„Star Wars Legendy": „Z ruin Alderaana” - recenzja
Dodane: 31-03-2017 08:19 ()
Kto zwie się fanem Star Wars, a czasem zagląda na różne portale lub facebookowe strony o tematyce gwiezdnowojennej, ten musiał choć raz zetknąć się z dyskusją, co jest lepsze – stary czy nowy kanon. Niezaprzeczalne jest co porównywać. Wiele historii i tu, i tam rozgrywa się niemal dokładnie w tym samym czasie, nierzadko z zupełnie różnym skutkiem. A nic tak dobrze nie nadaje się do porównania, jak dwie serie nazwane po prostu „Star Wars”, jedna w wykonaniu Dark Horse Comics, druga, ta aktualna, tworzona przez Marvela. W pierwszej rundzie z pewną przewagą wygrał Marvel. Jak będzie w drugiej, gdy skonfrontujemy „Walkę na Księżycu Przemytników” (którą znajdziecie w „Star Wars Komiks 3/2016”) z „Z ruinami Alderaana”, wydanymi w Polsce w ramach cyklu „Legendy”? Przyjrzyjmy się temu.
Druga miniseria legendarnego „Star Wars” kontynuuje wątki z tomu pierwszego, „W cieniu Yavina”, mamy więc Leię-pilotkę, Luke’a-komandosa, Hana-kwatermistrza, a wszystko to podane w fabule opartej na poszukiwaniach nowej bazy Sojuszu Rebeliantów i próbie przeciwdziałania tajemniczemu szpiegowi. Chciałbym powiedzieć, że scenarzysta Brian Wood miał dobry pomysł na wszystkie wątki i postacie. Chciałbym, ale jakbym się nie starał, nie mogę. Co gorsza, próbuję znaleźć cokolwiek wybijającego się na plus, i z tym też mam problem. Bardzo dużo z tego, co widzimy w „Z ruin Alderaana” to powtórka z poprzedniej odsłony cyklu, ba, niektóre wątki są skopiowane także z innych gwiezdnowojennych komiksów, a w szczególności pierwszej i trzeciej miniserii z cyklu „Rebellion” z lat 2006-2008. Nie dość więc, że scenarzysta zmarnował potencjał, to na dokładkę nie wymyślił nic oryginalnego.
No, prawie nic. To, co jest oryginalne, wypada bardzo blado. Tytuł komiksu ma związek z wątkiem, w którym Leia w szczątkach Alderaana natrafia na starokanoniczny odpowiednik Galena Erso z Łotra 1. Nie dość, że kadry z jego udziałem są straszliwie dziwne i nie mają żadnego związku z resztą komiksu, to fakt istnienia tej postaci gryzie się z dawnym Expanded Universe. Jeśli zaś chodzi o postaci, abstrahując od dziwnych pomysłów wykorzystywania Wielkiej Trójki w rolach, do których pasują jak pięść do nosa (co jednak zdarzało się już od lat, a i teraz też czasem tego doświadczamy), w komiksie jest pewien bohater lub antybohater, który nieoczekiwanie okazuje się kimś innym. Nie powiem Wam kto, powiem za to, że już dawno nie czytałem bardziej naiwnej i nieprawdopodobnej historii. Podobnie zresztą, jak dawno nie widziałem takiego bezsensu, jak złożona z kilku ciężkich krążowników flota Sojuszu Rebeliantów, która nie daje sobie rady z jednym, pojedynczym niszczycielem gwiezdnym typu Imperial. Aż przypomniały mi się mroczne czasy, gdy wychodziły koszmarki pokroju „Dzieci Jedi” czy trylogii „Akademia Jedi”, gdzie tego typu rzeczy były na porządku dziennym.
Jeśli jest element, który najmocniej kuleje w zestawieniu z nowymi komiksami Marvela, to są to bez dwóch zdań rysunki. To nie jest tak, że w Dark Horse Comics brakowało znakomitych rysowników; mógłbym ich wymienić co najmniej kilku. Niestety, żaden z nich nie pracował nad tym komiksem. „Z ruin Alderaana” narysowało, równo po połowie, dwóch artystów, Ryan Kelly oraz Carlos D’Anda. Powiem krótko: prace pana Kelly’ego są szkaradne, nieproporcjonalne i niezamierzenie karykaturalne. Gdzie nie spojrzeć, na statki, postaci, budynki – tragedia. Klasyczni bohaterowie mają twarze, których w życiu nie poznacie, niejednokrotnie z nosami pięściarzy (szczególnie Luke) i krzywym ułożeniem oczu. Najzabawniejsze są kadry, w których Leia jak żywo przypomina... Rey z Przebudzenia Mocy. Nawet ubranie i fryzurę ma nieco podobne, ale tego już rysownik oczywiście nie mógł przewidzieć. Po drugiej stronie mamy prace D’Andy, które są o niebo lepsze, solidne i chociaż brakuje im polotu, to jednak po tym, co zaserwował Ryan Kelly, odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z absolutnym arcydziełem.
„Z ruin Alderaana” to kompletne nieporozumienie. Tak pod względem fabularnym, jak i graficznym, komiks ten reprezentuje wszystko to, za czym nigdy, przenigdy nie będę tęsknić w „Legendach”: mizerię, straszliwą odtwórczość, a w przypadku rysunków zwyczajny brak talentu. Marvel, zatrudniający przy swych kluczowych gwiezdnowojennych seriach komiksowe asy, znajduje się w zupełnie innej lidze. Nie polecam „Z ruin Alderaana”, po stokroć nie polecam.
- Ogólna ocena: 3/10
- Fabuła: 2/10
- Rysunki: 4/10
- Klimat: 4/10
Tytuł: „Star Wars Legendy": „Z ruin Alderaana”
- Scenariusz: Brian Wood
- Rysunek: Carlos D'Anda, Ryan Kelly
- Wydawnictwo: Egmont
- Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
- Seria: Star Wars Legendy
- Data publikacji: 15.03.2017 r.
- Liczba stron: 144
- Format: 170x260 mm
- Oprawa: miękka
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Wydanie: I
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus