„Na mlecznej drodze” - recenzja
Dodane: 12-05-2018 19:33 ()
Dziewięć lat to szmat czasu. Właśnie tyle zajęło Emirowi Kusturicy, aby ponownie zawitać z nowym filmem. Obrazem, który pokazuje, co najlepsze w swojej twórczości ma do zaoferowania. Jednak czy ten powrót Kusturicy można uznać za w pełni udany?
I tak i nie. „Na mlecznej drodze” ma wszystkie elementy, które cechowały najlepsze dzieła tego artysty: specyficzny miszmasz sacrum i profanum z ukazaniem niezwykłej więzi człowieka z naturą (W „Na mlecznej drodze” piękne poetyckie zdjęcia tylko jeszcze bardziej to podkreślają), podlany specyficznym humorem, absurdem i ironią. Nie da się nie lubić głównego bohatera – prostodusznego Kostę (odgrywanego przez samego reżysera) dawnego muzyka, który w myśl łacińskiej sentencji: „inter arma silent Musae”, jest zmuszony porzucić swoje dawne życie i przeobrazić się w wędrownego mleczarza, który na swym wiernym osiołku dostarcza ten pożywny napój, jakim jest mleko, walczącym w bałkańskiej wojnie. Podobnie jak większość, żyje z dnia na dzień. Liczy się tu i teraz. Tym bardziej że mimo trwającej wojny, trzeba jakoś żyć. Wszystko to zmieni przybycie pół – Serbki, pół – Włoszki (Monica Bellucci), pięknej femme fatale przeznaczonej na żonę dla Žagi Bojovića, bohatera wojennego i jednocześnie brata Mileny, byłej mistrzyni Jugosławii w gimnastyce, która z kolei marzy o ślubie z naszym wojennym mleczarzem, czyli Kostą. Problem w tym, że przy całej sympatii dla Mileny (fantastycznie zagrana przez Slobodę Mićalović), nasz biedny Kosta zakochuje się w tajemniczej narzeczonej Žagi. Co gorsza, ze wzajemnością. I choć los obojgu nie sprzyja, to miłość tych dwojga staje się siłą o wiele silniejszą niż wojna, szalona kobieta czy fatum ciążące nad wybranką Kosty...
Najciekawsza i najlepsza część tej opowieści to zdecydowanie pierwsza połowa filmu. Jest tu zarówno ta nostalgia za lepszymi, spokojniejszymi czasami (takim mrugnięciem do wielkich złotych czasów jest z pewnością ogromny, „żarłoczny” zegar à la Wes Anderson z czasów Cesarstwa Austro-Węgierskiego, który jest idealną metaforą, czym był tamten okres dla samych ludzi mieszkających na Bałkanach), ciekawie wprowadzane elementy „realizmu magicznego”, dużo poetyki i metafizyki połączone z wszechobecną bałkańską muzyką, czarnym humorem i ironią oraz gdzieniegdzie, gorzką refleksją nad prawami rządzącymi światem. Szczególnie ciekawie, metaforycznie została pokazana scena wewnętrznego rozdarcia Kosty między dwiema kobietami: Mileną i piękną pół- Włoszką rozgrywająca się w namiocie szpitalnym. Gdyby cały film składał się z tak ładnie zobrazowanych alegorii, to byłoby coś. Szczególnie że reżyser lubuje się i umie bawić się schematami typowymi dla reguł baśni; wie, w jaki ton uderzyć (moja ulubiona scena to ta z motylkiem ratującym parę kochanków przed pościgiem – zawierająca w sobie i symbolikę i nawiązania baśniowe, a jednocześnie tak śmieszna i absurdalna jak tylko mogłaby być w takich okolicznościach). Długo by wymieniać ogromną ilość odniesień baśniowych, które można tu wyróżnić (to zdecydowanie materiał na osobny tekst).
Dlatego dziwi mnie druga połowa filmu, która, choć powinna być o wiele dynamiczniejsza (w końcu mamy tu ogrom dramatycznych wydarzeń: sceny przywodzące trochę „Krwawe Gody” z „Gry o Tron” czy pościg za Kostą i Panną Młodą) to akcja przystopuje. Robi się sennie, momentami wręcz nudnawo. Lubię realizm magiczny, szczególnie ten filmowy, ale o ile na początku był on w miarę mądrze równoważony, to tu sięgał momentami granic absurdu i kiczu, i chwilami miało się wrażenie oglądania zupełnie innej produkcji. Zdecydowanie gorszej niż z początkowych sekwencji tej historii. Tym samym „Na mlecznej drodze” staje się filmem przydługim, nawet zbyt długim. Ostatnią sekwencję końcową z pustelnikiem Kusturica mógł sobie darować, wyszłoby to filmowi tylko na dobre i miałby on mocniejszy wydźwięk.
O ile scenariuszowo bywa różnie, to film ratują bohaterowie. Ludzie, którzy kochają i chcą być kochani. I nieważne czy jest się prostym mleczarzem, szaloną z miłości eksgimnastyczką czy kobietą, ściągającą nieszczęścia na mężczyzn, których jedyną winą jest obdarzenie jej jakimś głębszym uczuciem. Jak mówi jedna z bohaterek: „Jedyne co ma jakikolwiek sens, to kochać kogoś jak tylko potrafisz”. I nie da się ukryć, że Kusturica poprzez całą swoją opowieść będącej zapisem skądinąd dziwnej i „zakazanej miłości” właśnie to nam chce cały czas uzmysłowić. Zarówno w czasie wojny, jak i pokoju najważniejsze co może nam się przydarzyć to miłość. To właśnie ona wyciąga z nas pokłady tych wszystkich cech i emocji, zarówno dobrych, jak i złych, o jakie nigdy byśmy się nie podejrzewali. I to jest w sumie jedno z najważniejszych przesłań, jakie dostrzeżemy podczas seansu. Jest też kilka pobocznych, równie ważnych, ale właśnie to najbardziej rzuca się widzowi w oczy.
Ważnym elementem tego filmu jest muzyka. Na wskroś bałkańska i idealnie dopasowująca się do tego, co w danej chwili rozgrywa się na ekranie. Współpracę z synem Striborem (tak, Emir ma tak uzdolnionego syna!) reżyser może zaliczyć do udanych. Młody Kusturica oddał ducha opowieści i stworzył bardzo różnorodną szatę muzyczną (od stylizowanej na ludową pieśń „Dva se tića pobratila” po bardziej skoczny motyw ”Kostina”) jednak idealnie skrojoną do tej opowiastki, którą postanowił opowiedzieć jego ojciec. To już kolejny udany projekt duetu Kusturica&Kusturica. Zdecydowanie czekam na przyszłe muzyczne odsłony Stribora Kusturicy! I to nie tylko w tandemie ze swoim ojcem.
Jeśli chodzi o wydanie DVD: mamy do wyboru lektora lub napisy. Płyta nie zawiera konkretnych dodatków z filmu (wielka szkoda). Uświadczymy tylko zwiastuny innych filmów.
Gdyby całe „Na mlecznej drodze” było takie jak w pierwszej połowie, byłby perełką w dorobku Kusturicy. Niestety, tak nie jest i ostatecznie jest tylko i wyłącznie dobrym filmem. Jednak reżyser nie musi wstydzić się swojego dzieła, bo z pewnością sympatykom jego twórczości oraz fanom realizmu magicznego w kinie powinno się spodobać. Tym, którzy do tej pory nie znali twórczości tego reżysera, myślę, że również.
Ocena: 5/10
comments powered by Disqus