„Tim i Tom na Dzikim Zachodzie” - recenzja
Dodane: 02-03-2016 12:37 ()
Przestrzenie Środkowego Zachodu Stanów Zjednoczonych z okresu ich kolonizacji nie wzbudzają już emocji porównywalnych do czasów świetności komiksowych serii takich jak „Blueberry”, „Durango” i „Binio Bill”. Zdarza się jednak, że niektórzy twórcy wspomnianego gatunku wciąż chętnie sięgają po anturaż Dzikiego Zachodu (by wspomnieć chociażby Xaviera Dorisona oraz Ralpha Meyera).
Taka sytuacja miała ostatnio miejsce w przypadku łódzkiego plastyka Zygmunta Similaka. Bowiem również rzeczony autor – znany m.in. z komiksów autobiograficznych („Historie okupacyjne”, „W cieniu gwiazdy”) i historycznych (m.in. „Zawisza Czarny”, „Bitwa pod Grunwaldem”) – zdecydował się osadzić akcję swojego kolejnego utworu w plenerach prerii przemierzanej zarówno przez rodzimych mieszkańców Ameryki, jak i coraz śmielej poczynających sobie osadników. W gronie drugiej z wspomnianych społeczności znalazło się miejsce dla braci bliźniaków, tytułowych Tima i Toma, ze względu na obfity zarost omyłkowo uznawanych za małe niedźwiadki. Pozbycie się nadmiaru owłosienia okazuje się jednak nie lada problemem. To jednak zaledwie preludium do większej draki, w trakcie której niesforni bracia zmuszeni będą poradzić sobie z natręctwem Joe Melona, nieprzebierającego w środkach amatora łatwego zarobku. Przyczyni się to do zaistnienia często zabawnych sytuacji, w trakcie których w sukurs bohaterom komiksu przybędzie m.in. dzika fauna amerykańskiej prerii oraz – choć nieco mimowolnie - Indianie.
Okoliczności zaistnienia tego tytułu to temat ciekawy sam w sobie. Głównym bowiem projektem, nad którym obecnie pracuje Zygmunt Similak jest pierwszy tom cyklu „Krucjaty” („Bóg tak chce”) do scenariusza Roberta Zaręby (obaj panowie mieli okazję współpracować m.in. przy trylogii „Triumwirat”). Znaczna rozpiętość tego komiksu sprawiła, że łódzki autor, niejako na zasadzie odreagowania od permanentnych zmagań armii krzyżowych z okupującymi Ziemię Świętą muzułmanami, zrealizował dwa poboczne projekty. Jednym z nich (obok opublikowanych na początku 2015 r. „Wojów Mieszka”) jest właśnie „Tim i Tom na Dzikim Zachodzie”, przy którego scenariuszu Zygmunta Similka ponownie wspomagał Robert Zaręba. Można zatem rzec, że ów plastyk przysłowiowym rzutem na taśmę przebija się do grona klasyków polskiego komiksu.
Pomimo wyraźnej skłonności do karykatury (co biorąc po uwagę jego pokaźny dorobek jako współpracownika czasopism satyrycznych ani trochę nie zaskakuje) wspomniany autor bez problemu odnajduje się w znacznie poważniejszej konwencji. Tak było w przypadku „Smert’ Lachom”, fresku historycznego do kolejnego scenariusza Roberta Zaręby, w którym ze względu na specyfikę podjętej tematyki nie mogło zabraknąć skrajnie drastycznych scen. „Tim i Tom na Dzikim Zachodzie” to utwór o zupełnie innym profilu, przeznaczony przede wszystkim dla dzieci. To z kolei wymogło publikacje w pełnym kolorze, znacznie chętniej przyswajaną przez młodych odbiorców. Przy nakładaniu owych kolorów Zygmunt Similak posłużył się tradycyjnymi technikami, bez użycia generowanych komputerowo barw. Już tylko tę okoliczność można uznać za rynkowy ewenement, jako że większość współczesnych twórców komiksu w naszym kraju (poza nielicznymi przypadkami – np. Krzysztofem Wyrzykowskim) skłania się raczej w kierunku porzucenia tradycyjnych metod warsztatowych. Intensywna, pogodna kolorystyka to jeden z głównych walorów tego albumiku. Kolejny (nie wspominając już o bardzo przystępnej cenie) to precyzyjne prowadzenie kreski i kształtowanie form, których nie powstydziliby się twórcy dla wielu legendarnego magazynu „Pif Gadget”. Widać to zwłaszcza na przykładzie całkiem licznie występujących tu zwierząt.
Typ humoru prezentowany w niniejszym komiksie skierowany jest przede wszystkim do młodszego wiekiem czytelnika. Nieprzypadkowo, bo jak już wyżej wspomniano właśnie do tej grupy odbiorców przeznaczony jest niniejszy komiks. Niewykluczone jednak, że również dojrzalsi wielbiciele tej konwencji nie raz zyskają okazje do śmiechu. Tym bardziej, iż przygody Tima i Toma wzbudzać mogą skojarzenia z perypetiami Tytusa, Romka i A’Tomka nie tylko ze względu na format analogiczny do słynnych „książeczek” m.in. Wydawnictwa Horyzonty, ale też miejsce akcji zbliżone do tej z Księgi IX (czyli Tytusa na Dzikim Zachodzie).
Ogólnie przypadki obu uroczo fajtłapowatych braci wpisują się w dobre tradycje rodzimego komiksu humorystycznego – począwszy od „Kajtka i Koka” (alias „Kajko i Kokosza”), poprzez mieszkańców wyspy Umpli Tumpli po znacznie bliższych nam chronologicznie "Kubatu", detektywa Misia Zbysia oraz "Tomka i Jacka". Stąd tym bardziej byłoby wskazane, aby Tim i Tom pewnego dnia powrócili w kolejnych przygodach. Zwłaszcza, że z każdym kolejnym projektem prace Zygmunta Similaka sprawiają wrażenie zyskujących na swej jakości.
Tytuł: „Tim i Tom na Dzikim Zachodzie”
- Scenariusz: Zygmunt Similak i Robert Zaręba
- Rysunki: Zygmunt Similak
- Wydawca: Wydawnictwo Kameleon
- Data premiery: 19 lutego 2016 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 23,5 x 16,5 cm (zwany też „tytusowym”)
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 48
- Cena: 15,99 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Kameleon za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus