„Gwiezdne Wojny”: „Ostatni Jedi” - recenzja
Dodane: 14-12-2017 21:30 ()
Po spektakularnym sukcesie Przebudzenia Mocy bez wątpienia fani cyklu oczekiwali przez dwa lata na kontynuację z wypiekami na twarzy. Powrót Luke’a Skywalkera, mnóstwo pytań pozostających bez odpowiedzi, enigmatyczny przeciwnik i kolejna przygoda w bardzo odległej galaktyce zapowiadały nie mniej wrażeń. Szykowało się widowisko, które miało wstrząsnąć światem wykreowanym przez George’a Lucasa i nadać mu całkiem nowej jakości.
Nie ukrywano bowiem, że obraz J.J. Abramsa był hołdem złożonym klasycznej trylogii, w wielu elementach powielającym dobrze znane nam wątki. Ostatni Jedi miał już jednoznacznie odciąć się od przeszłości i pchnąć fabułę na nowe tory. Rian Johnson zapowiadał, żeby się spodziewać niespodzianek, a nawet łamania pewnych schematów. Słowa tego dotrzymał, jednak jeśli mówimy już o odchodzeniu od schematów, to ósmy epizod jak najbardziej zaskakuje, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Rey stara się przekonać starego mistrza Jedi do powrotu, gdyż znajdującym się pod ścianą rebeliantom przydałaby się iskra rozniecającą nadzieję w ich walce ze złowrogim Najwyższym Porządkiem. Luke trzyma się jednak kurczowo swojej wysepki i nie zamierza już więcej walczyć nawet w imię sprawy, która kiedyś była bliska jego sercu. Tymczasem baza rebeliantów zostaje odkryta, a Leia i podległe jej oddziały wycofują się z ostrzeliwanej planety. Ryzykowny, acz skuteczny manewr zostaje jednak okupiony zbyt dużą liczbą ofiar, a w ostatecznym rozrachunku nie przynosi spodziewanego rezultatu. Flota dowodzona przez Generała Huxa siedzi rebeliantom na ogonie i nie odpuszcza, a ucieczka przez bezkresną galaktykę nie może trwać w nieskończoność. W głowach rebelianckich bohaterów rodzą się pomysły na wyrwanie się z kosmicznej matni. Gdzieś z boku całej sytuacji przygląda się czyste wcielenie zła, czyli Snoke, knujący plan pochwycenia ostatniego Jedi…
Fabuła filmu Riana Johnsona napakowana jest akcją, wspaniałymi lokacjami, mnogością nowych postaci i wątków. I właśnie w tym bogactwie świata należy upatrywać słabości tego obrazu. Żaden z wątków nie wybija się na czoło, przez co twórcy niepotrzebnie marnują energię i potencjał postaci na zagmatwanie tylko ich położenia. Trudno bowiem nazwać nieustanną ucieczkę w kosmos pasjonującą przygodą, a już na pewno odkrywczą. A środki podjęte na zmianę tego niekorzystnego stanu rzeczy są wręcz kuriozalne. Lecimy gdzieś z misją, aby potem móc dokonać włamu. Ktoś jednak nie pomyślał, jak składał fabułę do kupy. Postawił na ekspozycję bohaterów nawet w najbardziej niedorzecznych czy wręcz głupich sytuacjach.
Kolejny zarzut wynika wprost z Przebudzenia Mocy. Co by nie mówić o tym filmie, czy jest kalką Nowej Nadziei, czy nie to buduje podwaliny pod nową trylogię. Kreśli charaktery postaci, w ciekawy sposób wprowadza je do tego świata lub też owija ich przeszłość mgłą tajemnicy. Abrams potrafił pokierować nowymi bohaterami, jak i wzbudzić wokół nich zainteresowanie. Johnson praktycznie zmarnotrawił cały jego wysiłek. Mało tego, pod pretekstem łamania schematów i odchodzenia od klasycznego wizerunku Gwiezdnych Wojen wprowadził rozstrzygnięcia, które ani nie są dobre, ani ekscytujące. Nie miał pomysłu na rozbudowanie osobowości Snoke’a, nie potrafił też nadać mu przekonującej przeszłości ani powiązać choćby cienką nitką z poprzednimi trylogiami, więc zdecydował się na najgorsze rozwiązanie. Pozostawił pytania bez odpowiedzi. Stchórzył i nie podjął ryzyka. Taka sytuacja dotyczy też Rey. Szkoda.
Nawet jeśli skupimy się na plusach niniejszego obraz – jak kreacja Marka Hamilla, jego nauki Rey lub wyczyny Poe Damerona to nikną one wśród zalewu tych mało istotny czy wręcz koszmarnych scen. Nie sztuką jest bowiem namnożenie postaci i próba wyniesienia ich na fabularny piedestał, sztuką jest, aby zapamiętać rzeczonych bohaterów z ich ekranowych wyczynów. A wątpię, aby ktoś wspominał mikroskopijne wystąpienie Benicio Del Toro w najmniej ciekawym aspekcie tego filmu czy Laurę Dern, która stworzyła najbardziej irytującą postać w sadze. Tak, pobiła nawet Jar Jar Binksa. Johnsonowi brakuje też konsekwencji, bo skoro sięga po rozwiązania, które dotychczas nie były domeną Gwiezdnych Wojen, ryzykuje, jak w przypadku wątku z Leią, to nie tłumacząc zaskakujących elementów, czyni je niedorzecznymi. Śledząc rozwój głównych postaci - Rey, Finna, Poe i Kylo Rena – koncepcja zaprezentowana w Przebudzeniu Mocy nie zyskuje rozwinięcia, ale ulega nadmiernemu uproszczeniu. Relacje między głównymi postaciami gubią energetyczną chemię, a związek na linii mistrz-uczeń, Luke-Rey zapowiadał się znacznie lepiej, niż wypadł w filmie. Wciąż jest mocnym elementem fabuły, ale mógł silniej na nią oddziaływać. Ponadto Johnson nie potrafi operować humorem, bo nie każda scena musi być spuentowana jakimś durnym gagiem. Zabawne były sceny z Hamillem, mimo że jego kreacja odbiegała od wizerunku Luke’a z poprzedniej trylogii, a humor kłócił się trochę z jego postacią.
W nudnej i ciągnącej się fabule przecinanej przez przebłyski gry Marka Hamilla i okazjonalne szarże Daisy Ridley nie oświadczamy też ekscytującego pojedynku na miecze świetle. To, co oferują nam twórcy, jest tylko namiastką oczekiwanych emocji. Walki przynoszą spory zawód. Można byłoby jeszcze przymknąć na to oko, myśląc, że niedostatki zrekompensuje nam dziewiąty epizod, ale wątpliwości rozwiewa finał. Tak dopasowany, że kolejny epizod wydaje się zbędny. Oczywiście Disney nie pozwoli marnować się dochodowej franczyzie, ale nie ma to już zbyt wiele wspólnego z duchem gwiezdnowojennej przygody, a pozostaje chłodne kalkulowanie przyszłych wpływów. Ostatni Jedi zapewne znajdzie ogromną rzeszę sympatyków, wszak jak tu nie cieszyć się z powrotu Luke’a. Szkoda tylko, że tak doniosłe wydarzenie kamufluje wszystkie scenariuszowe wtopy i nawet gdy zaskakuje, to widz przeciera oczy ze zdumienia i pyta, czy to naprawdę tak musiało być. Czas Jedi ewidentnie przeminął.
Ocena: 5/10
Tytuł: „Gwiezdne Wojny": „Ostatni Jedi"
Reżyseria: Rian Johnson
Scenariusz: Rian Johnson
Obsada:
- Daisy Ridley
- John Boyega
- Oscar Isaac
- Adam Driver
- Mark Hamill
- Carrie Fisher
- Domhnall Gleeson
- Peter Mayhew
- Gwendoline Christie
- Billie Lourd
- Andy Serkis
- Laura Dern
- Benicio Del Toro
- Kelly Marie Tran
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Steve Yedlin
Montaż: Bob Ducsay
Scenografia: Richard Roberts
Kostiumy: Michael Kaplan
Czas trwania: 152 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus