„Negalyod” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 19-02-2020 23:52 ()


Wow. Tak mogę najkrócej opisać wrażenie, jakie robi komiks Vincenta Perriota „Negalyod”, najnowsza pozycja z serii Plansze Europy wydawnictwa Egmont. Przyznaję, dawno nie miałem do czynienia z tak bezpretensjonalną, wysokooktanową rozrywką napędzaną kapitalnymi rysunkami i znośnym scenariuszem.

„Negalyod” to opowieść rozgrywająca się w postapokaliptycznym świecie, gdzie dostęp do wody pitnej stanowi najpilniejszą potrzebę istot żywych. Pech w tym, że woda płynie jedynie rurociągami, które łączą porozrzucane po całej planecie napowietrzne miasta i zlokalizowane pod nimi, na ziemi, stacje. Kontrolę nad wodą, a przez to nad wszelkim istnieniem na planecie, sprawuje tajemnicza bezwzględna Sieć. Jarri Tchapald, pasterz stada chasmozaurów (tak, tak, dinozaury nie wymarły), wskutek niefrasobliwości kierowcy meteociężarówki, pędzącej przez pustynię Ty, traci stado. Piorun wygenerowany przez technologię zamontowaną w pojeździe wywołuje pożądany opad deszczu, ale przy okazji razi śmiertelnie dinozaury Tchapalda. Załamany pasterz, spędzający dotąd czas na flirtowaniu z kobietami w sieci i wypasaniu zwierzyny, poprzysięga zemstę bliżej nieokreślonym czynnikom. Tylko na kim się zemścić? Na wynalazcy meteociężarówki, urzędniku państwowym, Sieci jako systemie sprawczym? Tego Jarri nie wie, ale postanawia działać. W geście rozpaczy sprzedaje wiernego dinozaura - wierzchowca i rusza w podróż ku miastu, by szukać zadośćuczynienia.

Brzmi nieźle, prawda? A dalej jest tylko lepiej, bo „Negalyod” to komiks, który oddycha przygodą i pięknie nabiera tempa. Czego tu nie ma! Wspomniane dinozaury, zaawansowane technologie i prymitywne mechanizmy, lewitujące miasta, buntownicy, piękna towarzyszka głównego bohatera, pościgi, strzelaniny, ujarzmianie dzikich zwierząt, wojskowa dyktatura Sieci. Dużo się dzieje, a jednak wszystkie te rewelacje koegzystują w komiksie Perriota w sposób naturalny i niewymuszony, co tylko dowodzi po raz kolejny, że Francuzi potrafią w rozrywkowe science fiction wyjątkowo. I tak samo, jak wielu przed nim, Vincent Perriot ma talent o wystarczającej skali, by kreować światy, w których chce się przebywać.

Próbując opisać wyjątkowość młodego artysty, uhonorowanego nagrodami Festiwalu w Angoulême, powiedziałbym, że jego styl to wypadowa stylów Moebiusa i Kevina O'Neilla. Wpływ tego pierwszego czuć w fantazyjnie, z rozmachem kreowanych planach ogólnych zdominowanych przez labiryntową architekturę wielkich skupisk ludzkich czy bogactwo przyrody. Natomiast z O'Neillem Francuz mógłby podać sobie rękę w kwestii rysunku postaci i wytworów postapokaliptycznej technologii. Oczywiście to tylko skojarzenia, bo nie chciałbym w żadnym razie odmówić Perriotowi oryginalności i przejść do porządku nad tytaniczną pracę, którą wykonał przy „Negalyod".

Lecz o tym za chwilę, bo jak wspomniałem, komiks Vincenta Perriota to opowieść fabularnie poprawna, niewykraczająca poza sprawdzony schemat. Prowincjusz posiadający szczególne moce (w tym przypadku dar porozumiewania się z dinozaurami, biegłość w posługiwaniu się liną) zrządzeniem losu staje się głównym bohaterem wielkich, planetarnych wydarzeń... skądś to znamy? Pewnie, że tak, ale to tylko gwoli recenzenckiej skrupulatności, bo wracając do głównej myśli - to co robi w komiksie naprawdę kapitalne wrażenie, to fakt, jak „Negalyod” został narysowany.

Vincent Perriot włożył w album kawał serca, demonstrując pełną skalę talentu: każdy kadr, sekwencja kadrów, całostronicowy kadr czy rozkładówka zachwycają detalem, wielością planów i ruchu, bo ruch w tym komiksie jest kluczowym środkiem narracyjnym. Bohaterowie „Negalyod” nieustannie dokądś podążają, przed kimś uciekają albo kogoś gonią. Jednocześnie przy tak wielkim natężeniu akcji, Perriot ani na moment nie gubi czytelności rysunku, łącząc płynnie ze sobą ekspresję i dyscyplinę. Sugestywność obrazów kreowanych przez francuskiego twórcę jest tak satysfakcjonująca, że autor komiksu nie ma potrzeby męczyć czytelnika obszernymi opisami świata, rozwlekłymi ekspozycjami - wszystkiego dowiadujemy się w trakcie przebiegu fabularnych wydarzeń, które nabierają tempa na pierwszej stronie, a zaczynają gwałtownie hamować w końcowych partiach komiksu. I to widoczne zachwianie rytmu opowieści jest jedynym aspektem komiksu, który nieznacznie psuje mój zachwyt. Gołym okiem widać, że im bliżej końca opowieści, tym usilniej autor „Negalyoda” stara się na gwałt domykać wątki fabularne, by wpasować historię w rozmiar pojedynczego albumu. Nie napiszę, że jakoś szczególnie cierpią na tym bohaterowie, bo ich charakterystyki są zarysowane na tyle wystarczająco, byśmy zdążyli się z nimi polubić. Cierpi raczej potencjalny odbiorca, konkretnie ja, któremu jest zwyczajnie przykro rozstawać się ze światem wykreowanym przez Perriota. Wcale bym się nie obraził, gdyby autor zdecydował się swoją opowieść trochę wydłużyć albo dał nadzieję na jakiś ciąg dalszy przygód tych czy zupełnie innych bohaterów w wykreowanym na potrzeby „Negalyod” świecie.

Trzy lata temu Luc Besson zekranizował przygody Valeriana, gdyby więc szukał materiału na kolejny obraz w sztafażu awanturniczego science fiction, to „Negalyod” czeka. Świetna rozrywka.

 

Tytuł: Negalyod 

  • Scenariusz: Vincent Perriot
  • Rysunki: Vincent Perriot
  • Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data premiery: 12.02.2020 r. 
  • Przekład: Maria Mosiewicz        
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Objętość: 208 stron
  • Format: 216x285 
  • ISBN: 978-83-281-9732-9
  • Cena: 99,99 zł 

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus