Ian Ogilvy „Lichotek i Dragodon” - recenzja
Dodane: 17-04-2015 12:01 ()
Po lekturze pierwszej części bajki Iana Ogilvy’ego o przygodach chłopca zwanego Lichotkiem byłam pewna, że zupełnie nie nadaje się ona dla dzieci. Jednak współczesne młode pokolenie ma silne nerwy. Chętniej bawi się lalkami przedstawiającymi straszydła niż plastikowymi bobasami. Wiem z dobrego źródła o tym, że dzieci którym czytano tę książkę, były zachwycone i ani myślały się bać. Być może więc nie miałam racji pisząc, że nie jest to pozycja dla najmłodszych. Z tą myślą wzięłam się do czytania drugiej części opowieści, „Lichotek i Dragodon”.
Mały chłopiec, Sam Stubbs Junior, nazywany Lichotkiem, mieszka teraz w pięknym domu razem z odzyskanymi rodzicami. Jego okrutny opiekun, Bazyli Deptacz, jest już tylko przykrym wspomnieniem, a życie nabrało wspaniałych barw. Sam i jego żona Lee są wspaniałymi rodzicami, choć trudnią się zawodem niezupełnie zwyczajnym – łowami na czarnoKsiężników, magów którzy zeszli na złą drogę. Nie jest to bezpieczne, oboje jednak są przekonani, że razem stawią czoła każdemu niebezpieczeństwu. Nie mają pojęcia, że koledzy Bazylego Deptacza są zdecydowani pomścić jego śmierć. Przypadek sprawia, że nie tylko dostaje się w ich ręce obdarzony przedwieczną mocą artefakt, ale emitowane przez nich złe fluidy przyciągają uwagę kogoś groźniejszego niż oni wszyscy razem. Gdy moc Stubbsów zawiedzie, jedyną nadzieją ponownie stanie się Lichotek i jego pies...
Druga część książki Ogilvy’ego zawiera dużo większy ładunek humoru niż pierwsza, przez co wydaje się mniej makabryczna. Postaci negatywne są wyraziście zarysowane, wstrętne, wręcz odrażające. A mimo to, szczerze mówiąc, zostały odmalowane dużo barwniej niż pozytywne, które wyszły autorowi nieco przesłodzone i płaskie. To bolączka wielu książek i filmów. Można czasem odnieść wrażenie, że twórcy obdarzają swych złoczyńców jakimś specjalnym sentymentem i wkładają w ich tworzenie tyle pracy, iż brakuje im potem sił na bohaterów pozytywnych. CzarnoKsiężnicy Ogilvy’ego stanowią zbieraninę postaci tyleż groźnych, co groteskowych, głupich i po dziecinnemu złośliwych mimo swego zaawansowanego wieku. Szczerze mówiąc gildia czarowników, dla której pracują Stubbsowie, nie przedstawia się wiele lepiej. Pisarz nie poświęcił jej wiele uwagi, a to, co napisał, przedstawia właściwie „dobrych magów” jako bandę leni i oportunistów, którzy swe sukcesy zawdzięczają wyłącznie pracy małżeństwa Stubbsów – a w potrzebie odmawiają im pomocy. I cała troska o powstrzymanie zagłady spada na barki dziesięcioletniego chłopca.
Cykl o Lichotku jest niewątpliwie czymś bardzo ciekawym na tle współczesnej literatury dziecięcej, stanowiącej miałką papkę bez żadnego smaku. To, co figuruje na półkach księgarń, jest dobre o tyle, o ile stanowi reedycję dzieł dawnych mistrzów. Mimo moich zastrzeżeń co do „Lichotka” – mam wątpliwości, czy dzieciakom należy serwować taką makabrę, choć przyznaję, że one ją lubią – uważam, że jest to książka ogromnie ciekawa i bardzo dobrze napisana. A Wydawnictwo Literackie zadbało również o to, by została ładnie wydana. W sumie, pozycja zasługująca na zatrzymanie w domowej biblioteczce. Teraz nie mogę doczekać się trzeciej części.
Tytuł: „Lichotek i Dragodon”
- Autor: Ian Ogilvy
- Gatunek: fantasy
- Język oryginału: angielski
- Przekład: Paweł Łopatka
- Ilość stron: 304
- Premiera: kwiecień 2015
- Oficyna: Wydawnictwo Literackie
- Cena: 28 zł
Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus