„Sergio i Siergiej” - recenzja
Dodane: 20-05-2019 16:58 ()
Kosmos to bardzo wdzięczny temat dla filmowców. Co ważne, można pokazać go w dowolny sposób, niekoniecznie dosłowny jak ma to miejsce w przypadku niedawnego kubańskiego kandydata do Oscara w kategorii film nieanglojęzyczny, czyli Sergio i Siergieja.
Narratorem tej historii jest Marina, mała Kubanka wychowywana przez babcię i ojca - tytułowego Sergio, człowieka renesansu swoich czasów: dyplomowanego filozofa marksizmu (studia w Moskwie), władającego aż trzema językami (oprócz hiszpańskiego, nasz bohater zna też angielski i rosyjski) będącego wykładowcą na hawańskiej ASP. Jednocześnie zapalonego radioamatora, który korzysta z zakazanych fal radiowych, by zdobywać informacje ze świata i rozmawiać z innymi radiowymi zapaleńcami m.in. z amerykańskim dziennikarzem Peterem zajmującym się teoriami spiskowymi, przez co będącego stale pod czujnym okiem CIA. Podczas jednej ze swoich radiowych sesji Sergio łączy się dość niespodziewanie z radzieckim kosmonautą Siergiejem. Gdy nowy znajomy nie może wrócić do domu z powodu politycznych zawirowań w jego ojczyźnie, Sergio postanawia mu pomóc, angażując w to m.in. swojego amerykańskiego kumpla. I tak kubański intelektualista, dziennikarz z USA i radziecki kosmonauta łączą siły, aby ten ostatni szczęśliwie wrócił na Ziemię. A w tle tego wszystkiego kubańskie służby bezpieczeństwa na czele z fajtłapowatym Ramiro, które tylko czekają, aby zapuszkować naszego kubańskiego radiowca. Jak to się ostatecznie skończy, nie zdradzę, ale przyznam, że choć całość leniwie się rozwijała, to wcale się nie nudziłam podczas seansu.
Sergio i Siergiej inspiruje się prawdziwą opowieścią o ostatnim kosmonaucie ZSRR - Siergieju Krikalowie oraz sytuacją międzynarodową po zburzeniu Muru Berlińskiego i upadku ZSRR opowiada o zmianach i ich konsekwencjach dla poszczególnych ludzkich jednostek. W bardzo subtelny sposób twórcy pokazują jak taki polityczny efekt motyla, jakim były zmiany w Europie Środkowo-Wschodniej po ‘89 mogą kolosalnie zmieniać losy zwykłych zjadaczy chleba niekoniecznie będących w centrum samych wydarzeń. Ważnym elementem fabuły jest też radio, które ma wiele obliczy w tym obrazie: dla jednych jest oknem na świat (jak np. dla Sergia i jego radiowców) czasem ten zamknięty, czasem ten otwarty dla innych zaś fale radiowe to zło wcielone narzędzie destabilizujące obowiązujący ład jak dla kubańskich służb.
Podczas seansu momentami czuć inspirację kinem bałkańskim, a dokładniej twórczością Emira Kusturicy (Na mlecznej drodze, Obiecaj mi!, Underground) i jego realizmem magicznym. Szkoda, że twórcy nie poszli tym tropem zdecydowanie mocniej, bo wyszłoby to na plus całej produkcji. Tym bardziej że całą historię słyszymy z ust dorosłej już córki Sergia - Mariany. To aż prosiło się o taką baśniowość. Można było bardziej podkręcić całość, ale jest, jak jest.
Nie spodziewacie się obrazu Kuby rodem z wakacyjnych katalogów lub filmu Dirty Dancing 2. To chyba pierwszy obraz (jeśli się mylę, to poprawcie mnie w komentarzach) gdzie pokazana jest ta prawdziwa Kuba - zniszczona, zdewastowana i biedna, która niekoniecznie bezkrytycznie podchodzi do panującego na całej wyspie jednego, słusznego ustroju politycznego. Takiego obrazu stolicy i samej Kuby i jej mieszkańców raczej trudno znaleźć we wcześniejszych filmach rozgrywających się w tej scenerii, które jednocześnie byłby made in Kuba. Dopiero teraz, kilka lat po śmierci El Commendante, widać swoistą odwilż w kubańskiej kinematografii. Jak długo ona potrwa - zobaczymy. Faktem jest, że to pierwsza od ponad 60 lat filmowa koprodukcja kubańsko-amerykańska, która nigdy by nie powstała, gdyby nie spotkanie Obama-Castro.
Jeśli jednak spodziewacie się ostrej krytyki komunizmu, to raczej będzie to wersja light. Owszem znajdzie się, ale skupia się głównie na niewygodach życia codziennego m.in. przerwach w dostawie prądu, ogólnej biedzie, podsłuchiwaniu i szpiegowaniu. Nic więcej nie dostaniecie. Wyjątkiem jest tylko jedna scena, gdy Peter wyjaśnia swojemu kubańskiemu przyjacielowi swój negatywny stosunek do ustroju komunistycznego i wątek zbuntowanej studentki Sergio.
Co do obsady aktorskiej to naprawdę dobra ekipa. Miło patrzy się tym razem na niekomiksową bardzo dobrą, choć dość drobną rolę, Rona Perlmana (jednocześnie współproducenta filmu) jako Petera, Polaka - Żyda mieszkającego w USA ponad 50 lat. Dzielnie sobie radzą tworzący tytułowy duet Tomás Cao jako Sergio i Héctor Noas jako Siergiej. Każdy z nich potrafi oddać uczucia targające ich bohaterami. Ogólnie jest naprawdę nieźle.
Jeśli chodzi o muzykę to duet Tom Linden i Micka Luna serwuje nam soundtrack, który łączy sobie typowo kubańskie melodie z dźwiękami bardziej industrialnymi (szczególnie gdy akcja dzieje się na stacji kosmicznej MIR). Oprócz tego podczas seansu możemy usłyszeć kilka piosenek np. „Nathalie” Gilberta Bécauda, jednak ma się wrażenie, że to wybór kompletnie przypadkowy niekorespondujący z tym, co dzieje się na ekranie. Choć piosenki są miłe dla ucha.
Sergio i Siergiej to film sympatyczny, momentami niezły, ale nie wybitny. Choć były zalążki by takim właśnie mógł być. Wiele mu można zarzucić, ale suma summarum to produkcja, która broni się sercem, jakie twórcy włożyli w samą opowieść i obsadą aktorską, która wlała życie w postaci wykreowane przez scenarzystów. Jednak co najważniejsze Sergio i Siergiej to przede wszystkim opowieść o sile przyjaźni; o tym, że te najtrwalsze czasem tworzą się w naprawdę w zwariowanych okolicznościach, a wspólna pasja może łączyć ponad podziałami, bo nie ma przy niej znaczenia wiek, odległości czy poglądy polityczne.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Sergio i Siergiej”
Reżyseria: Ernesto Daranas
Scenariusz: Ernesto Daranas, Marta Daranas
- A.J. Buckley
- Ana Gloria Buduén
- Tomás Cao
- Yuliet Cruz
- Idalmis Garcia
- Mario Guerra
- Armando Miguel Gómez
- Héctor Noas
- Ron Perlman
Muzyka: Tom Linden, Micka Luna
Zdjęcia: Jakub Kijowski
Montaż: J.M. Quevedo González
Kostiumy: Núria Guardia
Scenografia: Laia Colet, Maykel Martínez
Czas trwania: 93 minuty
Dziękujemy dystrybutorowi Kino Świat za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus