„Lucky Luke" tom 56: „Przeklęte ranczo” - recenzja
Dodane: 01-11-2017 10:43 ()
„Przeklęte ranczo” to francuskie tłumaczenie tytułu klasycznego amerykańskiego westernu „Night of the Grizzly”. Nie wiem, czy właśnie do tego filmu próbowano nawiązać tytułem krótkiej historyjki z Samotnym Kowbojem w roli głównej, ale jeśli taki był ukryty zamiar autorów, można powiedzieć, że okazał się spektakularnym strzałem kulą w płot, bo na pewno nie pojawia się w niej żaden niedźwiedź grizzly! Niemniej jednak są w niej duchy i oswojone bizony... Też fajnie, prawda?
Tym razem na album pochodzący z połowy lat 80. składają się cztery krótkie historyjki. Nie mamy jednak do czynienia z wtórnym wykorzystaniem materiału pokazywanego wcześniej w komiksowych czasopismach, lecz z materiałem premierowym, sygnowanym nazwiskami trzech (sic!) scenarzystów i dwóch rysowników. Trudno zaliczyć go do zapadających w pamięć, ale stoi na przyzwoitym poziomie.
Tytułowe „Przeklęte ranczo” jest utrzymane w klimacie odcinków serialu animowanego ze Scooby-Doo. Nie wiem, czy posłuży to za rekomendację, ale śmiem twierdzić, że taka konwencja mogłaby się sprawdzić w niejednej przygodzie najszybszego rewolwerowca na Dzikim Zachodzie. Zakupiona przez pewną nieco szaloną staruszkę posiadłość jest rzekomo nawiedzona. Lucky Luke podaje jej pomocną dłoń, by odkryć, co też kryje się za tajemnicą, przed którą drżą nogi wszystkim mieszkańcom pobliskiego miasteczka. Co ciekawe, pod nazwiskiem scenarzysty tej historyjki – oraz „Rzeźby”, o której za chwilę – kryje się aż trzech autorów! Może właśnie dlatego obie sprawiają wrażenie dobrze dopracowanych, wręcz wycyzelowanych. Wspomniana „Rzeźba” wykorzystuje jako motyw przewodni znaną w Stanach Zjednoczonych lokalizację, mianowicie Górę Rushmore, na której wyrzeźbiono podobizny czterech amerykańskich prezydentów. W tej właśnie okolicy pracuje znany rzeźbiarz, który dostaje zlecenie na przygotowanie pomnika Lucky Luke'a, co oczywiście staje się początkiem nieco zwariowanych zdarzeń. Mimo wszystko szkoda, że okoliczności wykucia pomnika o nazwie Mount Rushmore National Memorial nie zostały wykorzystane do stworzenia pełnometrażowego albumu, bo historia temu towarzysząca dawała ku temu podstawy.
O pewnym historycznym wynalazku traktuje „Rynna”. Mowa o wykorzystywanym przy spływie drewna sztucznym cieku wodnym. Mam wrażenie, że akurat w tym przypadku scenarzysta wycisnął z jedenastu plansz, ile mógł, by nie zanudzić odbiorcy, bo w zasadzie historyjka zasadza się na bardzo ogranym schemacie. Z kolei we „Wróżce” Lucky Luke trafia do miasteczka, w którym bankier omamiony przez porady lokalnej wieszczki, popełnia każde możliwe głupstwo mogące doprowadzić do obrobienia banku. Tutaj również da się odczuć, że treści niekoniecznie starczyło na dziesięć plansz. W obu tych przypadkach mowa o duecie Fauche/Léturgie, który nadawał kształt przygodom Lucky Luke'a przez wiele lat (m.in. „Daily Star” czy „Sarah Bernhardt”).
Niniejszy album to lektura w sam raz na cztery krótkie posiedzenia, dla odprężenia i relaksu. Stworzone przez różnych autorów, zawarte w nim shorty stoją na w miarę niezłym poziomie (co wcale nie jest regułą). Raczej nie jest to must have, ale warto dołączyć ten komiks do swojej kolekcji.
Tytuł: „Lucky Luke" tom 56: „Przeklęte ranczo”
- Scenariusz: Jean Leturgie, Xavier Fauche, Claude Guylouis
- Rysunek: Morris, Michel Janvier
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
- Wydawca oryginalny: Dargaud
- Rok wydania oryginału: 1986 r.
- Liczba stron: 48
- Format: 215x290 mm
- Oprawa: miękka
- Druk: kolor
- Data wydania: 11.10.2017 r.
- Cena: 24,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus