"Olimp w ogniu" - recenzja
Dodane: 28-04-2013 20:05 ()
Sezon na zniszczenie Białego Domu uznaję za otwarty! Jeden z najpilniej strzeżonych obiektów na Ziemi został już w tym roku opanowany przez agentów Kobry, w niniejszym obrazie stanowi cel ataku terrorystów, a nie zapominajmy, że dzieła jego całkowitej anihilacji dokona w epickim stylu Roland Emmerich – mistrz globalnej demolki. I pewnie „Olimp w ogniu” byłby przyzwoitym kinem akcji, gdyby nie fakt, że Bruce Willis się postarzał, a Hollywood uwzięło się na „Szklaną pułapkę” w Gabinecie Owalnym.
Schematy obu filmów są identyczne. Główny bohater Mike Banning – grany przez Gerarda „rozmieniam karierę na drobne” Butlera - to taki niespokojny duchem McClane. Niegdyś czołowy strażnik prezydenta USA, po tragicznym wypadku odsunięty od służby. Podczas ataku terrorystów pcha się tam, gdzie kule kładą trupem całą obstawę Białego Domu, a jak już znajdzie się w środku budynku, rozpoczyna samotną eliminację kolejnych zakapiorów. Z tym, że w przeciwieństwie do Willisa - ani jego poczynania, ani wymuszone żarty nie są w stanie zagwarantować porządnej rozrywki. Autorzy nawet pokusili się o scenę, która imituje pierwsze spotkanie McClane’a z Hansem Gruberem.
„Olimp w ogniu” jest filmem przewidywalnym od początku do końca. Mało tego, pozwala uwierzyć, że ludzie na najwyższych stanowiskach w Stanach Zjednoczonych oraz agenci Secret Service to banda idiotów, która nie tylko da się podejść zorganizowanej grupie przestępczej, ale też nie będzie w stanie zdobyć się choć na odrobinę zdroworozsądkowego myślenia. I nie pomoże tu odważny prezydent o poczciwej twarzy Aarona Eckharta, który w razie konieczności poświeci się dla swojego narodu – patos, patos i jeszcze raz patos – a tym bardziej ekskomandos o wrażliwości nieociosanego pnia. Zresztą dla inteligentnego widza, wypowiadane przez prezydenta Ashera komunały są litanią bez pokrycia – patrząc przez pryzmat jednego z niewielu wątków wzbudzających jakiekolwiek napięcie. Scenarzyści najwyraźniej nie dogadali się ze sobą składając do kupy sceny rozgrywające się pod Białym Domem.
Niezwykle rażącym elementem obrazu jest nieumiejętne wykorzystanie efektów komputerowych. Już scena otwarcia z wypadkiem na moście trąci amatorką. Niestety później jest tylko gorzej, a sekwencji, w których widzimy nieudolne zastosowanie dobrodziejstw technologii lub też ujęć, które padły ofiarą cięć budżetowych jest więcej. Wystarczy wymienić sztucznie wyglądające wybuchy czy upadek Butlera z wysokości. Wprawny reżyser nie dopuściłby do takiej fuszerki.
Nie ulega wątpliwości, że tematyka poruszana przez „Olimp w ogniu” jest wyjątkowo na czasie. Międzynarodowa scena polityczna została sparaliżowana przez kryzys koreański, a w USA doszło do incydentów, których genezę przypisuje się terrorystom. Dorzucając do tego zatrute listy do prezydenta Obamy oraz fałszywą wiadomość o wybuchach w Białym Domu - otrzymujemy fabułę wiarygodniejszą niż wydumana, filmowa fikcja. Oczywiście dzieło Antoine'a Fuquy doskonale wpisuje się w trend kina propagandowego, mającego pokazać, że Amerykanie nie boją się żadnego niebezpieczeństwa i nawet w najczarniejszej godzinie wyjdą z opresji obronną ręką. Północnokoreańskie zagrożenie w osobie niejakiego Kanga – o facjacie niegdysiejszego przeciwnika agenta 007 – zostało pokazane z niezwykłą brutalnością i podlane litrami posoki. Dlatego też zdecydowanie wolę podobną tematykę serwowaną w stylu „Air Force One”.
Wybierając się na seans „Olimpu w ogniu” trzeba wziąć poprawkę na to, że czeka nas dzieło bez pomysłu, z papierowymi postaciami, morzem krwi oraz bezwzględnej sieczki, przewidywalne i męczące. Widzowie preferujący podobne kino rodem z lat 90. ubiegłego stulecia na pewno nie powinni narzekać – ludzie pod naporem kul łamią się jak zapałki, a niepokonany heros mknie niewzruszony niczym czołg po ulicach Sankt Petersburga. Dla pozostałych patos i toporność niektórych scen może okazać się poprzeczką nie do przeskoczenia.
4/10
Tytuł: "Olimp w ogniu"
Reżyseria: Antoine Fuqua
Scenariusz: Katrin Benedikt, Creighton Rothenberger
Obsada:
- Gerard Butler
- Aaron Eckhart
- Morgan Freeman
- Angela Basset
- Ashley Judd
- Dylan McDermott
- Rick Yune
- Melissa Leo
- Radha Mitchell
Muzyka: Trevor Morris
Zdjęcia: Conrad W. Hall
Montaż: John Refoua
Scenografia: Derek R. Hill
Kostiumy: Doug Hall
Czas trwania: 120 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus