„Gwiezdne Wojny”: „Przebudzenie Mocy” - recenzja
Dodane: 18-12-2015 21:38 ()
Dawno, dawno temu, na trzeciej planecie od Słońca, raczej nikt się nie spodziewał, że space opera, którą z wielką determinacją , mimo przeciwności losu, tworzył George Lucas stanie się najbardziej rozpoznawalnym elementem kultury filmowej w naszej galaktyce. W historii współczesnego kina znajdziemy ogrom dzieł wybijających się przed gwiezdno-wojenną sagę, klasyków przywoływanych przy okazji wręczania prestiżowych nagród, ale tylko jeden film tak bardzo zawładnął wyobraźnią rzeszy fanów na całym świecie. Jego tytuł zna każdy z nas.
Wizja świata „Gwiezdnych Wojen” zmieniała się wraz z kolejnymi pomysłami Lucasa, jednak już na samym początku tej niesamowitej przygody autor cyklu planował zrealizować dziewięć filmowych epizodów. Po latach wrócił z trzema pierwszymi częściami, raczej chłodno przyjętymi przez publiczność, i prawdopodobnie nie zdecydowałby się na kolejne, gdyby nie sprzedaż praw Disneyowi. Machina promocyjna ruszyła pełną parą wraz z zapowiedzią kolejnych odsłon. Pierwszy akt najnowszej trylogii powierzono J.J. Abramsowi, który dał się poznać jako sprawny twórca serialu „Lost”, a także takich hitów jak „Mission Impossible 3”, „Star Trek” czy „Super 8”. Jak poradził sobie z wymagającym zadaniem?
Główna oś fabuły skupia się na poszukiwaniach Luke'a Skywalkera, który wspomógłby rebelię w walce ze spadkobiercą złowrogiego Imperium - Najwyższym Porządkiem. Obok wydarzeń zmierzających do odkrycia kryjówki mistrza Jedi rozgrywają się historie dwóch całkiem nowych postaci - nawróconego Stormtroopera Finna oraz handlarki złomem - Rey. Ich losy splatają się w kuriozalnych okolicznościach, a ucieczka przed poplecznikami Kylo Rena wpycha ich prosto w ręce dawno niewidzianego szmuglera...
„Przebudzenie Mocy” jest kwintesencją kina nowej przygody, tego samego, które zdominowało duże ekrany w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, a które należy odbierać w kategoriach w pełni rozrywkowej produkcji z przymrużeniem oka na mniejsze lub większe mielizny fabularne. Siódmy epizod pełni rolę kontynuatora tej magicznej wyprawy do odległej galaktyki, a z drugiej strony stanowi hołd złożony klasycznej trylogii. Abrams i spółka sięgnęli po najlepsze elementy „Nowej Nadziei” i ubrali je w nowe szaty, co sprawia, że na obraz patrzy się jak na kalkę, ale wyborną, zrobioną z pomysłem, widowiskową, będącą początkiem przygody dla całkiem nowego widza. Tych ukłonów w kierunku oryginalnej sagi znajdziemy tu znacznie więcej, szczególnie gdy na ekranie zaczyna hasać Han Solo z Chewiem. Niesamowity urok najsłynniejszego dziecka Lucasa powraca i to najlepsze, co wyraża emocje związane z oczekiwanie i oglądaniem tego filmu.
Gdyby jednak spojrzeć na „Przebudzenie Mocy” surowszym okiem, łatwo dostrzec, że scenarzyści poszli na łatwiznę, poddając recyklingowi kluczowe elementy fabuły „Nowej Nadziei”. Skoro jednak Lucas mógł postarać się o oryginalne, acz nie najwyższych lotów historie na potrzeby trzech pierwszych epizodów, to dlaczego nie uczyniono tego przy okazji siódmego epizodu? Czy aż tak bardzo bano się zbezczeszczenia legendy, że postawiono jedynie na odświeżenie i urozmaicenie znanych schematów? Mając jednego z najbardziej utalentowanych współczesnych reżyserów za kamerą można było pokusić się o świeżą jakość w odległej galaktyce. Mimo że nowe „Gwiezdne Wojny” idą zbyt często na skróty, to nadal posiadają silną moc. Moc oddziaływania na naszą wyobraźnię, która każdą fabułę spod znaku mieczy świetlnych przyjmie z otwartymi ramionami.
„Przebudzenie Mocy” zachwyca grą aktorską debiutantów. Daisy Ridley jako Rey to wręcz odkrycie obrazu. Z lekkością i bez kompleksów wcieliła się w jedną z najważniejszych postaci. Ekspresyjna, odważna kreacja, a sama aktorka bardzo przypomina inną Brytyjkę, Keirę Knightley. Również John Boyega z powodzeniem sportretował bohatera, któremu daleko do heroicznych czynów. W jego przypadku ewolucja postawy jest przejrzyście zarysowana. Kapitalny comeback zaliczył Harrison Ford, który po latach bez trudu odnalazł się w roli kosmicznego szmuglera, o wiele lepiej niż wtedy, gdy z powrotem przywdział fedorę słynnego archeologa. Han Solo z Rey mogliby stworzyć prawdziwie wybuchowy duet pilotów Sokoła Millennium.
Nieco bardziej zawodzi ciemna strona mocy. O ile jeszcze Kylo Ren z uwagi na swą enigmatyczność i skrywaną tajemnicę (wyjawioną pochopnie i bez należytej dramaturgii) wzbudza uwagę widza, pozostałe szwarccharaktery to nieciekawe pionki na międzygalaktycznej planszy, postaci bez charyzmy i ze zmarnowanym potencjałem. Innymi słowy to, co sprawdzone wypada w „Gwiezdnych Wojnach” udanie, natomiast nie wszystkie wątki mają odpowiednią siłę rażenia. Pierwsza część filmu – wprowadzająca niejako do świata, w którym nie ma rycerzy Jedi, Luke zaginął, a wszędzie widać wraki statków po kosmicznym konflikcie – wypada najkorzystniej. To jest też moment, kiedy poznajemy Finna i Rey, nakreślonych w klasyczny sposób, bohaterów z przypadków, pragnących pozostać z dala od zbrojnego konfliktu. Początek pozwala sądzić, że w miarę rozwoju akcji otrzymamy nowy, jakże oczekiwany świat. Później przychodzi jednak lekkie rozczarowanie, pogłębione finałową batalią.
Nie znaczy to jednak, że „Przebudzenie Mocy” jest złym filmem. Stanowi doskonałą, dynamicznie nakręconą, humorystyczno-przygodową rozrywkę, zabierającą nas w dawno nieodwiedzane rewiry odległej galaktyki, sprowadza starych znajomych i przedstawia nowych bohaterów. Pobudza ciekawość przed kolejnym epizodem, bo skoro ten jest odbiciem „Nowej Nadziei”, to pozostaje nam tylko czekać i zacierać ręce przed nowym „Imperium Kontratakuje”. Moc wciąż jest silna w opus magnum Lucasa. Pozycja obowiązkowa.
Ocena: 7/10
Tytuł: "Gwiezdne Wojny": "Przebudzenie Mocy"
Reżyseria: J.J. Abrams
Scenariusz: Lawrence Kasdan, J.J. Abrams, Michael Arndt
Obsada:
- Daisy Ridley
- John Boyega
- Oscar Isaac
- Adam Driver
- Harrison Ford
- Carrie Fisher
- Lupita Nyong'o
- Domhnall Gleeson
- Anthony Daniels
- Peter Mayhew
- Gwendoline Christie
- Max von Sydow
- Simon Pegg
- Mark Hamill
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Daniel Mindel
Montaż: Mary Jo Markey, Maryann Brandon
Scenografia: Rick Carter
Kostiumy: Michael Kaplan
Czas trwania: 135 minut
comments powered by Disqus