Ian Ogilvy "Lichotek i czarnoKsiężnik" - recenzja

Autor: Luiza Dobrzyńska Redaktor: Motyl

Dodane: 03-03-2015 08:44 ()


Książki dla dzieci to specyficzny gatunek literacki. Nie chodzi tu tylko o typowe bajki, ale też o wszystkie opowieści adresowane do bardzo młodych czytelników. Muszą spełniać określone warunki, inne niż proza przeznaczona dla dorosłych. Historia musi być stosunkowo prosta, morał wyraźnie zarysowany, a całość dostosowana do wrażliwości młodego umysłu. Od pewnego czasu stał się widoczny ambiwalentny trend. Z jednej strony cenzuruje się stare baśnie, uważając że są niepotrzebnie okrutne, choć przedstawiają jedynie konsekwencje popełnianych błędów. Z drugiej zaś karmi się dzieci filmami takimi, że nawet dorosłym jest przy nich nijako. Celują w tym oczywiście produkcje japońskie lub pseudojapońskie, ale inne starają się je naśladować we wciskaniu najmłodszym widzom coraz większych koszmarów. Jak widać, ta nieszczęsna moda sięgnęła już słowa pisanego. Najlepszym tego przykładem jest książka „Lichotek i czarnoKsiężnik” Iana Ogilvy.

Lichotek Stubbs ma dziesięć lat. Jest sierotą. Po śmierci rodziców prawnym opiekunem chłopca i jego majątku został Bazyli Deptacz, oschły, zimny i chciwy daleki krewny, bez skrupułów okradający bezbronnego dziesięciolatka. Lichotek nie wie, że mężczyzna należy do szajki groźnych czarodziejów, której przedstawiciele piastują wysokie urzędy i wspierają się nawzajem. Głodzony i zaniedbywany chłopiec ma jedną pasję. Uwielbia skomplikowaną kolejkę, zbudowaną na strychu przez opiekuna. Jest tam las, małe chatki i plastikowe figurki. Bazyli pozwala czasem przyglądać się podopiecznemu, jak uruchamia swoją zabawkę, jednak zabrania samemu wchodzić na strych. Pewnego dnia, pod nieobecność Bazylego, wkrada się tam, włącza zasilanie kolejki i omal nie doprowadza do awarii. Za karę zostaje zmniejszony do rozmiaru karalucha i staje się częścią małego światka, stworzonego przez czarodzieja. Początkowo myśli, że jest w nim sam, okazuje się jednak, że plastikowe figurki nie są tym, czym wydawały się być. Dzięki przypadkowemu odkryciu mały chłopiec urasta do roli zbawcy ofiar swego opiekuna, ale to dopiero początek jego przygody...

Dawno nie zdarzyło mi się czytać książki równie nieprzyjemnej w odbiorze. Być może moje wrażenia zostały wywołane tym, że spodziewałam się pozycji naprawdę adresowanej do dzieci, a zderzyłam się z tekstem tylko pozornie przeznaczonym dla maluchów. Osobiście za nic w świecie nie dałabym jej własnemu dziecku, a gdybym wzięła ją do ręki jako mała dziewczynka, jak amen w pacierzu miałabym koszmary nocne jeszcze długo po lekturze. Powieść jest bardzo ciekawa, to muszę jej przyznać, zawiera też dużą dozę oryginalności mimo oklepanego schematu „utalentowana sierota – okrutny opiekun”. Mieliśmy to już w „Dziwnych przypadkach Jane Eyre”,  „Lemony Snicket” czy „Harrym Potterze”, żeby wspomnieć tylko te pozycje. Zawsze mnie zastanawiało, czemu w takich opowieściach opiekun nie może być oddanym, pomocnym dla osieroconego dziecka człowiekiem. Może po prostu archetyp „złej macochy” lepiej się sprzedaje. To jednak jeszcze nic. Ogilvy  okazał się mistrzem w tworzeniu wyjątkowo przykrego nastroju i bohaterów, którzy nawet dorosłemu człowiekowi mogą przyśnić się w najgorszych snach. Jeśli mnie, wielbicielce Grahama Mastertona, zapamiętałej fance H. P. Lovecrafta, gorliwej czytelniczce horrorów Harry'ego Adama Knighta i Guya N. Smitha, było podczas lektury „Lichotka”... nijako, no to wyobrażam sobie, co musi się dziać w podświadomości nieszczęsnych dzieciaków. W dzień to jeszcze nic, ale w nocy...

Moim zdaniem seria o Lichotku ma rację bytu tylko wtedy, jeśli będziemy ją rozpatrywać jako lekturę dla zdziecinniałych dorosłych, bo dla dzieci ona na pewno się nie nadaje. Talent Iana Ogilvy w tym przypadku stał się przekleństwem. Jego opisy są zanadto obrazowe, a tworzona atmosfera zbyt dobrze przypomina koszmar senny. Bardzo łatwo jest wczuć się w akcję, co zazwyczaj stanowi zaletę, jeśli jednak małe dziecko wczuje się w książkę Ogilvy’ego, jak amen w pacierzu będzie przez kilka tygodni krzyczeć po nocach. Wrażenie potęgują jeszcze nieco abstrakcyjne ilustracje – oryginalne rysunki Chrisa Moulda. Książka jest perfekcyjnie dopracowanym, małym horrorem, przy którym nawet pierwotna wersja bajek o Czerwonym Kapturku czy Jasiu i Małgosi to kołysanka dla niemowlaków. Czy ją zatrzymam? Ależ oczywiście! Dla swego dziecka bym jej nigdy nie kupiła, ale dla siebie samej z całą pewnością. Przecież uwielbiam horrory.

 

Tytuł: „Lichotek i czarnoKsiężnik”

  • Autor: Ian Ogilvy
  • Przekład: Paweł Łopatka
  • Okładka: miękka
  • Format: 130x205 mm
  • Ilość stron: 205
  • Data wydania: 12 marca 2015 r.
  • Wydanie: drugie
  • Oficyna: Wydawnictwo Literackie
  • Cena: 28 zł

Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus