„Tam, gdzie rosły mirabelki” - recenzja
Dodane: 10-10-2017 12:23 ()
„Tam, gdzie rosły mirabelki” Jana Mazura to komiks niezwykle oszczędny w formie. Minimalistyczny, ale przy tym też zabawny. Opowiadać ma o losach zwykłych chłopaków z miejskich osiedli, czyli „blokersów”. Czy to jednak komiks, po który warto sięgnąć?
Wydaje się, że najnowsza praca Jana Mazura, nie tylko laureata Złotych Kurczaków, ale też dwukrotnego zwycięzcy nagrody przyznawanej podczas MFKiG, autora m.in. komiksu „Przypadek pana Marka” będzie miała tak wielu zwolenników, co i krytyków. Choć to zdecydowanie najdojrzalszy i najbardziej rozbudowany jego album, to jednak nie trafi w gusta wszystkich. Już sama oprawa graficzna tego komiksu może wydać się nieco kontrowersyjna. Do granic możliwości minimalistyczna, przywodząca na myśl najprostsze komiksy internetowe czy wręcz „ruchome historie” rysowane w szkolnych zeszytach, kreska Mazura powoduje, że grono potencjalnych czytelników się pewnie pomniejszy. Nie znajdziecie tu wykwintnych rysunków, palety barw i szeroko rozumianego graficznego piękna. Mazur prezentuje nam bardzo surowe, „patyczakowe” postaci i najprostsze z możliwych drugich planów, które zresztą w większości przypadków nie istnieją. Bardzo proste i tradycyjne jest też jego kadrowanie, gdzie na żadnej planszy nie znajdziemy wyjątków od reguły. Sześć kadrów ułożonych równo (dwa na trzy) i nie może być inaczej. Poszczególne plansze składają się z kolei na luźne epizody. Rozdziały jednak nie są w żaden sposób tytułowane, a to, że mamy do czynienia z kolejnym z nich, pokazuje nam niewielka grafika na pustej planszy. Jedyna odmiana w tym komiksie to fajny patent związany z odwróceniem kolorów, mający pokazać nam zmianę pory dnia. Myślę więc, że Jan Mazur osiągnął granicę minimalizmu, który można ukazać w pełnoprawnym, wydanym przez sporego rynkowego gracza (Wydawnictwo Komiksowe) albumie. Ci, którzy twórczość tego rysownika i scenarzysty znają, nie będą jednak zaskoczeni. W końcu we wspomnianym wcześniej „Przypadku pana Marka” było podobnie. Myślę też, że trochę jest tak, że tego typu rysunki wynikają nie tylko ze stylu i posiadanych przez Mazura umiejętności, ale też z faktu, że dużo lepiej czuje się on w roli scenarzysty. Jeśli więc jesteście w stanie przełknąć taką kreskę, możemy przejść dalej. Jeśli będzie to jednak dla was przeszkodą nie do przeskoczenia, to już teraz możecie odpuścić sobie dalszą lekturę zarówno recenzji, jak i samego komiksu.
Czy więc scenariuszowo jest lepiej, czy bardziej rozbudowanie? Komiks ten jest o tyle ciekawy, że podejmuje normalną, ale nie tak przecież często wykorzystywaną tematykę polskich „blokersów”, młodzieży przesiadującej na ławkach czy w innych ulubionych miejscach na swoich osiedlach. Podobną tematykę podejmował choćby Michał Śledziński, w swoim kultowym „Osiedlu Swoboda”, ale w wypadku komiksu Mazura sprawa ma się o tyle inaczej, że nie ma tu żadnych sensacyjnych akcji, a zwykła szara codzienność. Czwórka chłopaków spotyka się pod mirabelkowym drzewem, aby snuć historię o normalnym życiu i w takowym uczestniczyć. Jest tu więc picie, są krzyki, które wielu z nas słyszy na co dzień, są spotkania z policją czy zmagania z dziewczyną i rodziną. To wszystko jest takie normalne i dla wielu z nas...znajome. Oczywiście - jak to najczęściej bywa - „obrywa się” środowiskom prawicowym i kibicowskim, ale to temat obecnie bardzo na czasie (a często też podkładają się one krytykantom same), więc to nie może dziwić.
„Tam, gdzie rosły mirabelki” w swojej prostocie jest dość znacząco naładowany różnego rodzaju emocjami. Jest tu duża dawka humoru, czasami mocno specyficznego, który opiera się na wulgaryzmach, ale też nie brakuje momentów refleksyjnych, a wręcz niekiedy przeszytych smutkiem vide to, co Mazur zrobił jednemu z bohaterów komiksu. To więc taki komiks o zwykłej rzeczywistości, ale która opowiada też o losach specyficznej przyjaźni pomiędzy gronem kumpli. Autor, być może przypadkowo, odnosi się trochę do lat 90. (akcja komiksu, jak sugerują pewne szczegóły, rozgrywa się w teraźniejszości), poruszając też często struny sentymentalizmu. Podobnie jednak jak w warstwie graficznej, tak i w scenariuszu można doszukiwać się pewnych skrótów, przez co komiks nie jest (być może) adresowany do wszystkich. Nie każdy bowiem odnajdzie się w tej humorystyczno-realnej, ale też niezwykle uproszczonej stylistyce. Jednocześnie trudno Mazurowi odmówić zmysłu obserwacji zastanej rzeczywistości, co jest chyba najmocniejszym punktem komiksu. Te wszystkie kibicowskie okrzyki czy „przy piwie Polaków rozmowy”, sprawiają, że jest to komiks bardzo realistyczny i być może też oszczędny styl graficzny służy skupieniu uwagi czytelnika na warstwie ilustracyjnej.
W „Tam, gdzie rosły mirabelki” Jan Mazur ukazuje obraz stereotypowego dresiarza, który nie zawsze ma jednak odzwierciedlenie w rzeczywistości. Autor swoim komiksem wyśmiewa pewne postawy i trudno go za to winić. W moim odczuciu robi to jednak tak nienachalnie, że nikogo tym nie obraża i nie przekracza granic. Na pewno część czytelników odrzuci już na wstępie kreska, innych specyficzny rodzaj prowadzenia dialogów, ale i samego scenariusza. Dla części jednak będzie to zapewne bardzo przyjemna i obfitująca w emocje rozrywka. Humor przeplatany goryczą, rzeczywistością i realiami życia na osiedlach to mieszanka, z której może wyjść coś dobrego. I choć komiks ten zapewne będzie wzbudzał (co widać już po internetowych forach) kontrowersje, to wśród części czytelników znajdzie on swoje miejsce na ich komiksowych półkach.
Tytuł: „Tam, gdzie rosły mirabelki”
- Scenarzysta: Jan Mazur
- Ilustrator: Jan Mazur
- Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe
- Data publikacji: 19.09.17 r.
- Format: 148x210 mm
- Liczba stron: 136
- Oprawa: miękka
- Papier: ofset
- Druk: cz-b
- Cena: 34,90 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Komiksowemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus