„Sędzia Dredd: Kompletne Akta 14” - recenzja
Dodane: 23-11-2017 21:47 ()
Fani Dredda nad Wisłą i Narwią ostatnimi czasy raczej nie mają powodów do narzekań. Co prawda jak do tej pory nie doczekaliśmy się kioskowej kolekcji Hachette kompleksowo przybliżającej perypetie tej postaci; niemniej aż dwa wydawnictwa – Ongrys i Studio Lain – dokładają starań, aby regularnie dostarczać wielbicielom komiksowej postapokalipsy moc wrażeń i czytelniczej satysfakcji. Tym sposobem obok lansowanej na ponoć najbardziej udaną odsłonę dziejów diabelnie skutecznego sędziego z Mega-City One „Ameryki” w początkach roku ofertę pierwszego ze wspomnianych wydawców wzbogaciły „Kompletne Akta 13”. Mało? Zatem warto przygotować się na więcej.
Zwłaszcza że latem swoją premierę miał kolejny zbiór „barwnych” perypetii Dredda, tym razem miast przede wszystkim krótkich form, prezentujący dwie dłuższe, ściśle ze sobą sprzężone opowieści. W pierwszej z nich („Odliczanie do Necropolis”) napotkamy rzeczonego funkcjonariusza w dość specyficznych dlań okolicznościach. Zamiast eliminować z ulic wspomnianej metropolii wszelkie przejawy łamania prawa, Joe Dredd przemierza bezdroża obszaru znanego jako Przeklęta Ziemia. Dopiero wraz z rozwojem fabuły poznajemy przyczyny tego stanu rzeczy wynikłe z zaskakującej decyzji tytułowego bohatera cyklu. Równocześnie na komiksową scenę zostaje wprowadzony kolejny z jego wyhodowanych w laboratorium „potomków”, docelowo przeznaczony do zastąpienia wysłużonego stróża prawa. Kadet Kraken (bo tak się zwie ów aspirant do roli pełnoetatowego Sędziego) okazuje się wyjątkowo sprawny w swoim fachu i wiele wskazuje, że istotnie ma on pełne predyspozycje do odnalezienia się w szeregach sił porządkowych Mega-City One, a nawet przyćmienia osiągnięć swego „źródła” genów. Dredd nie wykazuje na tę perspektywę spodziewanego przez jego przełożonych entuzjazmu, przy czym bynajmniej nie ma to nic wspólnego z zawiścią tudzież inną odmianą małostkowości. Równocześnie sytuacja w mieście wydaje się jeszcze bardziej napięta niż zazwyczaj, jako że jego mieszkańcom coraz bardziej doskwiera ścisły nadzór ze strony Sędziów i ich mocodawców. Niewykluczone zresztą, że w podsycaniu nasilających się niepokojów udział mają także czynniki spoza sfery namacalnej rzeczywistości…
W drugiej (i de facto właściwej) opowieści tegoż albumu czarny sen Joe Dredda doczekuje się swojego spełnienia. Za sprawą machinacji sióstr Sędziego Śmierci Mega-City One zostaje przeobrażone w tytułowe Necropolis, a jego mieszkańcy pozbawieni oparcia w rozgromionych Sędziach (na których notabene jeszcze chwilę temu groźnie pohukiwali), stają się żerem zarówno dla wspomnianego Śmierci, jak i jego znanych z opublikowanej również u nas dylogii „Batman/Sędzia Dredd: Uśmiech śmierci” kamratów: Pożogi, Pomoru i Strachu. Przepoczwarzone także wizualnie miasto żyje zatem w nieustannym lęku przed upiornym „kwartetem”, który bez żadnych ograniczeń realizuje założenia swojej „świętej” misji. Krótko pisząc: Dredd potrzebny od zaraz! Jak zwykle zresztą…
Kreatorzy przygód prawdopodobnie najsłynniejszego przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości w dziejach brytyjskiego komiksu łatwego zadania nie mają. Odmiana fantastyki zwana postapokalipsą ma wszak swoje ograniczenia, a i ciągłe epatowanie lękiem przed wydumaną wizją pełzającej dyktatury również ma pełne szanse, by w pewnym momencie znużyć najbardziej nawet wyrozumiałego czytelnika. Stąd nic dziwnego, że problematyka przybliżana w opowieściach z udziałem Joe Dredda czy jego koleżanki Sędzi Anderson, to bardzo często zjawiska typowe dla czasów zaistnienia tych utworów, choć ukazane na ogół w przerysowanej, stosownej dla konwencji cyklu formule. W przypadku opowieści zebranych w niniejszym tomie Wagner zdecydował się tym razem ograniczyć ową komiksowa quasi-publicystykę (choć śladowo jest ona mimo wszystko momentami dostrzegalna) na rzecz wartkiej fabuły konfrontacyjnej, w której stawką jest los milionów mieszkańców Mega-City One. Okazuje się bowiem, że pomimo ciągłego eksploatowania motywu zagrożenia ze strony Sędziego Śmierci i jego pomagierów, pomysłodawca serii (bo także za zawartość niniejszego albumu odpowiada John Wagner) nadal jest władny wykrzesać zeń ciąg fabularny o znacznym natężeniu emocji i autentycznie epickim rozmachu. Zwłaszcza że tym razem wszystko wydaje się już stracone, a zagłada z trudem rekonstruowanej społeczności niemal przesądzona.
Scenarzysta nie byłby jednak sobą, gdyby w ową gonitwę ku przetrwaniu nie wkomponował drobnych, acz łatwo dostrzegalnych kąśliwości pod adresem ówczesnych włodarzy Wielkiej Brytanii. Co prawda znać, że ostrze satyry, które twórcy udzielający się w ramach tamtejszej prasy komiksowej tak chętnie zwykli użytkować w początkach i połowie lat 80. XX w. pod adresem ówczesnej premier Zjednoczonego Królestwa, u schyłku tej dekady (a zatem w momencie pierwodruku zawartości niniejszego albumu) zdążyło już wytracić swój impet. Zapewne m.in. z tego względu, że wbrew histerii ówczesnych środowisk postępowych owa struktura polityczna nie tylko nie przepoczwarzyła się w bezduszną despocję reglamentującą dzieciom dostęp do mleka (pamiętne „Thatcher, Milk Snatcher!”), ale też trudno było zaprzeczać ewidentnej poprawie ogólnej sytuacji gospodarczej. Ta okoliczność przejawiła się zresztą także sukcesywnym zwiększaniem nakładu „2000 AD”, co rzecz jasna nie mogło umknąć uwadze zespołu redakcyjnego tegoż tygodnika. Stąd miast nieco pretensjonalnego zaangażowania w tym przypadku mamy do czynienia z fabułą przede wszystkim gatunkową.
Posmak starej, dobrej szkoły „2000 AD” znać ponadto w pracach plastyków zaproszonych do współpracy przy tym projekcie. Dotyczy to zwłaszcza Carlosa Ezquerry, autora wizerunku Joe Dredda (przypomnijmy, że to właśnie on zilustrował pierwszą opowieść z udziałem tej postaci zaprezentowaną 5 marca 1977 r.), którego “brudna” (choć bynajmniej niechlujna) kreska zdaje się jak mało która ujmować esencję zgnilizny i degeneracji toczącą boleśnie pokiereszowany świat niekoniecznie świetlanej przyszłości. Znać przy tym jego zapał do użytkowania różnorodnych technik nakładania koloru z uwzględnieniem gwaszu i akwareli, a niekiedy także mazaków i kredek. Z chropowatymi formami kontrastuje większa skłonność do realistycznego rozrysowywania świata przedstawionego Jeffa Andersona (notabene znanego polskim czytelnikom z bodajże jednej z najbardziej udanych komiksowych adaptacji Biblii opublikowanej u nas nakładem Świata Książki). Plansz w jego wykonaniu jest tu zdecydowanie mniej niż Ezquerry, niemniej włączenie prac rzeczonego w ramy tej opowieści urozmaica prezentację uniwersum Sędziego Dredda. Przysłowiowe trzy grosze dokłada od siebie Will Simpson, wyraźnie lubujący się w nakreślaniu żylastych form i stłaczania mnogości elementów na względnie niewielkich powierzchniowo kadrach.
“Kompletne Akta 14” to wyjątkowo udany popis komiksowej solidności dżentelmenów z Wysp. Ze względu na złożoność fabularną tego tytułu jest jeszcze lepiej niż w poprzednim albumie. Jeśli kolejne będą jakościowo porównywalne to o świetlaną przyszłość tej serii nad Wisłą i Narwią można się nie martwić.
Tytuł: „Sędzia Dredd: Kompletne Akta 14”
- Tytuł oryginału: “Judge Dredd: Complete Case Files Volume 14”
- Scenariusz: John Wagner
- Rysunki: Will Simpson, Carlos Ezquerra, Jeff Anderson
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Piotr Krasnowolski, Taida Meredith
- Wydawca wersji oryginalnej: Rebbelion
- Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Ongrys
- Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 1 października 2009 r.
- Data premiery wersji polskiej: 7 sierpnia 2017 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 22 x 29,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 280
- Cena: 135 zł
Zawartość niniejszego albumu opublikowano pierwotnie na łamach tygodnika „2000 AD” nr 662-699 (20 stycznia-6 października 1990).
Galeria
comments powered by Disqus