Wywiad z Jasonem Rekulakiem

Autor: Michał „LelandLester” Redaktor: Motyl

Dodane: 06-06-2018 15:52 ()


Zapraszamy do lektury wywiadu z Jasonem Rekulakiem - autorem powieści „Niemożliwa forteca”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Zysk i Spółka. 

Paradoks: Twoja ulubiona gra komputerowa to…

Jason Rekulak: Byłem wielkim fanem tekstowych gier przygodowych (takich jak "Adventure" czy "Zork" lub dowolna inna autorstwa [firmy komputerowej] Infocom). Nie jestem pewien, ile z nich zostało przetłumaczonych na inne języki, ale może w Polsce macie własne wersje wspomnianych gier? Dodam, że jedna z wymyślonych przez bohaterkę mojej powieści - Mary Zelinsky - gier to w rzeczywistości hołd złożony „Zorkowi”.

P.: Czy miałeś tak ze swoją pierwszą powieścią, jak np. Jack White [muzyk, kompozytor, producent], który swój debiutancki singel postawił w łazience, by móc codziennie na niego patrzeć? Pamiętasz swoją reakcję po aprobacie debiutanckiego materiału przez wydawcę? Co czujesz, widząc na półkach w księgarniach swoją pierwszą książkę?

J.R.: Byłem bardzo podekscytowany, gdy dowiedziałem się, że „Niemożliwa forteca” zostanie opublikowana. To moja pierwsza wydana powieść, ale w rzeczywistości piąta z kolei, którą napisałem. Fakt, że któraś z moich prac wreszcie ujrzała światło dzienne, był dla mnie wielką ulgą. Podczas jej tworzenia nigdy nie rozmyślałem o potencjalnej grupie odbiorców ani o publikacji; pisałem ją wyłącznie dla własnej rozrywki, więc było to dość zadziwiające, że ostatecznie trafi do druku i że ludzie na całym świecie (nawet w Polsce!) będą mogli ją poznać.

P.: Jak sam definiujesz „Niemożliwą fortecę”? O czym opowiada? Co stanowi jej główny rdzeń? I do kogo jest skierowana? To bardziej komedia czy romans? Dla młodzieży czy dorosłych?

J.R.: Napisałem tę książkę głównie z myślą o dorosłych, którzy dorastali w latach osiemdziesiątych. „Niemożliwą fortecę” traktuję jako hybrydę gatunkową, czyli powieść o dojrzewaniu, powieść kryminalną, a zarazem historię miłosną.

P.: Ransom Riggs – autor „Osobliwego domu pani Peregrine” - zarówno robił samemu, jak i kolekcjonował niesamowite i upiorne zdjęcia, od których zaczął się pomysł na jego powieść. Fotografie te zdecydowanie zdały egzamin, dodając książce czegoś ekstra. Ty za to masz grę komputerową, napisaną specjalnie pod swoją książkę. Opowiedz o tym, skąd wziął się pomysł na nią? Jaki był w tym twój udział? Miałeś wpływ na jej finalny kształt?

J.R.: W połowie pisania powieści zmusiłem się, by usiąść i wyobrazić sobie całą specyfikę gry wideo, którą Billy i Mary tworzą w książce. Wiedziałem, że chcę, aby była to gra polegająca na ratowaniu księżniczki. Jednak nie miałem wtedy ani tytułu, ani żadnych konkretów. Dopiero kiedy zobrazowałem sobie wszystkie szczegóły, zdałem sobie sprawę, że ta wymyślona gra wideo ma wiele podobieństw do głównego przekrętu w powieści, czyli kradzieży czasopisma, i uświadomienie sobie tego pomogło wydatnie w nadaniu całości odpowiednich ram. Wkrótce potem wiedziałem już, że chcę stworzyć grę, którą czytelnicy mogliby wypróbować w prawdziwym życiu, dlatego połączyłem siły z programistą nazwiskiem Dan Vecchitto. Wykonał on całą ciężką pracę, włącznie z poznaniem powieści i zaprojektowaniem takiej gry, która jest zbieżna z tym, co opisuję w książce. Vecchitto skomponował też oryginalną muzykę dla każdego z czterech poziomów rozgrywki. Gdy gra była już ukończona, wróciłem do swojego rękopisu i zredagowałem go nieco, m.in. przenosząc kilka detali z gry Dana do ostatecznej wersji książki.

P.: Wiem, że sam dorastałeś w latach 80. Ale dlaczego osadziłeś swą powieść akurat w tej dekadzie? Jaka była twoja główna motywacja? Czy to przejaw tęsknoty za czasami własnej beztroski? Z drugiej strony, ktoś może pomyśleć, że to jedynie wabik na dorosłych czytelników, by młodzież czytała książkę ze swoimi rodzicami.

J.R.: Chciałem napisać o własnych doświadczeniach z dorastania w latach osiemdziesiątych. Zależało mi też na sportretowaniu życia przed Internetem, kiedy potęga mediów była jednak znacznie ograniczona, a dzieci w Stanach Zjednoczonych miały tę swobodę hasania na świeżym powietrzu, której tak naprawdę dzisiaj nie posiadają.

P.: A skoro już przy nostalgii jesteśmy, to czytelnicy po lekturze książki prawdopodobnie podzielą się na dwa obozy: tęskniących za prostotą życia przed Internetem i tych ogromnie wdzięcznych za to, że już nie żyją w tamtych czasach! Bo faktem jest, że „Niemożliwa forteca” oferuje wiele – głównie popkulturowych - odniesień do lat 80. Czy sam wolisz życie przed Internetem, czy obecne czasy? I czy masz na uwadze to, że najlepszymi ekspertami, a zarazem sędziami twojej powieści będą ci starsi czytelnicy, którzy dorastali w tamtych czasach tak jak książkowi nastolatkowie?

J.R.: Często żartuję z przyjaciółmi, że chcę zbudować wehikuł czasu, który zabierze mnie z powrotem do Ameryki lat osiemdziesiątych. Napisanie tej powieści zaliczałbym do kolejnej najlepszej rzeczy po posiadaniu wehikułu czasu!

P.: Warto też zaznaczyć, iż znaczenie tytułu odkrywamy stosunkowo szybko, a  później, w trakcie lektury, nabiera innego, nowego wymiaru (np. nazwa tworzonej gry, sklep Zelinsky’ego, szkoła Mary) - ewoluuje na oczach czytelnika wraz z postępem czytania. Zgadzasz się? Co dla ciebie jest tą najważniejszą „fortecą” dosłownie lub w przenośni?

J.R.: Zgadza się. Było moją intencją, aby fabuła gry odzwierciedlała scenę włamania do sklepu Zelinsky'ego (aby uratować „księżniczkę” Vannę [White]), a następnie przedostania się do szkoły Mary (by znowu uratować „księżniczkę” Mary [Zielinsky]). W książce jest wiele innych podobieństw, ale nie jestem pewien, czy któryś z czytelników je zauważył! Przykładowo, pełna nazwa chińskiej restauracji to w rzeczywistości "Mount Everest generała Tso”, ponieważ chciałem, aby chłopcy "wspięli się na górę", zupełnie jak bohaterowie w grze wideo.

P.: Przy tworzeniu którego elementu tej książki miałeś największe trudności? Czego doświadczyłeś najbardziej, pisząc tę historię?

J.R.: Zazwyczaj natrafiam na wszelkiego rodzaju przeszkody podczas pisania książek, ale z jakiegoś wręcz magicznego i niewiarygodnego powodu pisanie tej powieści przychodziło mi bardzo łatwo i naturalnie, przy naprawdę minimalnych bólach i wysiłku. Nie potrafię do końca wyjaśnić, dlaczego miałem to szczęście – może tym razem przychylny los był po mojej stronie?

P.: Zastanawiam się, jak podszedłeś do kreacji swoich młodych bohaterów: posiadasz młodsze rodzeństwo, na którym mogłeś się wzorować czy też obudziłeś wspomnienia z własnego dzieciństwa? Jakim sam byłeś czternastolatkiem? Przy okazji, która postać książki jest twoją ulubioną i dlaczego?

J.R.: Naprawdę fajnie było wcielać się w postać Alfa, ponieważ stanowi on swoiste "id" względem ego Billy'ego i superego Clarka; to jemu też przypadały w udziale zarówno wszystkie najzabawniejsze kwestie, jak i te najbardziej niestosowne. Ja sam, jako 14-latek, byłem niezwykle podobny do Billy'ego - bardzo cichy maniak komputerowy, a jednocześnie chłopak zafascynowany pewnymi siebie dziewczynami.

P.: Czy „Niemożliwa forteca” to tylko jednorazowe doświadczenie? Chcesz dalej pisać czy wracasz do wydawania książek? Powieść ta jest mocno autobiograficzna (projektowanie gier wideo, praca w fabryce kosmetyków, dorastanie w New Jersey). Czy gdybyś chciał napisać kolejną książkę, starczy ci wątków z własnego życia czy będziesz poszukiwał inspiracji poza swoimi doświadczeniami?

J.R.: Obecnie pochłania mnie praca nad nową powieścią, która będzie o wiele mniej autobiograficzna niż „Niemożliwa forteca”. Przypuszczam, że pisarze zawsze korzystają z wątków autobiograficznych, by tworzyć swoich bohaterów, jednak w mojej nowej książce robię to w znacznie mniej dosłownym sensie.

P.: Co jest dla ciebie ciekawsze, jeśli chodzi o wyzwania literackie: wolisz pisać czy wydawać innych twórców? Co daje większą satysfakcję? Co najbardziej lubisz w byciu pisarzem, a co w byciu redaktorem? Jaka jest największa różnica między tymi dwoma zajęciami?

J.R.: Obie są bardzo satysfakcjonującymi profesjami. Wielką zaletą bycia redaktorem jest to, że możesz pomóc autorowi zrealizować JEGO wizję książki – pomagasz mu w uzyskaniu kształtu dzieła, jaki on sam sobie założył. A kiedy dochodzi (między stronami) do nieporozumień, kiedy myślisz, że autor popełnia błąd, ale i tak jest ZDECYDOWANY, by podążać swoją konkretną drogą, to ja, jako redaktor, muszę ustąpić autorowi w tej sprawie, oddać decyzję w jego ręce. Bo ostatecznie to jego książka, z jego nazwiskiem na okładce. W wielu przypadkach zdarza się tak, że mnie (redaktora) dana książka nie w pełni satysfakcjonuje, ale samego twórcę już tak, i myślę, że to właśnie ten ostateczny, najważniejszy cel w moim fachu.

J.R.: Jeśli zaś mowa o byciu autorem, to, moim zdaniem, wielką zaletą jest to, że mam niemal całkowitą autonomię w stosunku do końcowej postaci dzieła. To właśnie ta druga strona zwierciadła, jako pisarza - książka będzie MOIM dziełem, bez względu na wszystko. Jest  to ogromnie satysfakcjonujące!

P.: Podaj trzy najważniejsze dla ciebie wartości w życiu, fundamenty, na których się opierasz? I uzasadnij krótko swój wybór. Założę się, że jedną z nich będzie pracowitość – dorastałeś w dzielnicy robotniczej otoczony głównie ludźmi pracy. A swoją pierwszą pracę (jako dostarczyciel gazet) dostałeś w wieku trzynastu lat.

J.R.: Odpowiem w ten sposób: chodzi przede wszystkim o ciężką pracę, uczciwość i życzliwość względem innych. Pracowitości nauczyłem się od mojego ojca, pracownika budowlanego, który wykonywał stricte fizyczną pracę i nigdy, przenigdy nie narzekał na konieczność codziennego chodzenia do tejże. Sam natomiast uważam się za szczęściarza, gdyż mam ten komfort, że mogę pracować z książkami, a to zajęcie, które mogę wykonywać z powodzeniem, nawet będąc już w starszym wieku.

P.: Co znajdzie dla siebie w twojej książce ktoś, kto np. dorastał później, w innej dzielnicy, poza New Jersey, ktoś, kto nie jest fanem gier i programowania? Gdzie tkwi uniwersalizm książki? Jakie przesłanie z twojego debiutu chciałbyś, aby czytelnicy zapamiętali najbardziej?

J.R.: Wydaje mi się, że książka ma dość uniwersalny przekaz o fizycznej urodzie i często niemożliwych do spełnienia standardach, które nakłada się na kobiety (myślę też, że powieść traktuje o tym, jak szybko zmieniają się owe standardy, a pewne wzorce atrakcyjności wychodzą zwyczajnie z mody).

P.: Myślisz, że każda przeczytana książka wzbogaca nas duchowo i intelektualnie? Jaką rolę według ciebie odgrywa pisanie? To tylko rozrywka? A może też wartość terapeutyczna lub forma komunikacji ze światem? Która książka jako pierwsza trafiła do twojego serca? W jaki sposób zaczęła się twoja przygoda z czytaniem?

J.R.: Jedne powieści są prawdziwymi dziełami sztuki, a znowu inne to wspaniała rozrywka. I wreszcie mamy grupę wyjątków, łączących w sobie oba wspomniane walory, jednak o większości z nich powiedzieć tego nie można! Niestety, każdego roku publikowanych jest wiele okropnych książek. Nie uważam więc, aby każdy tytuł wzbogacał nas duchowo czy intelektualnie – to domena jedynie tych najlepszych, najwspanialszych. Sam zawsze czytałem dla rozrywki. Uwielbiałem pisarzy takich jak Szekspir i Dickens, którzy nie wstydzili się snuć skomplikowanych fabuł, wypełniając je przy tym morderstwami, cudzołóstwem, czarownicami, duchami i wyjątkowymi, wykraczającymi poza szarą prozę życia, postaciami. Jako dziecko czytałem dużo powieści fantasy, science-fiction i horrorów (tak jak bohater mojej powieści, Billy). Klasyków zaś odkryłem na studiach, a obecnie czerpię dość szeroko z dorobku literatury, mieszając tak naprawdę beletrystykę z literaturą faktu – z reguły sięgam po wszystko, co wychodzi współcześnie.

P.: W twojej książce jest co najmniej kilka przejawów romantyzmu, zarówno wśród młodzieży, jak i dorosłych. Myślę tu o „ścieżce dźwiękowej” ze sklepu Zelinsky’ego czy spontanicznie tworzonych przez nastolatków minigrach. A ty jesteś romantykiem? Opowiedz o jakiejś niezwykle romantycznej rzeczy, którą zrobiłeś.

J.R.: Myślę, że jestem romantykiem. Lubię wierzyć, że relacja jest w stanie wydobyć z ludzi to, co najlepsze, że możemy inspirować naszych partnerów, aby ci stali się lepszą wersją samych siebie. Z pewnością moja żona zainspirowała mnie wielokrotnie do ryzykowania, korzystania z nadarzających się szans i podejmowania takich kroków, o których sam nigdy nie pomyślałbym, że mogę zostać osiągnięte. Chodzi mi o to, że gdybym jej nie spotkał, moje życie byłoby zupełnie inne (a przy tym o wiele mniej interesujące!). Napisaliśmy do siebie w latach 90. wiele długich i romantycznych listów, zanim cały świat poznał, co to e-mail, zanim cały świat stał się mniej interesujący!

Wywiad przeprowadził i przetłumaczył:

Michał „LelandLester”

dobrakomplementarne.blogspot.com


comments powered by Disqus