„Kapitan Ameryka": „Wojna bohaterów" - recenzja
Dodane: 01-05-2016 22:09 ()
Po premierze „Czasu Ultrona” stało się jasne, że zwiększenie liczby bohaterów niekoniecznie musi decydować o atrakcyjności filmu, tak samo, jak totalna, spektakularna rozwałka. Dlatego też z niepokojem wypatrywano „Wojny bohaterów”, którą można praktycznie przyrównać do kolejnej odsłony Avengers, bo z wyjątkiem Thora i Hulka mamy tu wszystkie znane postaci, a debiutują też dwie nowe. Bracia Russo stanęli jednak na wysokości zadania, nie dopuszczając, by ich obrazem rządził chaos, a natłok herosów okazał się męczący dla widza. I wbrew zapowiedziom bombardujących nas klipami z tuzinem bohaterów głównymi postaciami są Steve Rogers, James „Bucky” Barnes i Anthony Stark.
Po kolejnym incydencie, tym razem w Lagos, gdzie w wyniku interwencji Mścicieli giną cywile, świat nie zamierza dłużej bezczynnie przyglądać się poczynaniom nadludzi. Nad samozwańczą grupą bohaterów należy roztoczyć nadzór albo w przypadku braku zgody na współpracę rozwiązać Avengers. Zadanie przekonania herosów do zatwierdzenia ustawy o ich rejestracji spada na Thaddeusa Rossa, niegdysiejszego oponenta Hulka. Za międzynarodową opcją jednoznacznie opowiada się Tony Stark, zdając sobie sprawę, że broń w niepowołanych rękach może wyrządzić wiele krzywdy, a jak pokazały ostatnie przygody, Avengers mogą ulec manipulacji. Odmiennego zdania jest Steve Rogers, widząc w ustawie mocne ograniczenie swobody do podejmowania decyzji przez zespół. Konflikt między przyjaciółmi przybiera na sile po zamachu, w którym ginie król Wakandy. Wszystkie ślady wskazują, że odpowiedzialnym za ten czyn jest dawny kompan Kapitana Ameryki, Bucky Barnes.
Różnice zdań między dotychczasowymi liderami grupy były widoczne już w „Czasie Ultrona”. Teraz, w obliczu nowych okoliczności, licznych wpadek Avengers, Stark nie widzi innej możliwości, chce przestrzegać ostrych reguł, mimo że sam nigdy nie należał do osób spolegliwych i potulnie wykonujących rozkazy. Steve Rogers staje wobec niego w opozycji z całkowicie innych pobudek. W jego przypadku konflikt ma bardziej wymiar osobisty, dotykający sfer lojalności, przyjaźni, braterstwa, a także niezależności. Oddanie się w ręce jakiejkolwiek organizacji, może zwiastować kolejną infiltrację ze strony Hydry lub innego podmiotu. Konfrontacja dawnych przyjaciół zaognia się, a poszczególni członkowie ekipy muszą wybrać, po której stronie się opowiedzieć.
Mimo że w „Wojnie bohaterów” jest znacznie więcej spektakularnych scen akcji niż w „Zimowym Żołnierzu”, widowiskowa konfrontacja między dwoma obozami herosów, to bracia Russo nie rezygnują z konstrukcji thrillera. Umiejętnie przeplatając retrospekcje odnoszące się do przeszłości czołowych postaci konfliktu, skrzętnie budują intrygę kreśloną z zegarmistrzowską precyzją przez Helmuta Zemo. Dają widzowi satysfakcjonujące fajerwerki w postaci starcia gigantów, ale nie zapominają o sensownym podłożu sporu. Kluczową rolę odgrywa tu Bucky, najważniejsza z punktu widzenia fabuły postać.
Zastanawiając się nad motywacjami obu głównych herosów – Kapitana Ameryki i Iron Mana – łatwo dostrzec, że obaj mają rację, każdy na swój sposób chce realizować szczytne ideały. Obaj są przekonani, że czynią coś szlachetnego, mimo że z ich postępowania wynika więcej złego niż dobrego. Przy czym twórcy filmu nie pozwalają, aby konflikt szybko wytracił swój impet. Z czystej różnicy zdań przenoszą jego ciężar na niebywały poziom emocjonalny, gdzie gniew przysłania zdrowy rozsądek. Sprawiają, że największe demony mogą wyjść z człowieka, przed którym ukrywało się bolesną prawdę. Co na przykładzie Starka ładnie obrazuje dekonstrukcję tej postaci, zapoczątkowaną w drugiej części jego solowych przygód.
Mimo natłoku bohaterów dzieło braci Russo zaskakuje płynnością i umiejętnym rozłożeniem akcentów między poszczególne postaci. Akcja w Lagos pokazuje ewolucję formacji dowodzonej przez Rogersa. Mamy tu sporo walki wręcz, ale też technicznych fajerwerków. Udanie prezentują się udoskonalenia kostiumu Falcona, a także większa swoboda działania Scarlet Witch. Robert Downey Jr. nie dominuje w obrazie, mimo że jest naczelną stroną konfliktu. Dużą większą rolę odgrywa Sebastian Stan, czyli Zimowy Żołnierz. Twórcom udało się nadać przyjaźni Rogersa i Bucky’ego wyrazistego, emocjonalnego tonu, unikając pułapki patetyczności, uwiarygodniając tym samym stanowisko Kapitana Ameryki. Każdy, kto sceptycznie podchodzi do osoby Steve’a Rogersa, może się przekonać, że w interpretacji Chrisa Evansa postać ta coraz bardziej zyskuje w oczach, stając się nie tylko niekwestionowanym liderem, z żelaznymi zasadami, niezłomnym kręgosłupem moralnym, ale też interesującym herosem rozdartym między dwoma przyjaciółmi.
„Civil War” utrzymana jest w nieco mroczniejszej atmosferze niż dotychczasowe filmy Marvela. Nie przeszkadza to jednak w generowaniu zabawnych scen. Bombowe wejście ma „Spider-Man”, małolat martwiący się bardziej pracą domową niż możliwością dołączenia do grupy herosów. Swoje pięć minut ma zjawiskowa Marisa Tomei, a jej interpretacja cioci May jako seksownej, gorącej laski, na długo zapisze się w filmowych annałach. Trójka bohaterów – Hawkeye, Ant-Man i Falcon – wprowadza mnóstwo humoru, a one-linery Rennera, Rudda i Mackie rozładowują napięcie, nadając akcji potrzebnej lekkości. I tak na tym polu bryluje Pajączek, który mimo niewielkiego występu gada za dwóch. Kolejnym debiutem w obrazie jest Chadwick Boseman. Black Panther w jego wykonaniu to połączenie szybkości i kocich ruchów. Porusza się praktycznie bezszelestnie i z niebywałą gracją, dostarczając wiele emocjonujących scen walki. Warto czekać na jego solowe przygody. Cieszy również znacznie większa rola Scarlet Witch i początek jej zażyłych relacji z Visionem. Dwie najpotężniejsze postaci na pokładzie mogłyby mieć znacznie więcej ekranowego czasu. Nieco gorzej wypada Helmut Zemo, będąc jedynie typowym władcą marionetek. Jednak po co komu krwisty szwarccharakter, skoro Steve i Tony w swej nieustępliwości dokonują większych szkód niż niejeden złoczyńca.
Marvel tradycyjnie karmi nas easter eggami, widzowie obeznani z komiksowym uniwersum Avengers bez problemu doszukają się kilku smaczków. Tradycyjnie nie zawodzi też żyjąca legenda Domu Pomysłów, czyli Stan „The Man” Lee. Natomiast dwie sceny na napisach zapowiadają kontynuację emocji w kolejnych filmach. Można powiedzieć, że to nie pierwsza i nie ostatnia schizma na superbohaterskim gruncie, która bez wątpienia jeszcze uatrakcyjni MCU.
Myślę, że póki bracia Russo sprawują pieczę nad kolejnymi filmami z serii „Avengers”, Marvel nie musi się martwić o swoje kinowe uniwersum. Wizja i pasja przyświecają twórcom „Wojny bohaterów”, którzy pokazują, że kino rozrywkowe nie musi się ograniczać do bezproduktywnej i bezmyślnej rozwałki, gdzie można fabułę nasączyć dość sporym i przemyślanym ładunkiem emocjonalnym, odgrywającym istotną rolę w kreowaniu zachowań bohaterów. Zatem po czyjej stronie jesteście? Team Cap czy Team Iron Man? Udanego seansu!
Ocena: 8,5/10
Tytuł: „Kapitan Ameryka": „Wojna bohaterów"
Reżyseria: Anthony Russo, Joe Russo
Scenariusz: Stephen McFeely, Christopher Markus
Na podstawie komiksu Jacka Kirby'ego i Joe Simona
Obsada:
- Chris Evans
- Scarlett Johansson
- Anthony Mackie
- Frank Grillo
- Robert Downey Jr.
- Sebastian Stan
- Daniel Brühl
- Chadwick Boseman
- Emily VanCamp
- Jeremy Renner
- Don Cheadle
- Paul Bettany
- Elizabeth Olsen
- Paul Rudd
- Tom Holland
- William Hurt
- Martin Freeman
- Marisa Tomei
Muzyka: Henry Jackman
Zdjęcia: Trent Opaloch
Montaż: Jeffrey Ford, Matthew Schmidt
Scenografia: Owen Paterson
Kostiumy: Judianna Makovsky
Czas trwania: 146 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus