„Koniec świata w Makowicach”- recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 12-12-2019 22:50 ()


Mam pożyczoną wiedzę o Podlasiu. To, co wiem o tym rejonie Polski, pochodzi z wpisów znajomych - bywalców odbywających się tam imprez czy z tego, jak Andrzej Pilipiuk przedstawił Wojsławice w swojej sadze o Jakubie Wędrowyczu. Stąd owa kraina jawi mi się jako teren, którego mieszkańcy terenów wiejskich to ludzie gościnni, ale dla wybranych. Jeśliś swój, to pokażą ci prawdziwą polską gościnność, jeśli nie to lepiej bierz nogi za pas. Podlaskie wsie to także miejsca, gdzie współczesna cywilizacja została przyjęta z nieufnością i wybrano z niej to, co wydawało się pożyteczne (internet), a młodsze pokolenie, gdy tylko może chce zmienić swój status na bycie mieszczuchem. Przepraszam, jeśli jacyś mieszkańcy Podlasia poczują się dotknięci moim stereotypowym podejściem, nie miałem okazji organoleptycznego skonfrontowania tego uproszczonego obrazka z rzeczywistością. Czy autor komiksu, którego akcja rozgrywa się na jednej z podlaskich wsi, ma podobnie pozostaje w sferze moich domysłów? Niejako jednak cementuje to mój uproszczony obraz tej części naszego kraju.

Jan Mazur, autor znakomitych „Tam, gdzie rosły mirabelki” wraca z grubszym albumem, tym razem portretując, jak mieszkańcy małych Makowic reagują na koniec świata. Makowice to takie mniejsze, smutniejsze Wilkowyje, samodzielny twór, niebędący punktem docelowym przejezdnych, chyba że z powodu źle ustawionego znaku drogowego. Młodzi wyjeżdżają i niechętnie wracają. Nic się zmienia, bo ci zostali, nie są na to otwarci. Tutaj nawet koniec świata niewiele zmienia dla większości mieszkańców. Jedni próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a innych nawet granatem nie oderwie się od podglądu, żeby nie zmieniać absolutnie niczego. Armagedon daje za to szansę na przeprowadzenie małej rewolucji anarchistom. Zderzenie ich z mentalnością prezentowaną przez mieszkańców Makowic jest pretekstem do niejednej świetnej scenki.

Podobnie jak poprzedni komiks tego autora, nie jest to wyłącznie pozycja humorystyczna. Mazur wyrasta na interesującego obserwatora rzeczywistości i pisząc w obu przypadkach prostych bohaterów, nie idzie na skróty i nie czyni ich wyłącznie prostackimi. Podobnie, jak „...mirabelki” „Koniec świata w Makowicach” można czytać na wyrywki fragmentami jako krótkie, trafnie spuentowane odcinki większej fabuły. Oczywiście polecam łyknięcie wszystkie na raz, co zajmie jakieś 30-40 minut i będzie to dobrze spędzony czas (o mały włos przegapiłbym swój przystanek, tak wsiąkłem w Podlasie według Mazura). Może nawet zmusi Was do krótkiej refleksji na temat relacji między postaciami, a jednych i drugich tu nie brakuje. Mój jedyny zarzut dotyczy zakończenia, które wytraca napięcie i nie spełnia w pełni obietnic, jakie zdawał się składać komiks w trakcie lektury. Ostatecznie, koniec świata nie zmienia Makowic tak, jakby by mógł. Może taka uroda Podlasia, które trwa i trwać będzie, nawet jeśli Rzeczypospolita i reszta przestanie istnieć...

O warstwie graficznej nie ma co się rozpisywać. Mazur operuje liniami, tworząc swój patyczakowaty świat, który już przy poprzednim albumie wywołał ból dolnej części pleców „prawdziwych fanów” komiksu. Nie ma co ukrywać, Mazur nie jest fotorealistycznym Alexem Rossem, ale obrał ascetyczną konwencję i konsekwentnie się jej trzyma. Nie wiem, czy podobnie jak przy „Tam, gdzie rosły mirabelki” rysował wszystko odręcznie, zamiast iść na łatwiznę i przekopiowywać, ale ma to znaczenie drugorzędne. Dla mnie na pierwszym miejscu zawsze będzie scenariusz. Dobra historia obroni się sama, a kupa w ładnym papierku pozostanie kupą. Wiem, że wrócę jeszcze do „Końca świata w Makowicach”, czego nie mogę powiedzieć o wielu tytułach z zachwycającą oprawą graficzną – vide tytuł z kompletnie innego bieguna, jakim jest piękny bełkot zatytułowany „Batman: Przeklęty”.

Kultura Gniewu zrobiła ciekawy zabieg z wydaniem komiksu bez grzbietu. Jego po prostu nie ma, co pozwala patrzeć na klejenie stron. Gdzieś w Polsce grzbietowi puryści, czciciele panoram i półkowi esteci podnieśli jęk zawodu. Jest to jednak coś innego, dzięki czemu komiks będzie się wyróżniał i nie ma obaw, że przypadkiem złamiecie grzbiet w trakcie lektury. Bo wszyscy wiemy, że osoby, które łamią je celowo, mogą być pewni, że w piekle czeka na nich specjalne miejsce.

„Koniec świata w Makowicach” nie jest typową pozycją postapo i nie zrewolucjonizuje komiksu polskiego, ale to wciąż dobrze napisana „życiówka” z humorem sytuacyjnym i spostrzeżeniami, których przeciętny Kowalski nie spodziewałby się od minimalistycznych patyczaków. Jeśli spodobały Wam się „Tam, gdzie rosły mirabelki”, to nie ma co się zastanawiać nad zakupem. Będę z uwagą wypatrywał kolejnych projektów Jana Mazura, bo ostatnie dwa dzieła ugruntowały jego pozycję zdolnego i mającego coś do powiedzenia scenarzysty.

 

Tytuł: Koniec świata w Makowicach

  • Scenariusz: Jan Mazur
  • Rysunki: Jan Mazur
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data publikacji: 25.10.2019 r.
  • Druk: czarno-biały
  • Papier: offset
  • Oprawa: miękka
  • Stron: 232
  • ISBN: 978-83-66128-28-6
  • Cena: 49,90  zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus