„Star Wars Komiks" 3/2017: „Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela" - recenzja

Autor: Jedi Nadiru Radena Redaktor: Raven

Dodane: 24-06-2017 06:25 ()


Dawniej, niż dawno, dawno temu, bo jeszcze zanim na ekrany kin trafił film o prostej nazwie „Star Wars”, fani komiksów mogli dobrać się do pierwszych zeszytów obrazkowej adaptacji przyszłego popkulturowego fenomenu. Marvel był jedynym wydawnictwem, które w ogóle zaszczyciło swą uwagą dziwny, zdawałoby się skazany na porażkę film. Nie muszę chyba mówić, że nawiązanie współpracy z Lucasfilmem było całkiem udaną decyzją, prawda? Współpraca ta skończyła się w 1986 roku, na solidnej ilości 107 zeszytów. Niestety, z dzisiejszej perspektywy nie da się mówić o tych komiksach w wielu superlatywach – ich fabuła była mocno infantylna, a rysunki skrajnie inne niż klimat cyklu. „Star Wars” w wydaniu Marvela było też nieco niepoważne. Nowa odsłona gwiezdnowojennych komiksów tego wydawnictwa, która ruszyła w 2015 roku, odkreśliła się od tamtej epoki grubą kreską... a przynajmniej tak mi się do tej pory wydawało. Poznajcie „Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela”, najgorszy komiks Star Wars z nowego kanonu.

Pamiętacie, jak przy okazji recenzji wydanego niedawno tomu Legend z komiksem „Z ruin Alderaana” mówiłem o tym, jak cykl „Star Wars” Dark Horse Comics był stosunkowo mizerny w porównaniu z serią „Star Wars” Marvela? Cóż, chyba będę musiał częściowo cofnąć te słowa... Czym sobie zawinił „Ostatni lot...”, w oryginale zatytułowany „The Last Flight of the Harbinger” (gdzie „Harbinger” to nazwa gwiezdnego niszczyciela), że nie waham się przypiąć mu łatki najgorszego z nowego kanonu? Od razu Wam powiem, że pomysł jest bardzo fajny, a polega na tym, że Rebelia zdobywa niszczyciel gwiezdny typu Imperial, by wykorzystać go przeciwko swym dawnym właścicielom. Problemem jest wykonanie. Wykonanie co najmniej rozczarowujące, zarówno pod względem fabularnym, jak i graficznym.

Zacznijmy od fabuły i tego, co jest dobre. Dobry jest oddział Scar, zespół imperialnych szturmowców-komandosów – swego rodzaju odpowiednik komandosów-klonów Republiki, ale z bardziej zróżnicowanym sprzętem. Fajnie jest zobaczyć kompetentnych, trafiających w cel imperialnych żołnierzy i to, jak rozprawiają się z terror... to znaczy Rebeliantami. Niefajnie jest za to zobaczyć, w jak idiotyczny sposób rozgrywa się akcja zdobycia „Harbingera”. Rebelianci robią dziurę w niszczycielu, krytycznie uszkadzają pewien reaktor, tym samym zmuszając całą załogę do ucieczki, następnie dokonują abordażu i w iście Star Trekowym stylu, gdzie takie rzeczy zdarzają się codziennie, wystrzeliwują reaktor w przestrzeń kosmiczną przez wspomnianą dziurę, gdzie ów efektownie wybucha. Potem zaczyna się komedia pod nazwą „Han i Leia ścigają się o to, kto ma zasiąść na fotelu kapitana”. Autentycznie organizują wyścig, niczym para ośmiolatków, bo nie mogą się dogadać, kto ma dowodzić „Harbingerem”. Jakby tego było mało, później urządzają sobie spacer w próżni... bez skafandrów. I kompletnie nic im po tym nie jest! Nawet robiony dla dzieci serial pokazywał, że taki spacerek źle się kończy, o ile nie kończy się szybko (bo, jak wiedzą zainteresowani, w pustce kosmosu teoretycznie da się przeżyć bez ochrony nawet do 20 sekund). Nagromadzenie głupot w „Ostatnim locie...” przekracza moją tolerancję, a uwierzcie mi, po trzech sezonach „Rebeliantów” jest ona naprawdę wysoka.

Pewnie powiecie, że czepiam się szczegółów, a całokształt wcale nie wypada tak źle. To prawda, nie wypada tak źle. Ale boli to, jak są zaprezentowane postaci Rebeliantów, w tym nasi główni bohaterowie, że powód porwania niszczyciela gwiezdnego jest sam w sobie kuriozalny i że w pewnym momencie na scenie niepotrzebnie pojawia się jeden ze złoczyńców. Nie chcę Wam spoilerować lektury, ale odnoszę wrażenie, że intryga z udziałem tej postaci jest doklejona na siłę i istnieje tylko po to, by usprawiedliwić, czemu Imperium od razu nie powstrzymało całej tej wariackiej operacji.

W parze z mierną fabułą idą mierne rysunki autorstwa młodego i najwyraźniej jeszcze nie do końca wyrobionego Jorge’a Moliny. To pierwszy gwiezdnowojenny komiks w dorobku tego artysty i mam szczerą nadzieję, że ostatni. Jak być może pamiętacie, nie przepadam za kreską, w której znane z filmów twarze wyglądają tak, jakby zabrał się za nie szalony chirurg plastyczny, a tak niestety często bywa w „Ostatnim locie...”. Kiedy już się cieszymy, że Luke wygląda całkiem nieźle, za chwilę oglądamy przypominającego pijaczynę Hana czy straszliwie mangową Leię. Tej konsekwencji brakuje w zasadzie na całej długości komiksu i dotyczy nie tylko postaci, ale też pojazdów czy scen akcji. Gdzie raz wszystko jest jasne, za drugim razem musimy się mocno natrudzić, by załapać, co się dzieje na danym kadrze. Nie jest to rzecz jasna żadna tragedia, ale bardzo odbiera przyjemność z lektury komiksu.

Jedynym wyraźnym plusem tego numeru „Star Wars Komiks” jest ostatni zeszyt trzyczęściowych „Z dzienników Bena Kenobiego”, który otwiera całe wydanie. Podobnie jak dwa poprzednie komiksy jest znakomicie narysowany – momentami wręcz fotorealistycznie – mimo że ponownie miejscami Ben nie wygląda ani jak Alec Guiness, ani Ewan McGregor, a dopełnienie wątków z dwóch ostatnich części zrealizowano w bardzo sensowny, prosty, ale zarazem wiarygodny sposób.

Po dwudziestu zeszytach bardzo dobrych historii i równie dobrych rysunków marvelowska seria „Star Wars” w końcu trafiła na swój gorszy dzień (właściwie to kilka miesięcy, ale nie bądźmy tak drobiazgowi). Nie udały się ani wydumana, pełna absurdów historia, ani nieoddające zbyt dobrze wyglądu postaci i chaotyczne rysunki. To nie jest tak, że komiks zupełnie nie nadaje się do czytania; aż taki słaby nie jest, oscyluje na granicy mizernego i zwyczajnie średniego. Niemniej jednak jak do tej pory jest to najgorsza komiksowa pozycja nowego kanonu – co w sumie dobrze świadczy o rzeczonym kanonie. Co ciekawe, ponieważ „Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela” jest nieco oderwany od głównego nurtu serii, spokojnie można sobie darować jego lekturę. Jedyne, co w pełni polecam, to pierwszych dwadzieścia kilka stron, na których znajduje się historia Bena Kenobiego. Reszta? Reszta niestety rozczarowuje.

  • Ogólna ocena: 4/10
  • Fabuła: 3/10
  • Rysunki: 4/10
  • Klimat: 6/10

 

Tytuł: „Star Wars Komiks" 3/2017: „Ostatni lot gwiezdnego niszczyciela”

  • Scenariusz: Jason Aaron
  • Rysunek: Jorge Molina, Mike Mayhew
  • Okładka: Mike Deodato Jr.
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Data premiery: 09.06.2017 r.
  • Tłumaczenie: Maciej Drewnowski
  • Seria: Star Wars Komiks
  • Liczba stron: 132
  • Format: 170x260 mm
  • Oprawa: miękka
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Wydanie: I
  • Cena: 19,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus