„Original Sin - Grzech pierworodny”: „Thor i Loki - Dziesiąty świat” - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 04-11-2017 23:06 ()


Simonson, Straczynski i Aaron – tych trzech komiksowych gigantów sprawiło, że trzykrotnie zanurzyłem się w mariaż mitologii nordyckiej z superbohaterami Marvela. Podczas gdy na ekranach kin i w sercach widzów króluje „Thor: Ragnarok”, do rąk polskich czytelników trafia komiks o przydługim tytule „Original Sin - Grzech pierworodny: Thor i Loki - Dziesiąty świat”. Historię przedstawioną na jego kartach czytałem po raz drugi i przy kolejnym podejściu moja ocena znacząco się obniżyła. „Dziesiąty świat” to tie-in do eventu „Original Sin - Grzech pierworodny” i w porównaniu z nim wypada o Njebo (błąd zamierzony, czytajcie dalej) lepiej. Gdy jednak zestawimy go z resztą „thorzej” epopei pióra Jasona Aarona, to „Dziesiąty świat” wychodzi na takiego Lokiego - nie mam tu na myśli, że jest złożone i intrygujące, lecz - tak jak właśnie Loki, jest czymś trudnym do zakwalifikowania. Bóg kłamstw jest lodowym olbrzymem z Jotunheimu, lecz wygląda jak Asgardczyk. „Dziesiąty świat” współtworzony przez Aarona nie jest znaczący w jego późniejszych historiach, nie traktuje nawet (wbrew oczekiwaniom) wyjątkowo mocno o rodzinie. Lejtmotywem omawianego albumu jest honor i wysoka cena, jaką czasem trzeba za niego zapłacić.

Współscenarzystą komiksu jest Al Ewing, autor udanej serii „Loki: Agent of Asgard”, do której znajdziemy tu kilka odniesień. Szkoda tylko, że nie zostały one w żaden sposób przybliżone polskiemu odbiorcy. Trudno ocenić ile w „Dziesiątym świecie” jest Aarona, a ile Ewinga, ale żaden nie wzniósł się na pisarskie wyżyny. Aaron przyzwyczaił do ciekawego rozpisywania postaci i przedstawionych światów. Tytułowy dziesiąty świat - zamieszkiwane przez Anielice Njebo - został tu zaledwie muśnięty. Potencjał na choćby minimalne wgryzienie się w mitologię i historię tego nieznanego do tej pory królestwa został zatopiony krzyczeniem i walczeniem. Rola gromowładnego Thora ogranicza się do ciągłych żądań, by zaprowadzono go do jego siostry, o której istnieniu niedawno się dowiedział. Sama siostra po prostu jest i ma mniej osobowości co jej miecz. Z kolei królowa Aniołów jest przerysowaną, nienawidzącą Asgardu furiatką, której brakuje tylko szalika z napisem „Njebo pany!”. Jedynie Loki jest tu jakiś i przynajmniej tu mogę upatrywać wkładu Ewinga, który w „Agent of Asgard” pokazał, że ma rękę do tej postaci (jak Kieron Gillen w „Journey Into the Mystery”). Loki jako trickter manipuluje i kłamie, a robi to z wdziękiem, za jakie część kobiecej widowni pokochała Toma Hiddlestona.

Komiks zilustrowało dwóch artystów. Lee Garbett, rysując solowe przygody Lokiego do scenariusza Ewinga, najlepiej sprawdza się właśnie przy scenach z udziałem tegoż antybohatera. Drugi z ilustratorów - Simone Bianchi bardzo dobrze odnajduje się w klimacie fantasy i urodził się do malowania budynków. Architektura Njeba w jego wykonaniu to prawdziwy popis umiejętności. Bianchi ze swymi nietypowymi dla amerykańskiemu mainstreamu technikami dosłownie doprawia skrzydeł niekoniecznie interesującym pod względem fabularnym scenom.

Angela, zaginiona siostra Thora, to twór pełen sprzeczności. Jej walory fizyczne są odwrotnie proporcjonalne do złożoności jej charakteru (czytaj: jest płaska wewnętrznie). W komiksie jest ona dziecięciem dwóch światów – Asgardu i Njeba i ta dwoistość idzie dalej. Albowiem Angela nie jest postacią z uniwersum Marvela. Lata przed tym nim Brian Bendis włączył ją na jakiś czas w szeregi swoich „Strażników Galaktyki”, Angela miała inny dom niż Dom Pomysłów – wydawnictwo Image Comics. Angie zadebiutowała w latach 90. w serii „Spawn”. Polscy czytelnicy również mieli okazję ją poznać. Postać pojawiła się w rodzimym „Spawnie” 5/1997. Jej ówczesny design nie odbiega znacząco od marvelowego. Postać anielicy, łowcy głów stworzyli Todd McFarlane i Neil Gaiman, a późniejsza kwestia spraw autorskich odbiła się szerokim echem w zakątku medium poświęconym komiksom. McFarlane utrzymywał, że Gaiman pracował na zlecenie i nie ma praw zarówno do postaci, jak i do późniejszych zysków. Sprawa wylądowała w sądzie i w 2002 r. uznano, że obaj panowie są współautorami tej i dwóch innych postaci z kart „Spawna”. Dekadę później Gaiman otrzymał pełne prawa do Angeli i „zabrał” ją ze sobą do Marvel Comics, gdzie miał zacząć ponownie pisać komiksy. Skończyło się wyłącznie na planach, gdyż autor nie zadomowił się w Domu Pomysłów, ale za to odsprzedał im prawa do postaci. Na razie o Angeli było więcej szumu medialnego niż jej obecności w komiksach. Prócz kilku przygód ze Strażnikami i okazjonalnych występów w zakątku Thora, bohaterka pojawiła się bodajże w dwóch czy trzech mini seriach. Ich nieprzeczytanie w żaden sposób nie spowoduje, że Wasze czytelnicze życie będzie niekompletne.

Czy warto kupić „Original Sin - Grzech pierworodny: Thor i Loki - Dziesiąty świat”? To trochę tak, jak z próbą odpowiedzi na pytanie „jak żyć?”. Nie ma jednej odpowiedzi, bo nie jest to komiks jakiego oczekiwałbym po tych scenarzystach, a jednocześnie Loki jest naprawdę dobrze napisany i oprawa graficzna zasługuje wyłącznie na pochwały. Ani nie polecam, ani nie odradzam.

 

Tytuł: Original Sin – Grzech pierworodny: Thor i Loki – Dziesiąty świat 

  • Scenariusz: Jason Aaron i Al Ewing
  • Rysunki: Simone Bianchi i Lee Garbett
  • Przekład: Marceli Szpak
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data wydania: 25.10.17 r. 
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Objętość: 108 stron
  • Format: 167x255
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus