„Legendy Dzikiego Zachodu” - recenzja
Dodane: 21-03-2019 22:57 ()
Wiele wskazuje, że Scream Comics utrafiło w swoją rynkową niszę. Wszak komiksy z ksenomorfami, osadzone w uniwersum cyklu „Terminator” oraz tytuły sygnowane przez Alejandro Jodorowsky’ego (nie wspominając już o rozchwytywanych produkcjach „lotnicznych”) cieszą się znacznym zainteresowaniem polskich czytelników. Najwyraźniej jednak „moce sprawcze” tego wydawcy nie zamierzają poprzestawać na wspomnianej części swojej oferty i stąd wynikła kolejna okazja do podziwiania interpretacji amerykańskiego pogranicza okresu jego kolonizacji w wykonaniu wirtuoza europejskiego komiksu. Mowa tu o Paolo Eleutieri Serpieri i jego „Legendach Dzikiego Zachodu”.
Te zaś całkowicie zasadnie potraktować można jako kontynuacje opublikowanego jesienią 2016 r. albumu „Kolory Dzikiego Zachodu”, zbioru zarówno czarno-białych, jak i kolorowych nowelek. Zgodnie z jego tytułem owe opowieści rozgrywały się w dobrze znanych z niezliczonych przejawów kultury popularnej plenerach m.in. Arizony, Montany i Południowej Dakoty, a wśród aktywnych na ich kartach osobowości odnajdujemy takie osobowości epoki jak wódz plemienia Oglala Szalony Koń, „generał” (w rzeczywistości podpułkownik) George Custer czy Siedzący Byk. Znacząca część tej realizacji została zresztą poświęcona jednemu z najbardziej znanych i heroicznych zarazem epizodów w historii podboju krainy Wielkich Równin, tj. dążeniu amerykańskiej administracji do wyrugowania Siuksów (wbrew wcześniejszym postanowieniom traktatowym) z egzystowania na obrzeżach tzw. Gór Czarnych (Black Hills), miejsca szczególnego w wierzeniach tamtejszych, tubylczych społeczności.
O ile jednak w poprzedniej odsłonie wspólnych dokonań Serpieriego i Raffaele Ambrosio (to właśnie on wspomagał włoskiego klasyka w zakresie tworzenia większości z zebranych tu fabuł) skupili się na osobie młodej niewiasty imieniem Angie, o tyle w tym przypadku bieg wypadków, który doprowadził do zwycięstwa Indian nad jednostkami kawalerii Stanów Zjednoczonych w dolinie rzeki Little Bighorn (25 czerwca 1876 r.), ewentualny czytelnik śledził będzie z perspektywy wspominanych wyżej głównych uczestników tej konfrontacji. W pierwszej części albumu jest nim Szalony Koń, który niejako wbrew opinii przeważającej części związku plemiennego, z którym skonfederował się jego lud, decyduje się na ścieżkę wojenną przeciw tzw. długim nożem. Posługując się linearną kompozycją narracji, autorska spółka przybliża kolejne etapy dojrzewania indiańskiego wodza do przełomowych decyzji, a także konsekwencje wynikłej w ich efekcie insurekcji. Do tego zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i całej społeczności, która ośmieliła się stawić czoła „Wielkiemu Białemu Ojcu z Waszyngtonu”. Druga część albumu to natomiast perspektywa amerykańskich żołnierzy służących w pułku Custera, który siłą rzeczy również daje tutaj o sobie znać. Całość wieńczy nowelka pt. „Strzała pogardy” z niebanalnie poprowadzonym motywem zemsty.
Wprost trzeba przyznać, że nawet jeśli owe historie dla co poniektórych trącić mogą tzw. myszką, to w ogólnym rozrachunku czas obszedł się z nimi nadspodziewanie łaskawie. Być może z tego względu, że obaj odpowiedzialni za ich zaistnienie panowie nie eksperymentowali ze strukturą fabuły, decydując się na klarowne, przejrzyste pod tym względem opowieści. Satysfakcjonującej recepcji tej propozycji wydawniczej sprzyja także uniwersalna wymowa wzmiankowanych utworów. Wszak i u nas dążenie do zachowania suwerenności oraz rozpaczliwe, często z miejsca skazane na porażkę próby jej wybronienia to zjawisko znane aż za dobrze. Można byłoby zatem podsumować „Legendy…” sformułowaniem „(…) chwała zwyciężonym!”. Serpieri i Ambrosio uniknęli jednak popadania w manichejski podział skonfrontowanych stron, dzięki czemu również amerykańscy uczestnicy pamiętnej batalii zostali ukazani bez przerysowań i przesadnej hiperbolizacji ich negatywnych cech. Dystans wobec podjętego tematu opłacił się, bo za tą sprawą całość zyskuje na trafnie uchwyconym realizmie.
Konkludując refleksję o niniejszym zbiorze, wypada powtórzyć konstatacje zawarte w opinii na temat „Kolorów Dzikiego Zachodu”. W tym zwłaszcza w kontekście jakości ilustracji wykonanych przez twórcę Drunny. Biegłość rzeczonego w operowaniu kreską niemal dosłownie ścina z nóg. Serpieri dokładnie wie, co zamierza osiągnąć, a jego perfekcja pod tym względem nie pozostawia choćby symbolicznego żeru dla potencjalnych krytyków. Znać przy tym, że autor sublimował swój warsztat w oparciu o skrupulatne studium postaci, co w obecnej branży komiksowej nie zawsze jest regułą. Stąd pełne opanowanie umiejętności rysunkowych w zakresie ujmowania detali anatomicznych czy ogólnie proporcji, a także kultury materialnej epoki. Uwagę zwraca ponadto biegłość w nakładaniu tuszu przyczyniająca się do pogłębienia mimetyzmu wpisanego w stylistykę włoskiego klasyka. Warto przekonać się do tej publikacji, tym bardziej że podobnie jak kilkukrotnie przywoływane „Kolory Dzikiego Zachodu” prawdopodobnie i ta pozycja względnie niebawem będzie już w standardowej dystrybucji niedostępna.
Tytuł: „Legendy Dzikiego Zachodu”
- Tytuł oryginału: „Serpieri – Miti del west”
- Scenariusz: Raffaele Ambrosio, Paolo Eleutieri Serpieri
- Rysunki: Paolo Eleutieri Serpieri
- Tłumaczenie z języka włoskiego: Paulina Kwaśniewska-Urban
- Wydawca wersji oryginalnej: Lo Scarabeo
- Wydawca wersji polskiej: Scream Comics
- Data premiery wersji oryginalnej (w tej edycji): 2013 r.
- Data premiery wersji polskiej: 6 lutego 2019 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 24 x 32 cm
- Druk: czarno-biały
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 100
- Cena: 74,99 zł
comments powered by Disqus