„Wieczna wolność – wydanie zbiorcze” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 12-10-2016 08:53 ()


Uhonorowana licznymi nagrodami powieść „Wieczna wojna” zapewniła Joe Haldemanowi status poczytnego autora science fiction. Podobnie rzecz się miała w przypadku belgijskiego rysownika i scenarzysty, Marka Van Oppena (znanego szerzej jako Marvano), który zdecydował się adaptować wspomniany utwór na „mowę” komiksu. Jak czas pokazał, owa decyzja okazała się kluczowa dla dalszej kariery tego twórcy, a przy okazji popularyzacji literackiego pierwowzoru.

Nie da się bowiem ukryć, że pomimo ogólnego docenienia tej powieści przez wielbicieli gatunku, za sprawą swojej komiksowej emanacji doczekała się ona przysłowiowej drugiej młodości. Opublikowana pierwotnie w trzech albumach została doceniana zarówno przez krytykę. jak i odbiorców rychło doczekując się m.in. edycji polskiej, niemieckiej i brytyjskiej. Wyzbyta złudzeń, bezpardonowa wizja ludzkości pogrążonej w przeszło tysiącletnim konflikcie zbrojnym z przedstawicielami pozaziemskiej cywilizacji okazała się na tyle nośna, że wznawiana jest do dziś, a jej status klasyka, przynajmniej na obecny moment, pozostaje niezagrożony.

Nic zatem dziwnego, że autor tego utworu co najmniej kilkukrotnie był namawiany nie tyle do kontynuowania swego najbardziej cenionego dokonania na pisarskiej niwie, co raczej rozwinięcia niektórych wątków „Wiecznej wojny”. Wszak już tylko czas trwania tegoż konfliktu zdawał się trudną do szybkiego wyeksploatowania kopalnią motywów i pomysłów. O dziwo jednak wspomniany na ogół oponował wobec podobnych propozycji, koncentrując się na zupełnie nowych fabułach. Te jednak, choć z uwagą śledzone, nie zyskiwały tak znacznego poklasku jak miało to miejsce w przypadku bestselerowych wynurzeń Williama Mandelli. Toteż Haldeman dał się w końcu uprosić, czego efektem była wydana również u nas powieść „Wieczny pokój” (pierwodruk w 1997 r.), osadzona w uniwersum „Wiecznej wojny”. Owa fabuła okazała się jednak zaledwie preludium do przysłowiowej petardy, którą okazać się miała kolejna powieść przybliżająca dalsze losy zarówno wspomnianego bohatera, jak również jego żony, Marygay Potter. Opublikowana po raz pierwszy w 1999 r. „Wieczna wolność” (bo o tej powieści mowa) nie wzbudziła co prawda entuzjazmu porównywalnego z „Wieczną wojną” i raczej nie sposób uznać ją za element kanonu współczesnej science fiction. Względnie prędko doczekała się jednak komiksowej adaptacji. Jej przygotowaniem zajął się oczywiście Marvano i już niebawem (tj. w latach 2003-2004) z efektem jego twórczych wysiłków mogli zapoznać się także polscy czytelnicy. Pierwsze wydanie tego komiksu, opublikowane w trzech osobnych albumach („Inna wojna”, „Eksodus” i „Objawienie”) jest już od dawna niedostępne. Inicjatywa wznowienia „Wiecznej wolności” w postaci wydania zbiorczego (podobnie jak miało to miejsce w maju bieżącego roku z macierzystym cyklem) wydaje się zatem w pełni uzasadniona.

Po przeszło tysiącu lat bezpardonowych zmagań wieczna wojna dobiegła z dawna oczekiwanego końca. Nie byłoby to jednak możliwe (a przynajmniej wielce utrudnione), gdyby nie istotna zmiana w trzonie populacji Ziemian. A to z tego względu, że najdłuższy w dziejach ludzkości konflikt zbrojny doprowadził do powstania Człowieka, optymalnego genetycznie osobnika skopiowanego w 10 miliardach wersji. To właśnie on zastąpił znaczną część składu kontyngentów ziemskiej armii przetrzebionych w starciach z Bykerianami. Jako posiadacz kolektywnej świadomości zdołał on nawiązać kontakt z przeciwnikiem, który - ku zaskoczeniu ziemskich strategów - okazał się gatunkiem naturalnych klonów. To właśnie za sprawą owej nici porozumienia doszło do zawieszenia konfrontacji i w konsekwencji do zakończenia wojny. Człowiek de facto stał się dominującą formą na planetach skolonizowanych przez ludzkość. czyniąc z tradycyjnych jej przedstawicieli osobliwy relikt minionej epoki. Grupka z nich, w dużej mierze złożona z weteranów wiecznej wojny (a przy okazji także ich potomstwa), osiedliła się na Indeksie, świecie oddalonym od Ziemi o 88 lat świetlnych. Wśród nich znaleźli się również William i Marygay. wiodący żywot porównywalny do XX-wiecznych mieszkańców miasteczek Oregonu i Montany. Nieprzypadkowo, bo surowy klimat wspomnianej planety (zima potrafi trwać tam nawet dwa ziemskie lata) jako żywo wzbudza skojarzenia z tymi na ogół smaganymi deszczem i śnieżycami obszarami Stanów Zjednoczonych. Zanim jednak potencjalni czytelnicy będą mieli okazję zapoznać się z niuansami codzienności mieszkańców Paxton (bo tak zwie się miejscowość zamieszkiwana przez weteranów). autorzy „Wiecznej wolności” zdecydowali się przybliżyć kres wiecznej wojny z perspektywy Marygay. Przy czym nie zabrakło co najmniej jednej rewelacji w duchu nachalnie forsowanych w ostatnich dekadach nowinek obyczajowych.

Na zasadniczą część tej fabuły złożyła się jednak innego rodzaju problematyka. Okazuje się bowiem, że pomimo szczęśliwego finału „Wiecznej wojny” żywot na Indeksie to sielanka co najwyżej pozorna. Człowiek (jeden z jego klonów pełni w Paxton znamienną funkcje szeryfa) nie zamierza bowiem pozostawiać enklawy weteranów bez dyskretnej opieki, monitorując tamtejszy bieg spraw. Zarówno ex-major Mandella, jak i pozostali przedstawiciele miejscowej społeczności nie czują się w tej sytuacji zbyt komfortowo. Także z tego względu, że na zajmowaną przez nich planetę przybywa attaché kulturalny (a przynajmniej tak oficjalnie zostaje on przedstawiony) Bykerian, co dla weteranów wiecznej wojny jest okolicznością co najmniej niezręczną. Trwałe porozumienie z kierującym się uwarunkowaniami zbiorowej świadomości Człowiekiem wydaje się na dłuższą metę kłopotliwe, by nie rzec, że wręcz niemożliwe. Stąd ryzykowny, acz na swój sposób genialny pomysł Willa, za sprawą którego być może uda się skutecznie rozwiązać coraz bardziej widoczne różnice pomiędzy ceniącymi swój indywidualizm mieszkańcami Paxton a podirytowanym tą okolicznością Człowiekiem.

Ocena jakości fabularnej „Wiecznej wolności” – zarówno komiksowej adaptacji, jak i literackiego pierwowzoru – do najłatwiejszych nie należy. Z jednej bowiem strony sam pomysł wyjściowy, w którym istotną rolę odgrywa podział ludzkości na dwie linie rozwojowe sprawiał wrażenie intrygującego i tym samym zachęcającego do lektury. Również motyw różnic pokoleniowych pomiędzy kombatantami a ich potomstwem zapowiadał się obiecująco. Jednakże, przynajmniej w przekonaniu piszącego to słowa, potencjał obu wyżej przytoczonych nurtów tej fabuły został wykorzystany co najwyżej w stopniu powierzchownym. Przekonująca, na ogół angażująca czytelników narracja pierwszego cyklu kontrastuje z przeciętną jakością wiodącej intrygi „Wiecznej wolności”. Część konceptów zawartych w jej końcowym epizodzie nie została niestety w pełni wykorzystana (np. wątek z udziałem niejakich Omni); i to zarówno w powieści, jak i jej adaptacji. Jeszcze inne sprawiają wrażenie wręcz niedorzecznych. Dotyczy to zwłaszcza obecnych tu quasi-teologicznych rozważań. Ponadto trudno zaangażować się emocjonalnie wobec losów bohaterów tej opowieści, których charakterologiczny magnetyzm sprawia wrażenie nie mniej sterylnego niż nijaki sposób postrzegania rzeczywistości przez wielce zadowolonego z siebie Człowieka. Przekierowanie ośrodka narracji na Marygay kosztem Willa nie wyszło tej inicjatywie na dobre. Snute przez wspomnianą refleksje pozbawione są głębi i ciężaru gatunkowego wewnętrznych monologów jej męża i tym samym ocierają się o banał. Motyw braku osiągnięcia pełni porozumienia pomiędzy dwiema odmianami człowieka również nie został w pełni wykorzystany. Podobnie zresztą jak problematyka dążenia przez zindywidualizowaną ludzkość do wyzbycia się krępujących ją barier.

Haldeman i Marvano dali się również ponieść przysłowiowemu duchowi momentu dziejów, w których powstawała zarówno powieść, jak i komiks. Stąd wątek osobliwego związku Marygay i jej towarzyszki z pułku wyekspediowanego na Aleph-10. W zestawieniu z poprzednią serią, w której para głównych bohaterów nie dała się stłamsić odgórnie sterowanej obyczajowej inżynierii, ich bliska relacja nabierała znamion dodatkowej unikalności w obliczu pogrążającej się w ogólnej degrengoladzie ludzkości. Za sprawą wzmiankowanego wątku owa intymność została zupełnie niepotrzebnie odarta ze swej zasadniczej wartości: bezgranicznego oddania (do tego w wersji ściśle monogamicznej) przerastającego ramy czasu, przestrzeni, a nawet wiecznej wojny. Od momentu zaistnienia obu utworów trendy narzucane społeczeństwom cywilizacji transatlantyckiej uległy jednak aż nazbyt oryginalnym innowacjom, co niemal na każdym kroku jest dostrzegalne w przejawach kultury popularnej. Na przykładzie „Wiecznej wolności” widać, że owa na swój sposób frapująca tendencja nie ominęła również twórczości obu wspomnianych autorów.

Przeszło dekada oddzielająca realizację obu serii opartych na twórczości Joe Haldemana nie pozostała bez wpływu na warsztat plastyczny Marvano. Co prawda również w niniejszym cyklu wykazuje się on ogólną biegłością plastyczną i stylistyczną rozpoznawalność. Skala szczegółowości jest jednak znacznie mniejsza niż przy okazji pierwszego cyklu. Kreska sprawia wrażenie mniej finezyjnej, a mimika (i ogólnie fizjonomie) postaci momentami ociera się o groteskę. Daje się również zauważyć brak konsekwencji w ukazywaniu anatomii Bykerian, dostrzegalnie różniących się od swoich odpowiedników z kart „Wiecznej wojny”. Za to wciąż udanie prezentują się sceny w przestrzeni kosmicznej.

W myśl nadużywanego niegdyś porzekadła „(…) tak krawiec kraje, jak mu materiału staje”, Marvano zdecydował się adaptować na potrzeby komiksowego medium raczej nieudaną powieść, której zasadnicza wartość polegała na kontynuowaniu wątków znacznie bardziej udanego utworu. Trudno zatem dziwić się, że również „Wieczna wolność” ustępuje wojennym perypetiom szeregowca/porucznika/majora Mandelli. To nie ta skala dramatyzmu przy równoczesnym braku odniesień do rzeczywistych przeżyć autora literackiego pierwowzoru, które stanowiły istotny walor „Wiecznej wojny”. Wkomponowanie w tok fabuły nietrafionych konceptów, które ewentualnie miałyby szansę zapełnić tę lukę, przyczynia się do fiaska tego przedsięwzięcia. Mimo wszystko walor czysto rozrywkowy zostaje do pewnego stopnia osiągnięty. Ogólnie jednak „Wieczna wolność” to propozycja raczej dla koneserów plastycznych talentów Marvano. Cała reszta odbiorców dozna prawdopodobnie rozczarowania.

 

Tytuł: „Wieczna wolność – wydanie zbiorcze”

  • Tytuł oryginału: „Libre à jamais”
  • Scenariusz: Marvano (w oparciu o powieść Joe Haldeman)
  • Szkic i tusz: Marvano
  • Kolory: Bruno Marchand
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Bartek Chaciński
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wydania oryginalnego (w tej edycji): 7 grudnia 2012 r.
  • Data publikacji wydania polskiego: 1 października 2016 r.
  • Wydanie II zbiorcze
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 29,5 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 168
  • Cena: 99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w postaci osobnych albumów: „Inna wojna” (luty 2002), „Eksodus” (listopad 2002) i „Objawienie” (październik 2003).

 

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie tytułu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus