„Providence” tom 1 - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 10-08-2019 23:23 ()


„Providence” zapowiada się na prawdziwe opus magnum Alana Moore’a. Oczywiście w dorobku brytyjskiego scenarzysty jest wiele dzieł rywalizujących o to miano, ale hołd złożony twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta zasługuje na ten zaszczytny tytuł chyba w największym stopniu. Mag z Northampton wznosi się tu bowiem na wyżyny swoich umiejętności narracyjnych i daje popis niezwykłej erudycji. Opowieść rozpoczyna się niepozornie, ale wraz z rozwojem akcji oczom czytelnika ukazuje się misterna konstrukcja.

Praca w redakcji gazety nie jest łatwa. Redaktor naczelny musi stawiać czoła rozmaitym trudnościom. I właśnie pewnego dnia w obliczu sporych kłopotów stanął Ephraim Posey, redaktor „New York Herald”. Nie dość, że włodarze gazety zażyczyli sobie, by tekst o pracach nad traktatem Wersalskim opublikować tydzień wcześniej, niż pierwotnie planowano, to jeszcze w ostatniej chwili wycofana została reklama zajmująca pół strony. Na szczęście Posey ma dobrych pracowników. Robert Black nie dość, że raz-dwa uwinął się z tekstem o Wersalu, to jeszcze wpadł na pomysł, czym można wypełnić niespodziewaną lukę na stronie. Owszem pomogła mu w tym drobinę Prissy Turner, podkochująca się w nim koleżanka z redakcji. Przypomniała bowiem o książce przywoływanej niegdyś przez Blacka, z którą wiązała się pewna upiorna legenda. Chodziło mianowicie o „Króla w żółci” Roberta Chambersa. W tym zbiorze opowiadań jest mowa o pewnej sztuce teatralnej wpędzającej rzekomo odbiorców w obłęd. Robert Black wiedział, że Chambers pisząc swoje opowiadania, wzorował się jednak na prawdziwej książce, zatytułowanej „Sous le Monde”. To właśnie z nią wiążą się miejskie legendy mówiące o negatywnym wpływie na czytelników. Dziennikarz postanawia zająć się tym tematem, gdyż niedawno rozmawiał z pewnym intrygującym lekarzem – autorem eseju poświęconego wspomnianej książce. Black udaje się zatem do doktora Alvareza, by uzyskać od niego informacje i choć atmosfera panująca podczas tego spotkania jest lodowata, to zaczyna robić się naprawdę gorąco.

Robert Black podejmuje się zadania, które nieodwracalnie zmienia jego życie, a Alan Moore zabiera czytelnika w szaloną podróż po światach wykreowanych przez Howarda Phillipsa Lovecrafta. Główny bohater stopniowo zagłębia się w mroczną rzeczywistość, pełną niezwykłych osobistości i upiornych historii. Stopniowo odkrywa ich tajemnice, ale cały czas próbuje ukryć własne. Robert Black jest bowiem człowiekiem pełnym wewnętrznych sprzeczności. Targają nim namiętności, których ujawnienie mogłoby mu przysporzyć wielu kłopotów. Jest także świadom swoich słabości wywołujących w nim nieustanne poczucie winy. W trakcie poszukiwań powoli dojrzewa do podjęcia decyzji o porzuceniu pracy w gazecie. Ma dość poszukiwania tanich sensacji. Młody, ambitny mężczyzna chciałby robić coś poważniejszego – napisać na przykład powieść. Szukając tematu, decyduje się wkroczyć w mrok. Mroczne są zjawiska, jakim będzie musiał stawić czoło, ale jeszcze większy mrok spowija jego osobowość.

Stwierdzenie, że „Providence” jest pełne odniesień do twórczości Lovecrafta, byłoby grubym niedopowiedzeniem. Moore na podstawie twórczości samotnika z Providence oraz dzieł jego literackich przyjaciół stworzył bowiem niezwykle złożone i wielowarstwowe uniwersum, w którym osadził akcję swojej opowieści. Ten świat nie tylko zamieszkują postacie wywodzące się z opowieści autora „Widma nad Innsmouth”, ale nieustannie wchodzą ze sobą w rozmaite interakcje. Tropienie tych zależności jest jednym ze smaczków oferowanych przez lekturę komiksu. W tym świecie fikcja nieustannie przenika się z rzeczywistością w taki sposób, że trudno wskazać wyraźne granice. Żyją tu bądź żyli prawdziwi pisarze, ale obok nich pojawiają się także twórcy fikcyjni. Prawdziwe dzieła funkcjonują natomiast obok dzieł wymyślonych przez Moore’a. Spójrzmy choćby na zdarzenia uruchamiające całą akcję. Robert Black wspomina o książce Roberta Chambersa „Król w żółci”, sugerując, że jej autor inspirował się dziełem zatytułowanym „Sous le Monde”. O ile ta pierwsza książka istnieje naprawdę, o tyle druga jest owocem wyobraźni brytyjskiego scenarzysty. Śledztwo, które podejmuje dziennikarz, prowadzi go do kolejnej księgi – znów wymyślonej. „Księga Gwiezdnej Mądrości” to tajemnicze, okultystyczne dzieło jest z kolei wzorowane na Lovecraftowskim „Necronomiconie”. Oba zatem są elementem fikcji literackiej. A to jest jedynie wierzchołek góry lodowej.

Ta gra w zacieranie granicy pomiędzy fikcją a rzeczywistością prowadzona jest na wielu płaszczyznach i skłania do pewnego wniosku. Otóż w trakcie lektury uświadamiamy sobie, że wśród dziesiątków autorów wymienionych na planszach komiksu brakuje samego Lovecrafta. Jego nazwisko nie pojawia się jak dotąd ani razu i nikt nie wymienia tytułu żadnego napisanego przez niego opowiadania. Trzeba pamiętać, że akcja komiksu rozgrywa się latem 1919 roku, zatem w okresie przed powstaniem najbardziej znanych opowiadań Lovecrafta. Na przykład dzieła, do których Moore bezpośrednio się odnosi w czterech zeszytach składających się na pierwszy tom, powstały znacznie później – „Zimno” w 1926 roku, „Zgroza w Red Hook” w 1925, „Widmo nad Innsmouth” w 1931 a „Zgroza w Dunwich” w 1928. Krótko mówiąc, Lovecraft, jeśli w ogóle w tym uniwersum istnieje jako postać, jest jeszcze mało znanym, klepiącym biedę pisarzem publikującym swoje opowiadanka w magazynach pulpowych i prowadzącym korespondencję z podobnymi sobie fanatykami weird fiction. Nie jest jednak wykluczone, że Robert Black w końcu jednak na niego trafi. Zresztą nie ma co owijać w bawełnę, pewne sugestie dotyczące roli samego HPL-a w „Providence” pojawiły się już w wydanym niedawno „Neonomiconie”, który z recenzowanym komiksem jest ściśle powiązany.

Poza erudycyjnymi popisami Maga z Northampton w komiksie znajdziemy jeszcze jeden znak rozpoznawczy jego twórczości. Alan Moore przyzwyczaił nas do tego, że jego komiksy są zazwyczaj wzbogacane różnego rodzaju dodatkami. Ważnym elementem opowieści o poczynaniach Roberta Blacka jest mianowicie „Raptularz” pisany przez głównego bohatera. Znajdziemy w nim notatki głównego bohatera spisującego swoje refleksje z prowadzonych poszukiwań oraz pomysły do planowanej książki. Są tu również różne materiały zdobyte podczas poszukiwań. Można te jego zapiski pominąć i nadal nadążać za zdarzeniami opisanymi w komiksie, ale naprawdę nie warto tego robić. Dzięki tym tekstom zyskujemy bowiem nie tylko możliwość dokładniejszego wglądu w kolejne zdarzenia, ale także lepiej poznajemy głównego bohatera. A trzeba przyznać, że jest to postać bardzo szczególna i tworząc jego charakterystykę, Moore również w czytelny sposób odnosił się do różnych fobii Lovecrafta.

Dodatkami zafundowanymi przez polskiego wydawcę są natomiast teksty Mateusza Kopacza. „Wstęp” i „Leksykon nawiązań do Lovecrafta” to doskonałe uzupełnienia tomu, szczególnie dla osób nieznających opowiadań mistrza grozy. I tu trzeba odnotować jeszcze jedną rzecz. Bez wątpienia „Providence” inaczej odbiorą czytelnicy znający twórczość Lovecrafta, a inaczej ci, którzy nie mieli jeszcze okazji czytać jego opowiadań. I jedni i drudzy mogą oczywiście cieszyć się lekturą, bo to po prostu dobry komiks, ale każdy, kto zna opowiadania, na pewno będzie miał większą frajdę z lektury. Mało tego. Myślę, że w tej drugiej grupie czytelników też można byłoby wprowadzić pewne podziały. Czym innym jest bowiem znajomość niektórych opowiadań, a czymś innym gruntowna wiedza na temat całokształtu tej twórczości. Co ważne, opowieść Moore’a, choć może trochę onieśmielać erudycją, nie zniechęca jednak do lektury, a wręcz zaprasza do zanurzenia się w tę niezwykłą twórczość. Wypada tylko zgodzić się z Mateuszem Kopaczem, że wypadałoby, by czytelnik podszedł do lektury równie poważnie, jak Moore do tworzenia scenariusza.

Słowa uznania należą się także rysownikowi. Doskonale widać, że Jacen Burrows coraz lepiej czuje się w tej opowieści i w tym świecie. Z coraz większą swobodą kreuje Moore’owsko-Lovecraftowski wszechświat, nasączając własną stylistyką. Na kadrach aż roi się od szczegółów i drobiazgów, jakie można wyławiać w nieskończoność. Każda kolejna lektura komiksu może być okazją do odnajdywania nowych elementów ukrytych w kadrach. Szczególnie jeśli pomiędzy poszczególnymi wizytami w „Providence” czytelnik zapozna się z kolejnymi opowiadaniami Lovecrafta. O tym twórczym rozbuchaniu artysty świadczą również projektowane przez niego okładki do poszczególnych zeszytów. Poza okładkami regularnymi stworzył on całe serie okładek alternatywnych nawiązujących bezpośrednio do twórczości Lovecrafta. Możemy je podziwiać – niestety znacznie pomniejszone – na końcu albumu.

„Providence” zgodnie z deklaracjami samego Alana Moore’a ma być próbą ostatecznego zmierzenia się z dziełem Howarda Phillipsa Lovecrafta i na podstawie lektury pierwszego tomu, czyli zaledwie jednej trzeciej całości, można spokojnie stwierdzić, że brytyjski scenarzysta podołał temu zadaniu. Komiks aż kipi od erudycji, ale nie stanowi ona żadnej bariery w jego odbiorze. Nie trzeba znać twórczości Lovecrafta na wylot, by cieszyć się samą historią, ale znajomość jego opowiadań na pewno uczyni lekturę przeżyciem niepowtarzalnym i niezapomnianym.

 

Tytuł: „Providence” tom 1

  • Tytuł oryginalny: Providence. Act 1
  • Scenariusz: Alan Moore
  • Rysunki: Jacen Burrows
  • Tłumaczenie: Jacek Żuławnik
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 17.07.2019 r.
  • Wydawca oryginału: Avatar Press
  • Data wydania oryginału: 2015
  • Objętość: 176 stron
  • Format 175x265 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 69,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus