Druga relacja z Teleportu 2007
Dodane: 01-08-2007 22:56 ()
Przyznam od razu - tę relację napisała osoba, która Teleport ocenia jako jeden z najgorszych pomysłów na spędzenie weekendu, na jaki wpadła w ciągu ostatnich kilku lat. Przejechałem 500 km, dalej niż na jakikolwiek inny konwent jaki odwiedziłem do tej pory, na imprezę, na którą nie zajrzałbym gdyby nawet znajdowała się tuż obok mojego domu, jeślibym tylko wiedział co na niej znajdę. Mam ochotę wylać tony jadu na organizatorów, którym po prostu się nie chciało (poza chlubnym wyjątkiem Marcina „Grzybka" Grzybowskiego, chwała mu za to). Nie chciało się im organizować konwentu, naprawiać kolejnych serii potknięć, ba, choćby rzetelnie o nich informować.
Konwent się nie udał. I nikt mnie nie przekona, że było inaczej.
Zaczęło się już przy akredytacji. Przybyło w sumie ponoć 550 osób, dobrym pomysłem, choćby tylko w piątek, byłoby więc ustawienie dwóch dyżurek przy wejściu. Pojawiła się tylko jedna, można zrozumieć. Gorzej, że wszedłem do środka w zasadzie na „słowo honoru". Owszem, faktycznie byłem przedstawicielem Paradoksu (jako patronat medialny), ale nikt nie pofatygował się, żeby sprawdzić czy to prawda i czy w ogóle patronujemy tej imprezie (a nie było to takie oczywiste, zważywszy, że lista instytucji patronackich zapełniała po brzegi całą stronę informatora). Sytuacja powtórzyła się, gdy za chwilę do dyżurki podszedł Misiek z Wrót Wyobraźni. Krótko mówiąc: dało się wejść do środka za darmo z zielonym identyfikatorem bez żadnych problemów, wystarczyło jedynie podać losową nazwę z końca informatora (co faktycznie miało miejsce, jak się później dowiedziałem). Jakby tego mało, trafiłem w niedzielę na osobę, która twierdziła, że od poprzedniego dnia wchodzi i wychodzi ze szkoły bez żadnych problemów, mimo że nie zapłaciła akredytacji. Niestety, obsługa siedząca przy wejściu uznała najwyraźniej, że wystarczy sprawdzać co dziesiątą osobę, a resztę czasu można poświęcić na rozmowę ze znajomymi, czego sam byłem świadkiem.
Informator, pomijając już względy estetyczne, przyprawiał o zawrót głowy. W negatywnym sensie. Brakowało jednej, zbiorczej tabelki dla wszystkich punktów programu. Trzeba było „przelatywać" po 56 stronach, od spisu treści do bloku RPG, od spisu treści do bloku publicystycznego, od spisu treści do bloku filmowego i tak dalej. Gdybyż jeszcze wszystkie przyjęły jakąś podobną formułę. Skądże! Wyglądało to tak, jakby organizator każdego bloku chciał wykazać się własną pomysłowością przy konstruowaniu tabelki - każda wyglądała zupełnie inaczej. Na dodatek czasem opisy prelekcji znajdowały się przed, czasem po niej, czasem opisów nie było, a czasem nie było tabelki. Czasem brakowało nazw prelekcji (tylko nick prelegenta), czasem odwrotnie - tylko imię i nazwisko. Wreszcie, czasem w ogóle niczego nie było, poza informacją: „Patrz: Teleportowa Tablica Ogłoszeń", jak w przypadku trzech czwartych niedzielnego bloku RPG! O niezgodności między podawanymi godzinami w opisach i w tabelach nie chce mi się nawet wspominać.
Doprawdy, z ulgą przyjąłem wiadomość, że całą tę książeczkę mogę wyrzucić do kosza, gdyż zdezaktualizowały się wszelkie zawarte w niej informacje, włącznie z rozmieszczeniem sal. Wyrocznią miała być wspomniana już tablica ogłoszeń wystawiona w sobotę na parterze. Pomysłowa errata zmieniła się w program pisany od nowa. Co więcej, niekompletny i uzupełniany często na pół godziny przed rozpoczęciem danego punktu programu.
PROGRAM - UPADKI
Wypadałoby pochwalić Teleport za liczbę bloków tematycznych. Jednak nie zrobię tego. Z prostego powodu - zbyt duża część z nich albo nie funkcjonowała w ogóle, albo znajdowała się w takiej rozsypce, że gdyby nie kilka osób ratujących sytuację (zazwyczaj nie było wśród nich orgów, trzeba nadmienić), również można by je uznać za niebyłe. Co gorsza - mówię akurat o tych, które mnie osobiście, a także osoby, z którymi przyjechałem, interesowały najbardziej.
Podstawowym problemem były sale. Pierwszego dnia okazało się, że konwent musiał niespodziewanie dzielić szkołę z jakąś kolonią. To zmusiło organizatorów do sporych zmian w rozkładach sal, niestety, bez informowania uczestników na czym one polegały (być może w sobotę pojawiły się jakieś informacje, które przeoczyłem, w piątek na pewno ich nie było). Wszystkiego, owszem, dowiedziałem się, ale od osoby z którą dzieliłem sleep room, który wyżej wymienionych znał i wiedział kogo pytać. Zmiany zrobiono na dodatek zupełnie bez przemyślenia sprawy, gdyż, dla przykładu, zostawiono bez zmian wszystkie sale sypialne, po czym wydzielono na to dodatkowo 2/3 sali gimnastycznej, z czego skorzystało może kilkanaście osób, w efekcie dla games roomu, wciśniętego w kąt na pozostałej 1/3 obok bitewniaków, praktycznie nie było już miejsca (bodaj dwa stoliki, z czego jeden zawalony grami). Tymczasem, gdyby choć jeden sleep room przerzucić na dół, zapełniając wolne miejsce na sali gimnastycznej, zwolniłaby się sala akurat dla planszówek. O tym jednak nie pomyślano.
Skoro już przy nich jesteśmy - odnoszę wrażenie, że potraktowano je jak piąte koło u wozu. Pomijając już brak miejsca, przez dłuższy czas nikt się nimi nie zajmował - brakowało kogoś, kto wytłumaczyłby zasady albo chociaż pilnował, by gry nie zostały skradzione. Sądzę, że dla szukającego okazji, sposobności było aż nadto i, szczerze mówiąc, nie byłbym zdziwiony, jeśli do jakiś zaginięć gier doszło. To jednak nic. Najlepsze (w bardzo ironicznym tego słowa rozumieniu), że games room istniał na dobrą sprawę tylko w sobotę. W piątek, w związku z zamieszaniem z salami, nie pojawił się, zaś w niedzielę koło 11.00 z zaskoczeniem zauważyłem jednego z orgów, który akurat kończył chować wszystkie planszówki do pudła na zapleczu, które za chwilę zamknął na klucz. Na moje pytanie co z games roomem odparł, że zawsze mogę go odnaleźć wśród bitewniaków i poprosić o pożyczenie czegoś. A co w takim razie z całą resztą uczestników, którzy nie mieli tego szczęścia i nie przyłapali go na chowaniu gier? Krótko mówiąc - porażka na całej linii.
Kolejny blok: RPG. Jedna z osób za nie odpowiedzialnych - Tredo - z przyczyn osobistych nie mogła się stawić. To się zdarza, jednak po pierwsze - z tego co udało mi się ustalić, wiadomo było o tym dużo wcześniej, a mimo to punkty programu które prowadził nie zniknęły z informatora, a po drugie - był również drugi koordynator. Ten jednak wyraźnie nie zadał sobie trudu, by zadbać o sprawne funkcjonowanie bloku. Więcej - nieprzemyślane decyzje i brak zainteresowania rozwiązywaniem problemów na bieżąco sprawiło, że z czterodniowego programu odbyło się w sumie może tyle, co na jeden dzień. Do tego w takim chaosie, że można było trafić na coś jedynie przypadkiem, zaglądając akurat do właściwej sali.
Podam przykład: znajomi z Lublina, z którymi przyjechałem na konwent, mieli zapisany na sobotę konkurs warhammerowy w sali nr 14. Owa czternastka, na 10 minut przed rozpoczęciem tego punktu programu, była jednak zapełniona ludźmi grającymi w „Magic: The Gathering". Co na to organizator? „Trzeba było mówić wcześniej" - odparł na nasze zapytanie. Prelegenci, nie mając czasu na załatwienie sprawy na własną rękę, postanowili przenieść się do innej sali, w której odbywały się pozostałe prelekcje RPG. Pół godziny po rozpoczęciu konkursu do pomieszczenia wpada drugi organizator oznajmiając, że wszelkie punkty programu z tego bloku zostały przeniesione na niedzielę. Pomijając już absurdalny pomysł zapełniania luk w programie jednego dnia, poprzez tworzenie luk w innym, nikt nie pokwapił się poinformować zawczasu o tym prowadzących prelekcje, o uczestnikach nie wspominając. To, zaręczam, nie jedyna i nie najbardziej obnażająca „olewactwo" i brak zdrowego rozsądku orgów anegdotka. Znów - klapa totalna.
Publicystyka? Czterech autorów nie dojechało, przekreślając tym samym chyba połowę bloku. Znów: cóż, zdarza się i znów: na stronie jednego z autorów informacja o tym pojawiła się bodaj tydzień wcześniej, więc można było przekazać ją zawczasu. Nie tylko nie zrobiono tego przed konwentem, ale również w jego trakcie uczestnicy dowiedzieli się o tym bardzo późno. Znów: duży minus.
Najgorzej było chyba z blokiem komiksowym. Nie zapowiadał się co prawda szczególnie okazale, ale w informatorze widniało kilka spotkań z gośćmi. Brakowało za to sali, daty i godziny. Nie znalazłem także żadnej informacji na tablicy ogłoszeń ani wśród plakatów. W ten sposób, nawet jeśli coś się odbyło, to mogło równie dobrze toczyć się na Marsie, możliwości dotarcia tam miałem podobne. Na pocieszenie zostały mi co prawda całkiem niezłe wystawy Metropolii Komiksowej i na temat komiksu szwajcarskiego, ale to za mało, by móc w ogóle mówić o jakimś „bloku".
PROGRAM - WZLOTY
Cóż, sądziłem, że posiadam szerokie zainteresowania i w razie czego jestem sobie w stanie znaleźć sporo alternatyw, jeśli jakaś część programu nie spełni moich oczekiwań. Zwłaszcza jeśli było ich równie dużo, jak to twierdził informator Teleportu. Niestety, możliwości kończyły mi się tak szybko, że w końcu z interesujących mnie tematów pozostała jedynie filmówka oraz, nieoczekiwanie, konsole.
Sala filmowa okazała się być przygotowana niezwykle profesjonalnie. Jak już wcześniej zauważyła Kiriana w swojej relacji, można było poczuć się niemal jak w kinie. Program co prawda irytował o tyle, że większość punktów figurowała jako „film niespodzianka", na szczęście na tablicy informacyjnej obok wejścia pojawiały się na godzinę/dwie przed seansem konkretne tytuły. A te były bardzo atrakcyjne i nowe (wspomnę chociażby o „300" czy „28 tygodni później"), do tego prezentacja brytyjskich animacji i filmów krótkometrażowych oraz kroniki PRL-u. Krótko mówiąc - bogato i suto. Po koncercie nieodpowiedzialności i chaosu, jakich doświadczyłem wcześniej, wreszcie duży plus.
Pozytywnie prezentowały się również stanowiska konsolowe, rozlokowane na korytarzu i w salach. Kilkanaście telewizorów i konsol, różnorodne tytuły, od „Dance Dance Revolution" (tańczenie na macie) i „Singstar" (śpiewanie wybranych przebojów, którego czystość sprawdzał komputer) po klasyczne mordobicia, jak „Tekken 5". Do tego możliwość zagrania w platformy growe najnowszej generacji (wiem na pewno o Wii, zdaje się, że Xbox 360 i PS3 także się pojawiły). Słowem - druga już świetnie przygotowana atrakcja.
Szkoda, że poza tymi dwoma miejscami (i oczywiście integracją z innymi uczestnikami, co jest stałym, lecz niezależnym od twórców, elementem każdego konwentu), nie miałem co robić przez te kilka dni. Od innych osób słyszałem co prawda, że pozostałe bloki programowe (Manga i Anime, „Star Wars", gry komputerowe) radziły sobie lepiej, ale również rewelacji podobno nie było. Cóż, skoro „bez rewelacji", to luksus zarezerwowany jedynie dla części przybywających na tę imprezę. Za nieźle zrealizowaną i nowatorską część należy uznać jeszcze blok Bollywood. Nie interesował mnie on co prawda, ale zajrzałem na kilka filmów i prelekcji z czystej ciekawości i muszę przyznać, że prezentowały się interesująco i co więcej - zgodnie z pierwotnym rozkładem.
Nie zmienia to jednak faktu, że wynudzony postanowiłem opuścić konwent już w niedzielę wieczorem, mając dość tego, co zostało mi zaserwowane. Jak się okazało - postąpiłem bardzo słusznie, gdyż później dowiedziałem się, że w poniedziałek... prawie wszystkie punkty programu zostały odwołane. Pytanie - po co organizować czterodniową imprezę, skoro ostatniego dnia i tak wystawia się wszystkich do wiatru? Szczerze powiedziawszy, zupełnie tego nie pojmuję.
PODSUMOWANIE
Teleport okazał się być zlepkiem kompletnie niepołączonych ze sobą (poza miejscem i terminem), oddzielnych imprez tematycznych. Te bloki, które umiały sobie poradzić same, wyszły z tego obronną ręką. Niestety brak sensownej koordynacji sprawił, że część atrakcji runęła pozbawiona opieki z jakiejkolwiek strony, co skutecznie zraziło wiele osób, w tym mnie. Przez najbliższych kilka lat na pewno nie pojawię się w Gdańsku, by jeszcze raz odwiedzić Teleport. I Wam radzę to samo.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...