„Brightburn: Syn ciemności” - recenzja
Dodane: 29-05-2019 21:56 ()
Superman to jedna z moich ulubionych komiksowych postaci. Żywe bóstwo pośród śmiertelników i awatar prawości. Zawsze zadawałem sobie jednak pytanie „Co by było, gdyby przybysz z planety Krypton okazał się złem wcielonym?”. Istnieje kilka historii poruszających ten wątek, jednak osadzone są one w świecie, w którym zawsze istnieje ktoś, kto przybyszowi z Kryptonu jest w stanie stawić czoła. Jednak co stałoby się, gdyby stojący po ciemnej stronie mocy Superman nie znalazł przeciwnika i mógł bez przeszkód pastwić się nad naszym światem?
Na pytanie to postanowili poszukać odpowiedzi Mark i Brian Gunn (scenariusz) oraz David Yarovesky (reżyseria) w swojej produkcji Brightburn. Scenariusz, a przynajmniej sceny otwierające film, żywcem zerżnięto z przygód Człowieka ze Stali – mama i papa Kent, o przepraszam Breyer, bezskutecznie starają się o dziecko. Z nieba spada ufo, a w nim dzieciątko. Gdy Brandon, dziecko odnalezione w kapsule, wchodzi w okres dojrzewania, zaczynają się dziać niepokojące rzeczy. Całość przypomina efekt wrzucenia do miksera Człowieka ze Stali i Omenu, wduszenie przycisku purée i przytrzymania go przez dłuższą chwilę. W efekcie otrzymaliśmy film, który w gładki i łatwo przyswajalny sposób łączy dwie bardzo różne koncepcje. Rodzinny projekt Gunnów (czy wspominałem, że producentem jest James Gunn, tak, ten od Strażników Galaktyki) ogląda się bardzo przyjemnie i, z braku lepszego określenia, płynnie. Czy jest to dzieło subtelne? W żadnym wypadku. Film nie sili się na dyskrecję i budowanie tajemnicy. Skoro wiemy, kto jest odpowiedzialny za grozę, która nawiedza tytułowe miasteczko Brightburn w Kansas, to by budować napięcie, twórcy grać muszą niezwykłymi mocami Brandona. Czy taka konstrukcja filmu jest skuteczna? Wręcz zaskakująco. Choć jak już wspomniałem, recenzowany obraz jest bardzo bezpośredni w swoim podejściu do tematu budowania filmowej grozy i opiera się głównie na typowych jumpscare’ach, to czyni to bardzo umiejętnie, oferując widzom dobre tempo narastania napięcia i robiąc dobry użytek z możliwości, jakie daje scenarzystom wykorzystanie takiej postaci jak obdarzony superbohaterskimi mocami Brandon. I owszem, Brightburn wręcz pęka w szwach od typowych dla horrorów klisz takich jak pseudołacińskie inkantacje, krwisto czerwone oświetlenie, dziwne symbole i upiorne oraz niepokojące rysunki poczynione ręką dziecka, ale, parafrazując Przebudzenie Mocy, siła synergii jest silna w rodzinie Gunnów, bo ze zdawałoby się wyeksploatowanych do granic możliwości horrorowych klocków, stworzyli film zaskakująco dobry, zgrabnie łączący wiele elementów z różnych gatunków kina grozy.
Oprócz niezłego i dobrze zrealizowanego scenariusza produkcja całkiem nieźle wypada od strony aktorskiej. Główną gwiazdą jest tu oczywiście Jackson Dunn w roli tytułowego syna ciemności. Dzieciak ma talent i dobrze wypada w roli młodzieńca tracącego w coraz gwałtowniejszym tempie wszelkie oznaki człowieczeństwa. Elizabeth Banks dobrze odnajduje się jako matka powoli uświadamiająca sobie, jakim monstrum jest jej syn. Jej metamorfoza ze stojącej murem za Brandonem matki w spanikowany strzępek nerwów jest wystarczająco wiarygodna, by nie burzyć filmowej iluzji. Trio uzupełnia David Denman w roli ojca przerażonego kolejnymi wskakującymi na miejsce elementami układanki. Bywa momentami trochę sztywny, ale w ogólnym rozrachunku wypada na plus.
Całości dopełnia dobra oprawa audiowizualna. W odróżnieniu od Smętarza dla zwierzaków Brightburn nie boi się ukazać wielu odrażających szczegółów – w długich ujęciach i na zwracających uwagę na szczegóły zbliżeniach. Scen brutalnych w produkcji nie ma dużo, ale każda z nich to mała, krwistoczerwona perełka, pięknie skontrastowana z dość monochromatyczną kolorystyką kadrów, która dobrze podkreśla brutalne konsekwencje działań Brandona. Produkcja naprawdę dobrze oddaje klimat grozy i beznadziei, jaki towarzyszyłby zetknięciu z przepotężną i jednocześnie przesiąkniętą złem istotą. Muzyka nie powala oryginalnością i trudno oprzeć się wrażeniu, że składa się z typowych horrorowych sampli, ale, podobnie jak archetypiczne dla kina grozy motywy fabularne i scenariuszowe zagrywki, wykorzystana została bardzo umiejętnie i skutecznie wpisuje się w całość estetyki filmu.
Brightburn to bardzo przyjemne kino dla każdego fana horroru i przykład eleganckiego i dobrze wykonanego kolażu. Pomimo wykorzystania wielu oklepanych elementów ich suma przełożyła się na film z ciekawą koncepcją, który śledzi się z zaangażowaniem i ciekawością. Zdecydowanie polecam amatorom filmów z dreszczykiem.
Ocena: 7+/10
Tytuł: Brightburn: Syn ciemności
Reżyseria: David Yarovesky
Scenariusz: Brian Gunn, Mark Gunn
Obsada:
- Elizabeth Banks
- David Denman
- Jackson A. Dunn
- Abraham Clinkscales
- Christian Finlayson
- Jennifer Holland
- Emmie Hunter
- Matt Jones
- Meredith Hagner
Muzyka: Tim Williams
Zdjęcia: Michael Dallatorre
Montaż: Andrew S. Eisen
Scenografia: Kassandra DeAngelis
Kostiumy: Autumn Steed
Czas trwania: 90 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus