"Londyn w ogniu" - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Raven

Dodane: 05-03-2016 15:11 ()


Kiedyś jeden mędrzec trafnie powiedział, że gdyby drewno potrafiło grać, z powodzeniem zastąpiłoby niejednego aktora. I ta najświętsza prawda znajduje swoje odzwierciedlenie w całkowicie niepotrzebnym sequelu „Olimpu w ogniu”.

W obrazie Babaka Najafi mamy kalkę wydarzeń z pierwszego filmu. Zagrożone jest życie prezydenta Stanów Zjednoczonych, jego sztab doradców z wiceprezydentem na czele dywaguje, co zrobić, ot takie gadające głowy, a Mike Banning po raz kolejny musi uratować tyłek najważniejszego polityka na świecie. Nie ma w tym za grosz oryginalności, finezji, jest za to sztampa, dużo drętwych dialogów i przewidywalnych zwrotów akcji. Jedyne, co koi ból oglądania tego marnego widowiska, to fantastyczne wybuchy i niekiedy aż nazbyt fantazyjne sposoby zabicia kilku ważnych europejskich dygnitarzy.

Cała akcja zamachów w Londynie, przeprowadzona pod okiem Aamira Barkawi, to odwet terrorysty za zabicie jego córki przez Amerykanów. Film nie skupia się jednak na planowaniu rewanżu, co byłoby całkiem ciekawe z punktu widzenia widza, bowiem ukazanie inwigilacji struktur brytyjskich służb specjalnych i policji do takiego stopnia jak w filmie, wydaje się nie tyle niemożliwe, ile trąci jakąś parodią. Jakby ludzie, na co dzień chroniący swój kraj przed potencjalnymi zamachami byli patałachami, których zatrudniono bez żadnego wyszkolenia. No i jest oczywiście Banning, który w pojedynkę musi ukatrupić z dwustu zamachowców. Wzorcowy przykład kina sensacyjnego XXI wieku.

 

Oprócz niewymagającej inteligencji widza fabuły, nachalnego pokazywania Amerykanów jako zbawców ludzkości i gwarantów światowego pokoju, ktoś zapragnął upchnąć do filmu kilka znanych nazwisk, dać im role za zasługi, aby tylko przez pięć minut pokazali swoją facjatę przed kamerą. Lista tych „cichych bohaterów” jest długa. Rozpoczyna ją Morgan Freeman, następnie całkowicie bezużyteczna, acz sympatyczna Angela Bassett, a jest jeszcze Radha Mitchell („Pitch Black”), Jackie Earle Haley („Strażnicy”), Melissa Leo („Fighter”), Robert Forster, znany z serii o agencie 007 Colin Salmon czy Charlotte Riley, prywatnie żona Toma Hardy’ego. Większość z nich zatrudniono w roli „płaczków” – gapiących się w ekrany monitorów, bezsilnych ludzi przy władzy, którzy rozpaczają nad losem swego prezydenta. Tak wielu fałszywych emocji nie było ostatnio w żadnym filmie.

Najlepszą sceną „Londynu w ogniu” jest pokazanie najważniejszych głów europejskich państw tuż przed śmiercią. Przedstawienie ich nonszalancji, zadufania czy ignorancji, mimo że nie przyjechali do brytyjskiej stolicy na piknik czy zlot największych mocarstw świata, a na pogrzeb przyjaciela.

  

Z obrazu Babaka Najafi wynika jasno, że w polityce nie ma miejsca na uczucia, jest tylko wyrachowanie i przechytrzenie drugiej strony. Używa się metod nie tak dalekich od tych, po które sięgają terroryści. Z kolei dla Gerarda Butlera jest to drugi mierny film po zeszłotygodniowych „Bogach Egiptu”. Aktor może już szykować smoking na przyszłoroczną galę wręczenia Złotych Malin.  

Ocena: 2/10

Tytuł: Londyn w ogniu

Reżyseria: Babak Najafi

Scenariusz: Katrin Benedikt, Creighton Rothenberger, Christian Gudegast, Chad

St. John

Obsada:

  • Gerard Butler
  • Aaron Eckhart
  • Morgan Freeman
  • Angela Basset
  • Alon Aboutboul
  • Charlotte Riley
  • Jackie Earle Haley
  • Robert Forster
  • Melissa Leo
  • Radha Mitchell

Muzyka: Trevor Morris

Zdjęcia: Ed Wild

Montaż: Michael J. Duthie, Paul Martin Smith

Scenografia: Joel Collins

Kostiumy: Stephanie Collie

Czas trwania: 98 minut

 Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus