„The Last of Us: Part 2” – mroczne arcydzieło
Dodane: 03-07-2020 09:31 ()
Na początek przyznam się do czegoś – bardzo nie podobało mi się pierwsze „The Last of Us”. Fabuła zachwalana w recenzjach szła wytyczonymi szlakami „The Walking Dead”. Rozgrywka była toporna, a chwilami wręcz zabawna, gdy postać, którą mieliśmy chronić, właziła pod lufy wciąż niedostrzegających jej nieprzyjaciół. Takich absurdów mógłbym wymieniać sporo. Tymczasem część druga zgniotła mnie, tak emocjonalnie, jak i przez rozgrywkę. Czy naprawdę tak wiele się zmieniło?
Ci, którzy nie znają „The Last of Us”, mogą być zaskoczeni fenomenem. Opowieść o świecie strawionym pandemią agresywnych, pasożytniczych grzybów (co najgorsze – grzyby owe istnieją w rzeczywistości, lecz ich zarodniki nie atakują ludzi) poruszała. Glob został zdziesiątkowany przez paskudną formę życia, zamieniającą nosicieli w bezrozumną skorupę, której jedynym celem i sensem istnienia jest jak najszersze rozsiewanie zarodników.
Ludzkość znajduje się w defensywie. Z jednej strony rządy państw podejmują radykalne kroki, drastycznie ograniczając prawa obywatelskie i de facto wprowadzając stan wojenny, w celu ochrony ludności. Jak bywa z tym realnie nietrudno się domyślić – miasta zamieniają się w enklawy, gdzie ludzie z jednej strony zmagają się z nędzą, z drugiej muszą znosić groźbę zarażenia, z trzeciej każdego dnia cierpią wskutek opresji rządów. W tym świecie przemytnik Joel, który 20 lat wcześniej stracił córkę podczas pierwszej fali pandemii, musi przemycić dziewczynkę imieniem Ellie do grupy zwanej Świetlikami. W trakcie trudnej drogi przez USA między mężczyzną a dzieckiem zawiązuje się poruszająca więź czyniąca z Ellie przybraną córkę dla Joela. Finał pierwszej części jednak jest gorzki, jak i cała gra. Ellie okazuje się odporna na grzybną chorobę, a Świetliki desperacko pragną uzyskać lek. Jednak by go pozyskać, muszą pozbawić dziecko życia. W efekcie Joel krwawo rozprawia się ze Świetlikami, porywa Ellie i okłamuje ją, co do organizacji. Później, jak wynika z początku części drugiej, osiadają w bezpiecznej osadzie stworzonej na Zachodzie USA przez brata Joela.
Druga część „The Last of Us” zaczyna się kilka lat po finale jedynki. Ellie jest dojrzałą nastolatką, a Joel starzejącym się członkiem miejskiej starszyzny w Jacksonville. Świat wcale nie wygląda lepiej, jednak braciom udało się stworzyć bezpieczną przystań dla ocalałych i zarazem sprawnie funkcjonującą społeczność. Niestety – tragiczne wydarzenie wymusza podróż Ellie do Seattle, gdzie desperacko pragnie dopaść kobietę imieniem Abby.
Nie chcę za bardzo ujawniać fabuły, głównie dlatego, że już pierwsze minuty gry przynoszą kilka zwrotów akcji, oferują też grę kilkoma postaciami w cyklu przeplatających się scen będących zresztą genialnym tutorialem, uczącym mechanik przetrwania. Tutaj właśnie pojawia się pierwsza wyższość „Part 2” nad jedynką: gdy tam śledziliśmy zasadniczo tylko losy Joela, z krótką przerwą na Ellie, tu przeplatają się wątki kilku bohaterów, którymi zresztą kierujemy. Każdy ma swoje racje, dobre i złe cechy, wreszcie motywy. Nie jest łatwo więc wskazać jedynej, słusznej strony. Każdy nosi zadrę w sercu, każdego ten świat skrzywdził. Każdy ma prawo do nienawiści i zemsty.
To czyni fabułę „The Last of Us: Part 2” prawdziwie wielowątkową i przez to – lepszą, bardziej skomplikowaną moralnie od jedynki. Bo co z tego, że w pierwszej części mieliśmy świadomość, iż atakujący nas zarażeni są ofiarami grzybów, a szabrownicy – takimi samymi jak my ocaleńcami, skoro bez wejścia w ich buty nie widzieliśmy pełni obrazu. Teraz jednak obserwujemy perspektywę praktycznie każdej strony. Mieszkańcy Jacksonville chcą spokoju, ale bronią się równie bezwzględnie, jak szabrownicy. Członkowie milicji WLF chcą spokoju dla siebie i swoich rodzin, ale stosują we własnej obronie brutalne metody. Nawet sekciarze zrzeszeni w bractwie Serafitów (zwani też Bliznami) są po prostu grupą, która straciła nadzieję i gotowa jest podążać za szaloną prorokinią, nakazującą im czynienie okrucieństw w imię wyższych racji. Wreszcie zarażeni (do których dołączają nowe, wyewoluowane typy wrogów) bardziej niż wcześniej pokazani są jako tragiczne ofiary straszliwego wydarzenia. Doprawdy, dawno nie było gry, która tak mocno stawiałaby akcent na wyrobienie sobie przez gracza własnej opinii o wydarzeniach.
Gdybym miał na potrzeby tego tekstu stworzyć jakiś zgrabny bon mot, który redaktor naczelny wyboldowałby w tytule lub leadzie, to brzmiałby on następująco: „The Last of Us Part 2” to najlepsza egranizacja prozy Cormaca McCarthy'ego niebędąca egranizacją prozy McCarthy'ego.
Już pierwsza część była wielkim hołdem złożonym powieści „Droga”, w której ojciec i syn przemierzają USA dotknięte jakimś nienazwanym, straszliwym kataklizmem. Nie tylko wydarzenia były podobne, ale nawet estetyka całości. W części drugiej, gdzie dominuje szarość, brud, a nadziei jest z jednej strony więcej, a z drugiej - o wiele mniej, McCarthiański klimat jest jeszcze bardziej wyrazisty, zwłaszcza w przedstawianiu spirali nienawiści i przemocy, której nie sposób zatrzymać. Jest w tym wszystkim jednak jakaś liryka. Fabuła, choć zmierza utartymi schematami, dzięki zastosowaniu narzędzi zarezerwowanych dla gamingu pozwala nam odkryć nowe niuanse, a zło staje się kwestią indywidualnej oceny. Doprawdy, poza biologiczną potęgą Maczużnika (tak określany jest ów zabójczy grzyb) nie ma tu jednej postaci, którą określić by można mianem czarnego charakteru.
Oto dowód na intelektualną dojrzałość tej fabuły. Moralna niejednoznaczność i zniuansowanie nie są czymś, co w gamingu widzimy na co dzień.
Dobrze, że pojawiła się produkcja wprowadzająca te nieprzyjemne, ale konieczne wątki.
Za możliwość przetestowania gry dziękujemy wydawcy – Sony Interactive Entertainment Polska.
comments powered by Disqus