„Grinch” - recenzja
Dodane: 01-12-2018 21:17 ()
Mr. Grinch... Któż Cię nie zna? Dzięki Dr. Seussowi każde dziecko na świecie wie o tobie wszystko. Już dwa razy adaptowano twą historię (raz jako krótkometrażową animację, raz jako film aktorski). Jednak twórcom i widzom to mało i po raz trzeci pojawiasz się na kinowych ekranach. Pytasz, jak poszło? No więc tak sobie... Jednak powolutku...
Ilumination Studio ma w swoim dorobku aż trzy adaptacje dzieł Dr. Seussa. Są to „Horton słyszy Ktosia”, „Lorax” i „Grinch”, który o ile od strony technicznej i wykonania jest na wysokim poziomie to od strony fabularnej to najsłabszy z tych trzech adaptacji... O dziwo, materiał źródłowy to istny samograj fabularny. Główny bohater, zielony stwór Grinch, osobnik mający osobiste powody do nienawidzenia świąt, postanawia położyć im kres. W tym celu postanawia jako Mikołaj ukraść prezenty swoim sąsiadom – Ktosiom z pobliskiego Ktosiowa. Prosta historia i morał też jest, i nawet pole do popisu dla nowych adaptatorów. Czy coś mogło nie wypalić? No więc...
Tym razem dostajemy animację, która jest jakby na rozdrożu: z jednej strony ciągnie ją w rejony bardziej kojarzone z aktorskim Grinchem z niezapomnianym Jimem Carreyem w roli głównej, z drugiej zaś strony stara się być kontynuatorem linii wyznaczonej przez animowaną krótkometrażówkę z legendą kina Borisem Karloffem jako głosem Grincha (niektóre sceny są mocno inspirowane starą animacją czy wręcz je kopiują). Dobrze, gdy twórcy mają czym się inspirować i robią to z szacunkiem do pierwowzorów. To żaden grzech. Jednak gorzej, gdy poprzestają tylko na tym, nie dając nic nowego odświeżanej przez siebie historii. Owszem, próbują (zmieniony i trochę poszerzony wątek Cindy Lu) jednak nie zmienia to tego, że w ostateczności dostajemy animację bardzo poprawną i bezpieczną. Szkoda, bo każda nowa adaptacja, remake czy reboot daje wiele możliwości, a animowany „Grinch” miał zadatki na przebicie obu poprzednich adaptacji. Wystarczyło zrobić prostą rzecz: sięgnąć do samego opowiadania i dać się ponieść własnej wizji. Tego zabrakło. Nie zaryzykowano. A jak wiadomo: kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
Nie da się ukryć, że nowy „Grinch” wyszedłby lepiej studiu jako krótki metraż. Najnowsza adaptacja opowiadania Dr. Seuss cierpi na ten sam problem, co „Sekretne życie zwierzaków domowych”: Bardzo dobrze zrobiony wstęp, nudny i przedłużający się środek i ładnie zamykające wszystko zakończenie. Nie ma momentu kulminacyjnego, który nadawałby wagi opowieści. Niemniej jednak ta animacja ma swoje bardzo dobre momenty m.in. scena z pobudką i śniadaniem Grincha, kolędnicy uganiający się za Grinchem, Grinch niczym „Upiór w operze” grający „All by Myself” Celine Dion. W krótkich metrażach i małych detalach fabularnych to studio nadal nie ma sobie równych. Jednak w prowadzeniu dłuższej fabuły i jej płynności – tu zaczynają się schody.
Od strony muzycznej też jest tak sobie. Owszem, soundtrack Danny'ego Elfmana jest przyjemny dla ucha, w wielu fragmentach nawiązujący do ścieżki dźwiękowej z aktorskiego „Grincha”. Jednak nie ma tego pazura, muzyka ginie i staje się tłem podczas seansu i choć stara się być „bajkowa”, to jakoś średnio buduje klimat. Jednak żeby nie być takim typowym Grinchem – są rzeczy, które warto pochwalić. Na pewno strona wizualna jest najmocniejszą stroną nowej adaptacji. Samo Ktosiowo ze swoimi świątecznymi klimatami i dekoracjami wygląda przepięknie i podczas seansu czuje się tę świąteczną atmosferę. Miło patrzy się na Grincha (szczególnie jego zielone futerko). Pozostawiono też morał płynący z opowieści krążącej wokół świąt, ich pojmowania i przeżywania. Warto pamiętać, że to też opowieść o samotności i uczeniu się, że to, co nas złego spotkało w przeszłości, nie może negatywnie nastawiać nas do teraźniejszości czy przyszłości. Czasem warto puścić to, co niedobre w zapomnienie i żyć. Po prostu. Tyle i aż tyle.
To, co jeszcze zdecydowanie zasługuje na pochwałę to również dobór piosenek. Muzyczne kawałki z „Grincha” to najlepsza składanka świąteczna tego roku. Zaczynając od „You're A Mean One Mr. Grinch” (które jednak bardziej wolę w wykonaniu Boba Malone niż Tylera) po bardziej świąteczne kawałki: hit poprzedniego sezonu świątecznego „God Rest Ye Merry Gentlemen – Pentatonix”, po klasyki typu „Deck The Halls -Jackie Wilson”, „Feliz Navidad- Jose Feliciano”, „Run Rudolph Run -T he Brian Setzer Orchestra", ,,The Christmas Song (Merry Christmas To You) - Nat King Cole” czy „Zat You Santa Claus - Buster Poindexter And His Banshees Of Blue”. Bez dwóch zdań. Jedynie żałuję, że zabrakło „All I Want for Christmas Is You” Mariah Carrey czy „Last Chrismas” Wham! (kawałków zawsze tworzących klimat świąt, które przy wielokrotnym zapętlaniu playlisty nie tylko zielonego Grincha doprowadziłyby do białej gorączki).
Od strony dubbingu: na pewno fajnie byłoby posłuchać Benedicta Cumberbatcha, który jest jednym z najmocniejszych punktów nowej odsłony przygód zielonego przeciwnika Świąt, ale polski dubbing jest ok i nie mam do niego zastrzeżeń. Zresztą pan Jarosław Boberek dwoi się i troi jako Grinch i naprawdę jest dobrze w polskiej wersji językowej. Nie ma co narzekać.
„Grinch” to od strony wizualnej piękna animacja, jednak nic nowego nie wnosi. Z pewnością spodoba się tym, którzy nigdy nie widzieli poprzednich adaptacji. Szczególnie dzieciom. Jako animacja świąteczna też się nieźle sprawdzi. Jednak nie da się ukryć, że to kolejny tytuł Ilumination Studio, który tylko potwierdza tendencję spadkową tego studia. Znów otrzymujemy produkcję mocno przeciętną. To trochę niepokoi zważywszy na nadciągające sequele „Sekretnego życia zwierzaków domowych” i „Sing”.
Ocena: 6/10
Tytuł: Grinch
Reżyseria: Yarrow Cheney, Scott Mosier
Scenariusz: Michael LeSieur, Tommy Swerdlow
Obsada:
- Benedict Cumberbatch
- Cameron Seely
- Rashida Jones
- Pharrell Williams
- Tristan O'Hare
- Kenan Thompson
- Sam Lavagnino
- Ramone Hamilton
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Chris Cartagena
Scenografia: Colin Stimpson
Czas trwania: 86 minut
comments powered by Disqus