„Transformers”: „Ostatni rycerz” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 22-06-2017 12:35 ()


Niedawno obiegła świat niepokojąca informacja, że Michael Bay nie nakręci już kolejnej części swojej najdłuższej serii. Piąta część przygód Transformersów, których sukcesywnie ożywia na wielkim ekranie od ponad dziesięciu lat, kończy jego pracę z dużymi zabawkami sygnowanymi marką Hasbro. Na usta same cisną się słowa – Nareszcie! W końcu! Chwała Najwyższemu!  Lepszej nowiny kino rozrywkowe XXI wieku nie mogło usłyszeć.

Nie jest to oczywiście złośliwość pod adresem autora, który w swoim portfolio ma znośne i te mniej przyswajalne produkcje, jednak patrząc na Ostatniego rycerza trudno nie mówić o upadku Michaela Baya jako reżysera. Zdecydowanie słynący z przydługich sekwencji akcji i slow motion twórca nakręcił nie tylko najgorszą odsłonę serii – tak, dało się to zrobić po nieszczególnie udanym Wieku zagłady – ale prawdopodobnie stworzył też najgorszy film w swojej karierze, stawiający pod znakiem zapytania rozwój tego uniwersum. Plany Paramount Pictures są rozległe, a i powierzenie przyszłych projektów innym twórcom mogłoby zaowocować świeższymi pomysłami. Jak będzie? Pożyjemy, zobaczymy.

 

W najnowszym dziele spod znaku magii, miecza i inwazji z kosmosu Bay stawia ponownie na wizualną ucztę, ale również  w ożywianiu wielkich robotów czy zdewastowanych światów nie ustrzegł się błędów. Akcja rozwija się niespiesznie na kilku poziomach, dostarczając masę zbędnych postaci, wątków, a wszystko i tak sprowadza się do wielkiej rozwałki. Tym razem twórcy ubzdurali sobie, że Autoboty i Deceptikony są obecne na Ziemi od wieków, już w czasach arturiańskich wspomagali ludzkość w najważniejszych momentach. A twórcy nie tylko wspominają starcia z piątego wieku naszej ery, ale również upychają roboty w każde ważne wydarzenie, które odcisnęło piętno na naszej cywilizacji, np. druga wojna światowa. Całkowicie zaburza to logikę wcześniejszych odsłon cyklu. Tymczasem ku Ziemi sunie zdewastowany Cybertron, by kosztem naszej planety powrócić do dawnej chwały, a pomóc w wykonaniu tej misji ma sam Optimus Prime.  

Spójność fabuły jest tu zresztą tylko pretekstem do pokazania kolejnych starć dużych robotów. Jednak, o ile Transformersy na zbliżeniach i w ferworze walki prezentują się jak dopracowane machiny wojenne, o tyle ich osobowości są wręcz prostackie, bez jakiejkolwiek próby pogłębienia charakteru. Sam urok Bumblebee nie wystarczy, aby zaabsorbować znudzonego widza przytłoczonego do fotela efektami specjalnymi i chaotyczną akcją. Widoczny jest tu brak lidera, jako że Optimus Prime nie odgrywa w tym filmie tak wielkiej roli, a Deceptikony tradycyjnie mają niewiele do powiedzenia, poza standardowym wzięciem nóg za pas. Niestety, nieustannie w tym cyklu dominuje czynnik ludzki, z tym że aktorzy, nawet ci utytułowani pokroju sir Anthony’ego Hopkinsa, zwyczajnie nie mają czego grać. Rolę niegdysiejszego Hannibala Lectera w tym obrazie można porównać do „pomyłki”, jaką dawniej popełnił Sean Connery, biorąc udział w niechlubnej ekranizacji Ligi Niezwykłych Dżentelmenów. Nastoletnia dziewczynka dokooptowana do obsady stanowi jedynie wabik dla młodszego pokolenia, bo ani jej kreacja, ani wkład w rozwój wydarzeń nie są istotne. Jedyną postacią, która odnajduje się w tej szalenie absurdalnej fabule, jest niezrównany John Turturro, który ze swojej niewielkiej rólki wyciska ostatnie soki, dostosowując humor jego postaci do potrzeb bzdur rozgrywających się na ekranie. Z kolei inny weteran serii – Stanley Tucci – jeśli go rozpoznacie – chyba będzie chciał jak najszybciej zapomnieć o swojej kuriozalnej kreacji.

Po filmach Michaela Baya nie należy się spodziewać wielkich arcydzieł, mają to być rzetelnie zrobione, rozrywkowe produkcyjniaki. Niestety Ostatni rycerz zawodzi na każdej linii. Nawet jeżeli twórcy powołują do życia komputerowe maszkary (na przykład olbrzymiego smoka), to nie potrafią tego przekuć na interesujące widowisko, a o niektórych robotach w decydujących chwilach wprost zapominają. Natomiast w przypadku lokaja Cogmana widać ogromną inspirację twórców postacią C-3PO. Nieliczne ciekawe idee (hołd złożony Busterowi Witwicky’emu) giną przywalone ogromną ilością patosu, drewnianych dialogów czy koszmarnego aktorstwa. Niektórzy bohaterowie w filmie są przerysowani do granic możliwości, przypominając najgorsze dokonania kina rozrywkowego.

Bez wątpienia nowa odsłona Transformers swoje zarobi, dostarczy Hasbro kilku zabawek do szerokiej oferty, a także zadowoli tych najmniej wybrednych fanów, którzy lubią ładne opakowanie, ale nie interesuje ich całkowicie, co kryje się w jego środku. Nie potrzeba go nawet otwierać, by przekonać się o przerażającej pustce zionącej z wewnątrz. Film Michaela Baya wydaje się towarem wyłącznie na rynek azjatycki, gdzie bije rekordy popularności.

Ocena: 2/10

Tytuł: „Transformers”: „Ostatni rycerz”

Reżyseria: Michael Bay

Scenariusz:  Art Marcum, Matt Holloway, Ken Nolan

Obsada:

  • Mark Wahlberg
  • Anthony Hopkins
  • Stanley Tucci
  • Josh Duhamel          
  • Laura Haddock     
  • Santiago Cabrera         
  • Isabela Moner     
  • Jerrod Carmichael         
  • John Turturro     
  • Jerrod Carmichael
  • Peter Cullen         
  • Frank Welker          
  • Erik Aadahl     
  • John Goodman     
  • Ken Watanabe     
  • Jim Carter     
  • Steve Buscemi     
  • Omar Sy     

Muzyka: Steve Jablonsky

Zdjęcia: Jonathan Sela

Montaż: Roger Barton, Adam Gerstel, Debra Neil-Fisher

Scenografia: Jeffrey Beecroft

Kostiumy: Lisa Lovaas

Czas trwania: 149 minut

 

Dziękujemy Multikino za udostępnienie filmu do recenzji.

Zapisz


comments powered by Disqus