„Providence” tom 2 - recenzja
Dodane: 13-11-2019 22:16 ()
Drugi tom serii „Providence” potwierdza, że mamy do czynienia z dziełem wybitnym. Alan Moore oprowadza nas po niezwykłym świecie Howarda Phillipsa Lovecrafta i nieustannie wystawia na próbę nasze zmysły. Robert Black kontynuuje swoją podróż po Stanach Zjednoczonych. Szuka tajemniczej księgi oraz tematu na powieść. Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie, od konieczności wypełnienia miejsca na stronie jakimś ciekawym artykułem. Dziennikarz „Heralda” poszedł tropem książki „Sous le Monde”, z którą związane były pewne ekscytujące miejskie legendy. Doktor Alvarez udzielił mu kilku informacji na jej temat i wskazał kolejne tropy. Robert Sydam z Flatbush w Nowym Jorku, Tobit Boggs z Salem oraz Garland Wheatley z Athol pokierowali go dalej – wprost ku niebezpiecznemu, ukrytemu pod powierzchnią codzienności, światu.
Na początku drugiego tomu widzimy, jak Black wjeżdża do Manchesteru i… jednocześnie z niego ucieka w popłochu. Moore niejednokrotnie bawi się w ten sposób w tym tomie, zakłócając rytm czasu i nasze postrzeganie tego, co tak naprawdę dzieje się w opowieści. Wracając do naszego bohatera – pokierował go tu stary czarownik Wheatley. W miejscowym college’u im. św. Anzelma znajduje się bowiem jeden egzemplarz poszukiwanej przez niego księgi. Pisarz wynajmuje sobie w okolicy pokój i rozpoczyna badania. Na to, czego doświadczył, nie był jednak przygotowany. Wprawdzie dowiaduje się coraz więcej o księdze Halego oraz stowarzyszeniu Stella Sapiente, ale płaci za tę wiedzę wysoką cenę. Stopniowo traci umiejętność odróżniania świata rzeczywistego od świata swoich snów. Pogrąża się w onirycznych wizjach i traci poczucie czasu oraz kontakt z rzeczywistością. Zaczyna obawiać się, że popada w szaleństwo. Boi się również, że nie kontrolując swych czynów, dopuścił się strasznych rzeczy. A może to wszystko tylko mu się śniło…
Można zaryzykować stwierdzenie, że głównym motywem drugiego tomu są właśnie sny oraz ich związek z rzeczywistością. Moore, idąc tropem koncepcji Lovecrafta, stara się ukazać ich specyfikę. Czytelnik, podobnie jak bohater, chwilami traci orientację i nie wie, czy to, co ogląda, dzieje się naprawdę, czy tylko w snach. Black tymczasem nie tylko traci kontakt z rzeczywistością, ale zaczyna tracić poczucie czasu. Podczas pobytu w Manchesterze ucieka mu kilka dni, co dodatkowo wytrąca go z równowagi. To samo dotyczy czytelnika. Moore tak konstruuje swoją narrację, że i odbiorca traci poczucie upływającego czasu. Na przykład, gdy Black opuszcza już Manchester, trafia do Bostonu i odnajduje pisarza zgłębiającego tajemnice snów – niejakiego Randalla Carvera. Najpierw widzimy ich pierwsze spotkanie, a później bez żadnych wyjaśnień przeskakujemy w czasie i przysłuchujemy się rozmowie toczonej po paru dniach. Podczas tej rozmowy obaj wprowadzają się w stan świadomego śnienia i jeszcze bardziej wszystko się gmatwa. Czas staje się coraz bardziej względny.
Nie będzie zaskoczeniem stwierdzenie, że lektura drugiego tomu znów stawia przed czytelnikiem szereg wyzwań. Moore nie tylko nawiązuje do twórczości Lovecrafta, ale na podstawie jego dzieł tworzy wielowymiarowe uniwersum, w którym wszystko jest ze sobą ściśle powiązane, choć reguły tych powiązań jeszcze nie do końca są oczywiste. Umieszczone na końcu tomu przypisy Mateusza Kopacza na pewno znacznie ułatwiają lekturę i orientację, ale powiedzmy sobie wprost – zawierają jedynie wskazówki dotyczące koniecznych lektur, a nie informacje wystarczające do zrozumienia opowieści. Tylko bowiem znając „Sny w domu wiedźmy”, „Renimatora Herberta Westa”, „Model Pickmana” czy cykl opowieści o Randolphie Carterze – by wymienić tylko kilka tytułów – można w pełnie zrozumieć wszystkie niuanse tej opowieści, a także liczne drobne żarty, którymi Moore przyozdobił swoje dzieło. Sny nawiedzające Blacka w wynajętym od pani Macey, wypowiedzi Hectora Northa, żartującego sobie o ożywieniu zmęczonego pisarza oraz jego obawy przed kilkoma dawnymi znajomymi, którzy chcą go odnaleźć, spotkanie z malarzem Pitmanem oraz rozmowa na temat snów z panem Carverem to elementy nabierające mnóstwa rozmaitych znaczeń w powiązaniu z Lovecrafotwskimi pierwowzorami. A to zaledwie wierzchołek góry lodowej… Każdy z czterech zamieszczonych w drugim tomie rozdziałów po prostu rozsadzany jest przez te odniesienia i nawet osoby znające opowiadania Lovecrafta, będą sobie pewnie musiały odświeżyć lekturę, żeby wyłapać wszystkie detale. Tym bardziej że Moore odwołuje się do Lovecrafta zawsze w sposób nieoczywisty i zaskakujący. Raz wkraczamy do nieco zmodyfikowanego świata jego opowiadań („Sny w domu wiedźmy”, „Model Pickmana”), innym razem jeden kadr stanowi streszczenie jednego opowiadania (np. „Zeznanie Randolpha Cartera”, „Nienazwane”) lub też w rozmowie bohaterów pojawia się utwór Lovecrafta („Za murem snu”).
Ten ostatni przypadek stanowi szczególnie interesujący aspekt opowieści Moore’a. Po raz pierwsze bowiem w wykreowanym przez niego świecie pojawia się sam Lovecraft – najpierw jest wymieniony jako autor opowiadania, a później spotyka go Black. dzieje się to podczas odczytu jednego z ważniejszych dla samotnika z Providence autorów, czyli lorda Dunsany. Mamy tu zatem do czynienia z sytuacją, w której Lovecraft żyje w tym świecie, choć jeszcze nie powstały jego najbardziej znane opowiadania. W świetle tego, co wiemy już po lekturze dwóch tomów, rola, która przypadnie w dalszej części mistrzowi niewypowiedzianej grozy, zapowiada się bardzo ciekawie. Ważnym elementem opowieści o poczynaniach ambitnego pisarza pozostaje „Raptularz”. Znów znajdziemy w nim notatki rzucające nowe światło na zdarzenia opisane w komiksie. Stanowi on także niepokojącą kronikę szaleństwa, a jakim pogrąża się Black.
Na kolejne słowa uznania zasłużył również Jacen Burrows. Na planszach aż roi się od detali, które można wyławiać w nieskończoność. Wystarczy wspomnieć, o pierwszym kadrze komiksu – bez wątpienia będzie oglądany po raz kolejny i analizowany przez wszystkich czytelników, kończących lekturę drugiego zeszytu. Rysownik buduje oniryczną atmosferę za pomocą swoich opartych na czystej linii rysunków. Delikatna kreska, jaką się posługuje, pozwala mu umieszczać w kadrach dziesiątki szczegółów, precyzyjnie zaplanowanych przez Moore’a. Na końcu tomu znów znalazły się projektowane przez niego okładki do poszczególnych zeszytów. Pejzaż snów, Wiekowe woluminy, Panteon, Portrety, Kobiety HPL czy wreszcie Upiorne i szmirowate – to cykle okładek świadczące o kompleksowym podejściu do tej serii. Tym razem jednak szczególne wrażenie robi okładka trzeciego tomu wydania zbiorczego umieszczona na końcu albumu. Wizerunek Lovecrafta wygląda tu dość upiornie i zapowiada duże emocje w finale tej historii.
Lektura drugiego tomu serii „Providence” to prawdziwa uczta. Zarówno perypetie Roberta Blacka, jak i wyłaniający się z jego poszukiwań obraz Lovecraftowskiej Ameryki jest ponury, przerażający i fascynujący zarazem. Obcowanie z nim stanowi także doskonałą okazję do lektury dzieł samotnika z Providence. Bez względu na to, czy będzie to lektura pierwsza, czy kolejna, warto sobie przed wizytą w tym komiksowym uniwersum trochę poczytać. Kończąc recenzję pierwszego tomu, stwierdziłem, że nie trzeba znać twórczości Lovecrafta na wylot, by cieszyć się samą historią. Po lekturze tomu drugiego jestem jednak skłonny zmienić zdanie. Znajomość tych opowiadań nie tylko uczyni lekturę przeżyciem niepowtarzalnym i niezapomnianym, ale po prostu pozwoli w pełni zrozumieć tę historię.
Tytuł: „Providence” tom 2
- Tytuł oryginalny: Providence. Act 2
- Scenariusz: Alan Moore
- Rysunki: Jacen Burrows
- Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
- Wydawca: Egmont
- Data polskiego wydania: 23.10.2019 r.
- Wydawca oryginału: Avatar Press
- Data wydania oryginału: 2015
- Objętość: 184 strony
- Format 175x265 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolorowy
- Cena: 69,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji
Galeria
comments powered by Disqus