„Pacific Rim: Rebelia” - recenzja
Dodane: 24-03-2018 23:32 ()
W jednym z kabaretów bohaterka scenki egzaminacyjnej, odpowiadając na zadane pytanie dotyczące historii, mówi rozbrajająco – „Po co do tego wracać. Było minęło”. Jej słowa można potraktować proroczo przy najnowszej produkcji Universalu, która powstała raczej tylko z chęci zarobienia kasy w azjatyckiej części globu.
Sequel Pacific Rim borykał się z przeróżnymi problemami, a przedłużający się czas produkcji sprawił, że opuścił go również reżyser Guillermo del Toro, mając w planach inne filmy, wśród których znalazł się również nagrodzony Oscarem Kształt wody. Szybko stało się jasne, że jeśli powstanie kontynuacja, to będzie różniła się od wizji twórcy Labiryntu Fauna. Walkę wielkich robotów z kaiju przejął showrunner serialowego Daredevila - Steven S. DeKnight.
Pierwsze minuty Rebelii pokazują dobitnie, że czar filmu del Toro prysł, a dostaliśmy coś na kształt potworka przywodzącego na myśl słabe odsłony Transformers Baya. W przypadku walki między ogromnymi mechami a potworami z innego wymiaru nie chodzi jedynie o spektakularność rozwałki czy zachwyty nad wizualną stroną obrazu. Od początku wiadomo, że fabuła nie odgrywa tu najistotniejszej roli, a liczy się bardziej sposób ukazania i nakreślenia stron konfliktu. W pierwszej części meksykański twórca zadbał zarówno o postaci, aby nie były tylko papierowymi bohaterami wewnątrz gigantycznych robotów, jak i klimat opowieści będącej hołdem dla klasyki gatunku z wielkimi potworami w tle. Mimo niedociągnięć pokazał, że z utartych schematów można sklecić całkiem porządne kino rozrywkowe. Steven DeKnight niestety nie ma filmowe rytmu ani wyczucia, a jego bohaterowie są pozbawieni ciekawych historii, płaskimi postaciami, z którymi trudno się utożsamiać. Film trzymają w ryzach tylko nieliczne sceny walk, przy czym finałowa ustępuje miejsca starciu na dalekiej północy. Ot powstał film cieszący oko, ale całkowicie ulatujący z pamięci po napisach końcowych.
Na Ziemi od dziesięciu lat trwa pokój, a żaden kaiju nie pojawił się, aby niszczyć kolejne miasta. Główna oś fabuły kręci się wokół syna bohatersko zmarłego Stackera Pentecosta, który mimo ogromnego potencjału nie poszedł w ślady ojca, tylko trudni się obrabianiem zniszczonych Jaegerów. Jednak gdy po raz kolejny trafia za kratki, ma wybór albo odsiadka, albo powrót do szkoły trenującej pilotów. Trafia tam wraz z nowo poznaną młodą dziewczyną, która ze złomu zbudowała mini robota. Wprawdzie kaiju od dekady nie dali znaku życia, ale ludzie wolą być przygotowani ich powrót. W planach jest bowiem zastąpienie Jaegerów sterowanymi dronami, które mają być przyszłością branży zbrojeniowej. Wszystko do czasu, aż ktoś nie doprowadzi do ich zerwania z krótkiej smyczy.
Pacific Rim: Rebelia to przykład sequela powstałego niepotrzebnie, dublującego motywy poprzednika, bazującego na prostych schematach, pozbawionego większych emocji. Największą bolączką jest pomysł na zniszczenie Ziemi, który jest po prostu głupi. Ponadto prezentacja galerii postaci i robotów jest chyba najbardziej nudnym elementem tego obrazu. Sytuację ratuje odrobinę kilka ciekawych ujęć walk, a także jeden udany twist, na którym opiera się cały scenariusz. To tyle i aż tyle, ponieważ bez tego Rebelia byłaby tylko tanią podróbką Transformers. Całkowicie zawodzą aktorzy, wypromowany na fali Gwiezdnych Wojen John Boyega nie pociągnął na swoich barkach filmu, dość często gra irytującego dupka, który swoją arogancją i butą ma bawić widza, po czym błyskawicznie przechodzi metamorfozę. Z kolei harcerzykowaty Scott Eastwood gra tak jak żartują o nim koledzy z drużyny, jakby połknął kij. Reszta obsady jest całkowicie do zapomnienia, nikt nie wyróżnia się na tle robotów i potworów.
Wielkie studia filmowe podchodzą do takich filmów z podobnym nastawieniem - mają budżet, możliwości, a niekiedy i znane nazwiska, ale nie potrafią przebić się przez ścianę sztampy, nudy i ogranych chwytów. Jakby nie docierało do nich, że widz nie chce po raz kolejny oglądać tego samego, ale czeka na jakieś zaskoczenie, innowację lub choćby sprawnie skrojone kino rozrywkowe z błyskotliwym, a nie topornym humorem. Pacific Rim: Rebelia popełnia wszystkie grzechy kina wtórnego, dlatego też warto zastanowić się, czy chcemy oglądać mało oryginalne zawody potworów i robotów. Dodatkowo polski dubbing jest w przypadku tego filmu ogromnym nieporozumieniem, dialogi prezentują potoczny, niechlujny język. Polski dystrybutor ewidentnie celuje w widza analfabetę.
Ocena: 3/10
Tytuł: „Pacific Rim: Rebelia”
Reżyseria: Steven S. DeKnight
Scenariusz: Emily Carmichael, T.S. Nowlin, Kira Snyder, Steven S. DeKnight
Obsada:
- John Boyega
- Scott Eastwood
- Cailee Spaeny
- Burn Gorman
- Charlie Day
- Tian Jing
- Jin Zhang
- Adria Arjona
- Rinko Kikuchi
- Karan Brar
Muzyka: Lorne Balfe
Zdjęcia: Dan Mindel
Montaż: Dylan Highsmith, Josh Schaeffer, Zach Staenberg
Scenografia: Gillian Butler, Cynthia La Jeunesse
Kostiumy: Lizz Wolf
Czas trwania: 111 minut
comments powered by Disqus