„Atomic Blonde" - recenzja
Dodane: 01-08-2017 21:53 ()
Nie tak dawno temu aktorzy zbliżający się do słusznego, dojrzałego wieku coraz chętniej sięgali po ekranowe alter ego twardzieli, którzy masakrowali kolejnych przeciwników aż miło. Nie przeszkadzał nawet fakt, że wiek aktorów coraz bardziej kazał powątpiewać w ich zdolności motoryczne, a kolejne wtórne odsłony coraz mniej dochodowych serii przynosiły jedynie rozczarowanie.
Widać jednak, że kino drugiej połowy obecnego dziesięciolecia XXI wieku jest żądne krwi i wrażeń. Na ekranach nie dominują epopeje o odkrywaniu nieznanych światów, opiewające postęp technologiczny czy zastanawiające się nad istotą stworzenia. Wszystko sprowadza się do pierwotnych instynktów, przaśnej zemsty i typowej rozwałki. A że nigdzie nie powiedziano, że rozrywkowe kino akcji musi być wyłącznie męską domeną, otrzymaliśmy energetyzujący produkcyjniak o wdzięcznym tytule Atomic Blonde.
Film Davida Leitcha od pierwszych minut nie sili się na oryginalność, ale też nie żeruje na schematach, jak niekiedy widać to aż zbyt dobrze we współczesnym kinie spod znaku łubudu. Produkcja współtwórcy perypetii Johna Wicka posiada wyraźny autorski sznyt. Akcja filmu przenosi nas do Berlina tuż przed upadkiem muru dzielącego miasto. Gra między wywiadami rozgrywa się o najwyższą stawkę – listę agentów tajnych służb, która jeśli wpadnie w niepowołane ręce, będzie wyrokiem śmierci dla szerokiego grona zakonspirowanych szpiegów.
Brytyjczycy mają problem ze swoim człowiekiem w mieście kontrastów i absurdów, jakim niewątpliwie była i jest stolica Niemiec. Dlatego też wysyłają mu wsparcie w osobie doświadczonej agentki MI6 - Lorraine Broughton. Jednak jej przykrywka zostaje szybko spalona, a sama kobieta wystawiona na wielkie niebezpieczeństwo. Rozpoczyna się zabawa w kotka i myszkę, nie tylko o przeżycie, ale odzyskanie drogocennej listy. Na ziemi, gdzie stykają się granice demokracji i komunizmu nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Czy można zaufać swojemu kontaktowi, czy raczej warto działać solo?
Atomic Blonde – będący ekranizacją komiksu Anthony’ego Johnstona i Sama Harta – to szpiegowska rozgrywka poprowadzona z punktu widzenia przesłuchania głównej bohaterki w celu ustalenia, co wydarzyło się w budzącym się z komunistycznej śpiączki Berlinie Wschodnim i kto wszedł w posiadanie pożądanej listy. Poobijana, posiniaczona, zmaltretowana kobieta postawiona w ogniu pytań rozpoczyna pasjonującą opowieść o mrocznych ludziach w ogarniętym paranoją zimnej wojny mieście. Punkt wyjściowy wciąga widza w wyprawę po ciemnych zaułkach i zakazanych rewirach Berlina.
Leitch szybko jednak z opowieści przechodzi do czynu. Kolejne perypetie Lorraine okraszone są przytłaczającą ilością przemocy, nadludzkich zmagań z kolejnymi zakapiorami radzieckiej bezpieki czy też starć z lokalnymi władzami. Daje to upust do pokazania ciekawej choreografii walk, w których centrum znajduje się Charlize Theron. Trzeba przyznać, że aktorka wyciąga z dość słabo nakreślonej fabularnie postaci wszelkie możliwe soki, a być może nawet odkryła swoje nowe ekranowe emploi, które od dawna nie prezentowało się lepiej. Szkoda, że w tych zmaganiach nie ma wsparcia innych aktorów tego widowiska. Bo kreowany na wariata i osobę, która została skonsumowana przez zimnowojenną rzeczywistość David Percival stanowi jedynie tło dla aktorki, a przecież James McAvoy również należy do pierwszoligowych artystów. Kluczową rólkę otrzymała coraz śmielej poczynająca sobie na dużym ekranie Sofia Boutella, ale nadal jej filmowa kariera to melodia przyszłości. Inni doświadczeni aktorzy pokroju Johna Goodmana i Toby’ego Jonesa zostali zatrudnieni tylko w celach statystycznych, świecenia znaną twarzą na ekranie.
Oprócz walki film Leitcha drobiazgowo pokazuje Berlin doby upadku komunizmu, taka historyczna ciekawostka – gdyż coraz rzadziej filmowcy sięgają po tamten okres starć między wywiadami obcych tajnych służb. Przyjemnie jest popatrzyć na modę końca lat osiemdziesiątych, posłuchać świetnie wyselekcjonowanych przebojów z tamtego okresu udanie wkomponowanych w arenę zmagań bohaterów - jednakże twórcy nie na każdym polu są wierni detalom epoki. W filmowym kadrze można doszukać się zbyt nowoczesnego wystroju hotelu czy gadżetów pochodzących z późniejszego okresu. Nie są to mocno rażące niedociągnięcia, ale daje się je wyłapać, śledząc dynamiczne sekwencje walk między protagonistami.
Na fali popularności Johna Wicka Atomowa Blondyna nie powinna mieć problemu ze znalezieniem szerokiego grona odbiorców. Jedynym co może odrzucić potencjalnego widza to zbyt przedłużające się zakończenie – w myśl powiedzenia o jeden twist za daleko – a także przerysowana do granic możliwości przemoc. Bojowy balet w wykonaniu Charlize Theron cieszy oko, ale odrealnione sceny okładających się po mordach osiłków skutecznie potrafią zabić przyjemność oglądania. Niemniej dzieło Leitcha zasługuje na uwagę, jak i sama gra aktorska gwiazdy ostatniego Mad Maxa. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że to nie ostatnie słowo Lorraine, a blondynka posyłająca wrogów do piachu powróci szybciej, niż możemy się spodziewać.
Ocena: 6/10
Tytuł: „Atomic Blonde"
Reżyseria: David Leitch
Scenariusz: Kurt Johnstad
Obsada:
- Charlize Theron
- James McAvoy
- Eddie Marsan
- John Goodman
- Toby Jones
- James Faulkner
- Sofia Boutella
- Bill Skarsgård
- Til Schweiger
Muzyka: Tyler Bates
Zdjęcia: Jonathan Sela
Montaż: Elísabet Ronaldsdóttir
Scenografia: David Scheunemann
Kostiumy: Cindy Evans
Czas trwania: 115 minut
comments powered by Disqus