


Gdyby na okładce „Toni” nie widniało nazwisko Joe Hilla, to byłbym święcie przekonany, że komiks ten stworzył Mark Millar, lecz w żadnym wypadku nie jest to pochwała dla twórcy „Kosza pełnego głów”, wręcz przeciwnie. Zresztą, najbardziej nieudane, te pisane na kolanie dzieła autora „Kick-Assa” nie mogą równać się z tym, co z taką butą przedstawił czytelnikom Hill przy pomocy Stuarta Immonena i Dave’a Stewarta, albowiem gorszego komiksu  w tym roku jeszcze nie czytałem.  A wzór do sukcesu był przecież taki prosty. Mitologia Cthulhu plus filmowy dorobek Johna Carpentera, plus tajemnica, plus banda wyrzutków, plus samotny statek na wodach rosyjskich, plus widowiskowość i one-linery rodem ze współczesnego kina zaludnionego przez aktorskie „osobliwości” pokroju  Vina Diesela czy Dwayne’a „The Rocka” Johnsona. Co mogło się nie udać? Wszystko. Absolutnie wszystko.

Ogólna katastrofa w wymiarze moralnym czy ekonomicznym z zasady wpisana jest w każdą opowieść o podejrzanej misji ratunkowej/poszukiwawczej, za którą stoi wielka i potężna korporacja (w tym przypadku to Rococo International). Wpisana jest ona także, kiedy autorzy owej „fajnej” zabawy popkulturą, bo jak przyznaje Hill w jednym z e-maili: „Nie jest to historia wyrafinowana, ale może okazać się bardzo fajna”, mają czytelników za pospolitych idiotów. Warto tu przytoczyć jeszcze jeden fragment listu Hilla – „Ta historia nie zdobędzie dla nas nagród za artyzm i wyrafinowanie. Ale może zdobyć nam czytelników, co jest jeszcze lepsze”. Panie Hill, najlepsze dla nas, byłoby niepoznawanie akurat  tych Pana pomysłów, choć tak naprawdę trudno je nazywać Pana pomysłami, nie obrażając przy tym wszystkich tych, którzy zapisali się w dziejach znakomitymi tekstami kultury, które Pan tak bezczelnie wykorzystuje. Poza tym dobra historia nie potrzebuje artyzmu. Może nawet i wyrafinowania. Choć to drugie z pewnością by się Panu przydało w konstrukcji interesującej fabuły i w kreacji ciekawych osobowości. A skoro już tak bardzo chciał Pan oddać ducha twórczości Carpentera, to jednak wyrafinowanie i pomysłowość są do tego zdecydowanie potrzebne.

Zamiast tego ułożył Pan sobie prosty plan, aby stworzyć niewymagający scenariusz filmowy z gotowymi storyboardami odpowiedni do szybkiego sprzedania go serwisom streamingowym. I rzuca się to w oczy od pierwszych stron „Toni”, w której akcja gna do przodu jak szalona, kadrowana przez Stuarta Immonena z należytą starannością o wszelkie efekciarskie rozwiązania. Jednak trudno uznać prace Kanadyjczyka za porywające. Wina leży to po stronie Dave’a Stewarta i jego przyciężkich kolorach mających wprowadzić do komiksu klaustrofobiczne oblicze. Gołym okiem widać, że obaj artyści nie tworzą zgranego duetu. Stewart koryguje Immomena za każdym razem, gdy ten stara się wypłynąć na szersze wody, bo to rysownik kochający rozmach, „czujący” kino, ale zupełnie niesprawdzający się w opowieści, która wymaga przyjrzeniu się z bliska poszczególnym postaciom i uchwycenia ich zniuansowanych emocji.

Nie to, że Pan taką historię w ogóle stworzył Panie Hill. Nic z tych rzeczy. Świadczy to jedynie o tym, iż nie ma tu za wiele sensu, a poszczególne elementy ze sobą nie współgrają. A że najłatwiej i najgłupiej ukryć swoje warsztatowe niedociągnięcia  poprzez wprowadzenie na scenę wielkiego potwora, licząc na  efekt wow, którego może pokonać tylko zatwardziały marynarz z dziarską miną polskiego Barbera zaciekle walczącego z łysiną swoich klientów za pomocą pewnej czarnej tuby, czy raczej świecidełka wywołującego szaleństwo u innych istot, to też tak Pan czyni. Problem w tym, że wielki potwór już dawno przestał być wow. Ta pieśń rozpaczy zgrała się jak inny singel pt.: „Wystrzelmy atomówkę”.

Oczywiście znajdą się fani tego typu historii. Ba, już dawno się znaleźli. W końcu każdy ma swoje zboczenia. Wszak prostacki humor, tanie efekciarstwo i papierowych bohaterów można bez problemu zapić piwem i zajeść chipsami. Jednak czy o to właśnie chodzi? Śmiem wątpić. Lecz co do jednego nie mam wątpliwości. Czarne dildo, które na początku „Toni”  trzyma w dłoni kapitan Carpenter z tym samym niezmiennym grymasem twarzy, jest o wiele fajniejszą bardziej wyrafinowaną i potrzebną rzeczą niż Pana komiks. Brawo Panie Hill, udało się Panu stworzyć potwora sięgającego dna.

 

Tytuł: Toń

  • Scenariusz: Joe Hill
  • Rysunki: Stuart Immonen
  • Kolor: Dave Stewart
  • Przekład: Paulina Braiter
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 16.06.2021 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Objętość: 168 stron
  • Format: 170x260
  • ISBN: 978-83-281-6067-5
  • Cena: 69,99

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus