„Star Wars Komiks” 1/2021: „Nadzieja umiera” - recenzja
Dodane: 25-03-2021 06:26 ()
Dla gwiezdnowojennej literatury tak książkowej, jak i komiksowej, zmiana właściciela marki w 2012 roku oznaczała nie tylko zerwanie z całym dorobkiem Expanded Universe. Oznaczała też zmniejszenie roli książek i komiksów w kontekście kreowania wielkich, pangalaktycznych wydarzeń. O epickich konfliktach, które przebijały skalę wydarzeń filmowych, na miarę wojny z Yuuzhan Vongami czy wojen z czasów Starej Republiki, możemy tylko pomarzyć. Nawet świeżo wykreowana era Wielkiej Republiki ledwo jest w stanie mierzyć się z serialami, co dopiero filmami. I stąd każdy taki przebłysk epickości w książkach czy komiksach jest niemalże na wagę złota. I z czymś takim mamy właśnie do czynienia w komiksie „Nadzieja umiera”.
Tytuł nie brzmi optymistycznie, stąd nawet przytoczenie krótkiego opisu komiksu – a w skrócie chodzi o wielką gwiezdną bitwę ustępującą w swej skali jedynie bitwom o Endor i Jakku – jest spoilerem i jasno sugeruje niewesoły finał historii. Jak pamiętamy z poprzedniego tomu, „Buntu na Kalamarze”, Rebelia przechwyciła krążowniki kalamariańskiej floty cywilnej z zamiarem przekształcenia jej we flotę wojenną. Komiks rozpoczyna się w momencie, gdy flota ta, licząca blisko 40 okrętów, ma wystartować i rozproszyć się po całej galaktyce – jak możecie się domyślić, coś pójdzie bardzo, ale to bardzo nie tak. Choć może nie z naszej perspektywy, a już na pewno nie fanów złaknionych dużych fajerwerków.
„Nadzieja umiera” to napakowany akcją komiks, ale gdyby to był tylko zapis bitwy, nieważne jak wielkiej i epickiej (wybaczcie lekkie, acz moim zdaniem uzasadnione nadużywanie tego słowa), to podejrzewam, że koniec końców zanudziłby nas na śmierć. Nie, na szczęście bitwa stanowi tło – ale za to jakie tło! – licznych zwrotów akcji, misji w misjach, walki z czasem, trzymających w napięciu pościgów, słowem: paru równie ciekawych pomniejszych wątków. Może nie ma wiele miejsca na złapanie oddechu, za to przynajmniej akcja rozkłada się na więcej postaci, niż tylko nasza standardowa ekipa z Klasycznej Trylogii. Swoich pięć minut dostaje kilku starych znajomych ze ścisłej wierchuszki Sojuszu Rebeliantów, co scenarzysta komiksu wykorzystuje zresztą, by wyrównać pewne chronologiczne nieścisłości, które pojawiają się pomiędzy filmami. Stąd na kartach tego tomu serii „Star Wars” w nieco większych rolach ujrzymy choćby generałów Jana Dodonnę (czyli dowódcę bazy na Yavinie z „Nowej nadziei”) i Dravena (rebelianckiego oficera wywiadu z „Łotra 1”).
Główny wątek komiksu zbudowany jest wokół wyścigu z czasem i gwiezdnych okrętów. Brzmi znajomo? Analogii do „Ostatniego Jedi” jest zresztą więcej, od pojedynczych kadrów będących jakby odbiciem scen z filmu, po całe sekwencje bitwy, wątki poboczne (konieczność wkradzenia się na pokład okrętu dowodzenia choćby) i ogólny klimat desperacji. I jakkolwiek uwielbiam Epizod VIII, tak tutaj wrażenie jest nieco lepsze – przy czym i tu, i tam ma się pewne wrażenie niewiarygodności sytuacji, w której gigantyczny okręt (tu „Executor”) z liczną eskortą straszliwie męczy się z wrogimi okrętami na tyle długo, by w międzyczasie nasi bohaterowie zrobili kilka dość skomplikowanych i czasochłonnych rzeczy. Jakkolwiek więc fabuła komiksu mi imponuje, ten element mógłby wypaść lepiej.
Przy poprzedniej recenzji wspominałem, że rysownik Salvador Larroca w końcu przestał polegać na koszmarnym photoshopowaniu twarzy. O ile jednak tam ta ohydna technika wciąż się pojawiała, o tyle tu już jej nie ma. I chwała niech będzie Mocy! Wreszcie kreska Larrocy przypomina tą, z którą zaczynał swoją przygodę w odległej galaktyce. A że nigdy nie miał czego się wstydzić w tej materii – choć nie zawsze mu te twarze wychodzą, zgoda – tym bardziej nie rozumiem, czemu przez dobrych kilka tomów ulegał pokusie chodzenia na skróty. Zostawmy jednak ten temat. Rysunki są znakomite, szczególnie że artysta ma ogromny talent do okrętów i myśliwców. To zawsze była jego najmocniejsza strona, a teraz jak nigdy wcześniej mógł się na tym polu wykazać. Co ciekawe, w komiksie pojawia się krótka wstawka retrospektywna, której autorem jest Giuseppe Camuncoli – i tak jak zwykle narzekałbym na dwóch artystów pracujących nad jedną historią, tak tutaj to ma swoje uzasadnione, nawet jeśli prawdopodobnie było skutkiem zwyczajnego niewyrobienia się w terminie.
Poprzedni tom serii dobitnie pokazał, że w komiksowym cyklu „Star Wars” drzemie większy potencjał, a ten tom wykorzystał go w pełni. Jako ktoś czytający amerykańskie komiksy Star Wars na bieżąco wiem jednak, że „Nadzieja umiera” ustanawia jakiś nowy trend – nie, to w zasadzie dość odizolowany przypadek, który łatwo wytłumaczyć faktem, że w przyszłości raczej nie powstanie film, który mógłby zająć się akurat tym etapem historii Sojuszu Rebeliantów. To w sumie mało istotna kwestia. Ważne, że „Nadzieja umiera” łączy epickość z kameralnością i robi to tak dobrze, że śmiało mogę ją nazwać jednym z najlepszych komiksów nowego kanonu.
Tytuł: „Star Wars Komiks” 1/2021: „Nadzieja umiera”
- Scenariusz: Kieron Gillen
- Rysunek: Salvador, Larocca, Giuseppe Camuncoli
- Tusz: Salvador, Larocca, Cam Smith
- Kolory: Guru eFX, Java Tartaglia
- Wydawnictwo: Egmont
- Data premiery: 12.03.2021 r.
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Liczba stron: 148
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 19,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus