„Shangri-La” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 10-03-2020 23:35 ()


Trzymam w rękach pokaźnych rozmiarów, wzorcowo wydany przez Timofa komiks „Shangri-La” autorstwa Mathieu Bableta. Kartkuję pierwsze strony i odnoszę wrażenie, że mam przed sobą dzieło utrzymane w klimacie „Negalyod”, którego lektura niedawno sprawiła mi wiele frajdy. Skąd ta analogia? Poza bliskością czasową, w jakiej ukazały się oba komiksy, łączy je dość podobny punkt zawiązania historii. Zarówno w jednym, jak i drugim tytule, początkowe sceny rozgrywają się w górzystym, pustynnym krajobrazie, który przemierza samotny bohater. Co prawda w „Shangri-La” nie ma dinozaurów, jak to miało miejsce w „Negalyod”, ale klimat jest równie pierwotny i dziki. Bohater szuka pożywienia i zbawiennego cienia, a gdy dociera do kryjówki, proces rozpadu planety nabiera tempa, o czym informuje nas i kogoś o imieniu Virgile, ciągle monologizujący bohater. Z jego pozornie nieskładnej wypowiedzi i szczątkowo rzucanych uwag dowiadujemy się także, że zagłada planety jest tylko elementem kosmicznego procesu anihilacji, który zobaczymy w serii efektownych kadrów. Oto bowiem w rzeczywistości jesteśmy świadkami śmierci Słońca. W tym miejscu wszelkie analogie między dwoma wspomnianymi tytułami się kończą, bo w „Shangri-La” po tych scenach następuje efektowne cięcie montażowe na wzór słynnego cięcia z „Odysei kosmicznej” Kubricka i akcja komiksu przenosi się o milion lat (sic!) do przodu. Astronauta Scott zawieszony w kosmicznej pustce dryfuje w kierunku opuszczonej stacji orbitalnej.

Tak rozpoczyna się „Shangri-La” (oryginalne wydanie 2016 r.), autorski komiks Mathieu Bableta, francuskiego rysownika, który ma na swoim koncie jeszcze dwa nieprzetłumaczone na język polski albumy - „La belle mort” z 2011 roku i dwutomowe dzieło „Adrastée”, które ukazywało się w latach 2013-14. Pomijając mylący prolog komiksu, który tak naprawdę prologiem nie jest (rozwiązanie zagadki pozostawiam czytelnikom), główna część fabuły „Shangri-La” rozgrywa się na orbitującej wokół Ziemi stacji USS Tianzhu. O ile bowiem wspomniany „Negalyod” jest komiksem konsekwentnie przygodowym obudowanym jedynie sztafażem science fiction, o tyle „Shangi-La” ciąży w kierunku twardego SF, w którym elementy przygodowe występują w roli drugoplanowej.

Wracamy więc na USS Tianzhu, a ja radziłbym szybko przywyknąć do tej nazwy, bo będzie pojawiać się w komiksie na każdym kroku. Bardzo szybko okazuje się, że Tianzhu Enterprises to korporacyjna struktura władzy, której podlega każdy aspekt życia na stacji. Tianzhu Enterprises reguluje podaż i popyt dóbr konsumenckich, kontroluje media, przemysł, zapewnia ludziom czas wolny, pracę... i brak idei wyższych, takich jak religia, które mogłyby generować potencjalne konflikty. Jak można się domyślić, nie wszyscy czują się dobrze w tej orwellowskiej rzeczywistości. Jednym z niezadowolonych jest Virgile, brat wspomnianego Scotta, który dla odmiany świetnie czuje się w tak urządzonym świecie. Konflikt między braćmi jest nieunikniony, a rodzące się na styku emocjonalnych napięć pytania i wątpliwości, ściągają na braci, ich znajomych i społeczność USS Tianzhu kłopoty. Duże kłopoty.

Warto w tym miejscu na chwilę się zatrzymać i przyjrzeć bliżej kreacji świata „Shangri-La”, który jest stosunkowo oryginalnym konceptem, ale też mocno problematycznym. Jak wspomniałem, lwia część komiksu rozgrywa się w zamkniętych przestrzeniach USS Tianzhu. Podyktowane to jest założeniem fabularnym, według którego Ziemia jest planetą od dawna niezdatną do zamieszkania. W XXI wieku doszło na niej do ogólnoświatowej wojny, której jedną z najdotkliwszych konsekwencji jest brak wody pitnej. Skazani na siebie i zamknięte przestrzenie stacji orbitalnej bohaterowie „Shangri-La” poruszają się po powtarzalnych lokacjach, sporadycznie wypuszczając w otwartą przestrzeń kosmiczną. Wszystko, co niezbędne do życia znajduje się na miejscu, a Tianzhu Enterprises robi wszystko, by głód przygody nie rozpalał wyobraźni mieszkańców USS Tianzhu.

No, dobrze. Skoro nie ma w tej wizji perspektyw na awanturę z prawdziwego zdarzenia, to czym Bablet próbuje utrzymać naszą uwagę? Tutaj właśnie jest pies pogrzebany (ważna uwaga – psy, a raczej animoidy, jak chce tego autor, odegrają ważną rolę w tej opowieści), bo największym problemem fabularnym „Shangri-La” są wielkie ambicje intelektualne autora. Zakres tematów, który Mathieu Bablet porusza w komiksie, może przyprawić o zawrót głowy. Bohaterowie, eksplorując istotne z punktu widzenia fabuły obszary USS Tianzhu, spędzają czas na snuciu stricte filozoficznych dywagacji i to tych z najwyższej półki. Czego tu nie ma! Istota wolności, władzy, rasizm, eschatologia, metafizyka, etyczny wymiar nauki, stosunek człowieka wobec innych istot żywych. Dużo tego i wcale nie mam autorowi za złe, że jest ambitny, ale żeby podołać skali poruszanych w „Shangri-La” tematów, komiks musiałby być dziełem monstrualnych rozmiarów albo mieć za scenarzystę kogoś pokroju Alana Moore’a, żeby to intelektualnie udźwignąć.

Nie ma potrzeby, by w recenzji poddawać szczegółowej analizie tok rozumowania Mathieu Bableta, ale wystarczy powiedzieć, że odpowiedzi, które znajduje na stawiane przez siebie pytania, sprowadzają się – z grubsza - do stwierdzenia, że wszelka ludzka aktywność rodzi gwałt i przemoc, a źródłem zła jest futurystyczna mutacja wszechwładnego kapitalizmu z totalitaryzmem. Przemocy w „Shangri-La” jest całe mnóstwo – wybucha nagle i ma wyjątkowo drastyczny wymiar. Wydaje się, że ta skondensowana agresja jest uzasadnionym kontrapunktem dla tych partii opowieści, w których Bablet musi, przede wszystkim, skupiać się na omawianiu kwestii zasadniczych. Niestety, w tych długich passusach przygodowy pierwiastek opowieści ulatuje w kosmos, a bohaterowie nie mają zbyt wiele do roboty. Na szczęście autor próbuje odpływającą uwagę czytelnika utrzymać przy bohaterach, stosując także frontalny atak na jego zmysły przy pomocy zabiegów formalnych. A w tym aspekcie Mathieu Bablet jest twórcą ocierającym się o wybitność.

Ktoś w sieci zauważył, że francuski rysownik jest pod pewnymi względami artystą podobnym do Cyrila Pedrosy. Jest w tym sporo racji. Na pewno sposób, w jaki autor operuje kolorem, może przywodzić na myśl doskonały formalnie album Pedrosy „Złoty wiek”. Stacja USS Tianzhu pulsuje nasyconymi kolorami, co kilkanaście stron paleta barwna ulega zmianie (Pedrosa!), nieustannie łamiąc monotonię zamkniętych przestrzeni stacji, oświetlanych sztucznym światłem. Bablet fantastycznie kładzie miękkie cienie, a jego rysunek jest precyzyjny i szczegółowy, choć wyzbyty sterylności i chłodu. W jednym z wywiadów artysta przyznał, że podczas prac nad „Shangri-La” inspirował się technikami używanymi przez japońskich animatorów, czyli wrzucania karykaturalnie ujętych postaci w realistyczne tła. Tak zakomponowany obraz jest w stanie ukryć pewne mankamenty techniczne, którymi w przypadku Bableta jest średnia umiejętność oddawania rysunkiem mimiki postaci. Nie zdradzam tu jakiejś wielkiej tajemnicy, bo we wspomnianym wywiadzie, autor mówi o tym całkiem otwarcie. I rzeczywiście, bez problemu można wskazać konkretne tytuły anime, które mogły stanowić źródło inspiracji dla autora „Shangri-La”. Jednym z nich jest doskonały film „Tekkonkinkreet” ze Studia 4°C, który chyba nawet ukazał się w Polsce. Innym zabiegiem formalnym, któremu można nadać miano „znaku firmowego” Mathieu Bableta, jest komponowanie kadrów przy użyciu techniki perspektywy zbieżnej, do której artysta ucieka się bardzo często, ale robi to tak efektownie, że trudno mieć mu to za złe.

Reasumując, „Shangri-La” to komiks wybitnie zdolnego artysty, który pragnąc dać czytelnikowi pełnokrwiste dzieło science fiction, potyka się o własne ambicje. Mimo to obcowanie z „Shangri-La” jest doświadczeniem bardzo satysfakcjonującym, bo komiks w wymiarze formalnym olśniewa. Jeśli Mathieu Bablet trafi na scenariusz lub scenarzystę równego mu talentem - strach pomyśleć, czym to się skończy.

 

Tytuł: Shangri-La

  • Scenariusz i rysunki: Mathieu Bablet
  • Tłumaczenie: Katarzyna Gajewska-Wąsowicz
  • Wydawca: Timof i cisi wspólnicy
  • Format: 210X290
  • Oprawa: twarda
  • Liczba stron: 224
  • Druk: kolorowy
  • Papier: offset
  • Komiks nr 299
  • Wydanie: I
  • Data wydania: 27 lutego 2020 r.
  • ISBN: 978-83-66347-16-8
  • Cena: 126 zł

Dziękujemy wydawnictwu Timof i cisi wspólnicy za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus