„Solomon Kane: Okrutne przygody” - recenzja

Autor: Przmysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 19-09-2014 14:30 ()


Zanim Conan porzucił swoją górzystą ojczyznę wyruszając na szlak chwały i krwi, a Kull zmierzył się z czyhającymi na jego tron przedstawicielami prastarej rasy, emocje czytelników magazynu „Weird Tales” rozpalał inny bohater powstały dzięki pisarskiej inwencji Roberta E. Howarda. Solomon Kane – bo o nim właśnie mowa – doczekał się właśnie polskiego wydania pełnej edycji swoich przygód.

Wśród wielbicieli teksańskiego prozaika zapewne trudno byłoby znaleźć osobę kwestionującą charyzmatyczny wymiar osobowości zarówno Conana jak i Kulla. Nie da się jednak ukryć, że do przychylnej recepcji utworów z ich udziałem znacząco przyczyniła się rozpisana z rozmachem wizja prehistorycznych cywilizacji – turiańskiej i hyborejskiej - zgładzonych w efekcie dwóch wielkich kataklizmów. Bogactwo szczegółów towarzyszących prezentacji poszczególnych królestw, częstokroć skonfliktowanych nacji, zaginionych ras oraz mało sympatycznych bóstw od dziesiątek lat z powodzeniem oddziałuje na wyobraźnię wielbicieli heroicznej fantasy. Czy realia schyłkowej epoki elżbietańskiej – zdawałoby się zbyt mało egzotyczne – miałyby szansę urzec potencjalnego czytelnika w porównywalnym stopniu jak ma to zwykle miejsce w przypadku opowiadań rozgrywających się na tysiące lat przed naszą erą? Po lekturze cyklu z udziałem Solomona Kane’a na to pytanie wypada odpowiedzieć twierdząco. Tym bardziej, że Robert E. Howard nie omieszkał wkomponować w ich treść tropów wiodących wprost na Atlantydę, Mu oraz ku siedmiu imperiom z czasów apogeum rozwoju mitycznej Valuzji.

O przeszłości i pochodzeniu głównego protagonisty niniejszego zbioru wiadomo niewiele. Zwykle powściągliwy w relacjach z otoczeniem pozostaje on trudną do przeniknięcia zagadką. I to  zarówno dla swoich wrogów jak i tych, których zwykł on przed nimi chronić. Z jego perypetii wyłania się jednak garść faktów, które chociaż częściowo umożliwiają zrekonstruować żywot Kane’a poprzedzający wydarzenia przybliżone w opowiadaniach. Na podstawie m.in. poematu pt. „Solomon Kane przybywa do domu” można wprost wnioskować, że wywodzi się on z kornwalijskiego hrabstwa Devonshire. Znał też osobiście Francisa Drake’a (wiersz „Pewna czarna plama”), osławionego korsarza, który boleśnie dał się we znaki zarówno Hiszpanom z Półwyspu Iberyjskiego, jak i ich pobratymcom z kolonii w Nowym Świecie. Z kolei wzmianka o dowodzeniu przezeń armią francuską (opowiadanie „Błękitny płomień zemsty”) zdaje się sugerować udział Kane’a w trawiących ówczesną Francję wojnach religijnych pomiędzy hugenotami a zwolennikami katolicyzmu. Z pewnym prawdopodobieństwem można mniemać, że jako zacietrzewiony purytanin stanął on po stronie pokrewnych mu wyznaniowo hugenotów. Nie jest to jednak wcale takie pewne, a i jego gorliwa krucjata przeciwko wszelkim przejawom zła być może stanowi formę ekspiacji za czyny wówczas popełnione. Pewne jest natomiast, że we wszystkich tych utworach Kane zyskuje możliwość wykazania się jako wyśmienity szermierz i wcale nie gorszy strzelec. A i w walce na gołe pięści trudno znaleźć godnego mu przeciwnika. Tym samym z powodzeniem wpisuje się on w standardowy profil bohaterów opowieści Howarda – m.in. El Boraka, Steve’a Costigana i oczywiście Conana.

Jak przystało na ten typ herosa również i Solomon Kane nie potrafi usiedzieć dłużej w jednym miejscu. Stąd jego liczne peregrynacje – począwszy od angielskich kolonii w Nowym Świecie po „Kitaj” i „Hindustan”. Zwłaszcza, że śmiertelnie skuteczny purytanin gotowy jest ścigać swoich wrogów dosłownie po kraniec świata („Czerwone cienie”). Najwięcej uwagi Howard poświęcił jednak perypetiom Kane’a na Czarnym Lądzie. Bo to właśnie w Afryce rozgrywają się prawdopodobnie najbardziej udane opowieści z jego udziałem. „Księżyc Czaszek” cechuje nie tylko stosowna egzotyka porównywalną z całkiem udanym zbiorkiem opowieści pirackich pt. „Zemsta Czarnego Vulmei”, ale też do pewnego stopnia powiela schemat znany z cyklu opowiadań o Conanie („Pełzający cień”). Zresztą ów utwór, poprzez opowieść potomka atlantydzkich kapłanów, wprost wpisuje się w ramy tradycji mitycznych związanych z erą turiańską i hyborejską. Tym samym Solomona Kane’a śmiało można uznać za nieformalnego spadkobiercę Kulla i Conana. Nawet pomimo chronologicznej bariery liczonej w setkach wieków.

Howard nie omieszkał wkomponować w tok zebranych tu opowieści wątków nadprzyrodzonych („Czaszki wśród gwiazd”, „Prawa ręka zatracenia”) oraz zaginionych ras prześladujących lokalne społeczności („Skrzydła w nocy”). Ponadto „Dzieci Asshura” zawierają motyw ukrytej w trudno dostępnych rejonach cywilizacji eksploatowany niegdyś przez cały tabun prozaików – m.in. Henry’ego Riddera Haggarda („Ona”, „Kopalnie króla Salomona”), Edgara Rice’a Burroughsa („Tarzan and Forbidden City”, „Ląd zapomniany przez czas”) oraz naszego Antoniego Lange („Miranda”). Co więcej ów autor operuje nim wręcz brawurowo i tym mocniej należy ubolewać, że obiecująco zapowiadające się opowiadanie nie zostało niestety nigdy dokończone. Tego typu niepełnych utworów jest tu zresztą więcej (m.in. klimatyczny „Zamek Diabła”). Ponadto zaprezentowano próbki poezji Howarda (m.in. wzmiankowany wyżej poemat „Solomon Kane przybywa do domu”) oraz rys biograficzny autora tego zbioru. Zabrakło natomiast przybliżenia okoliczności zaistnienia postaci Solomona Kane’a. Bowiem w niniejszym tomie próżno szukać tekstu porównywalnego z wnikliwym esejem Patrice'a Louineta zamieszczonego w antologii „Kull: Banita z Atlantydy”.

Niewykluczone, że w trakcie lektury przynajmniej niektórzy spośród potencjalnych czytelników mogą poczuć się lekko skonfundowani okazjonalnymi stwierdzeniami narratora. Dotyczy to zwłaszcza swoistej deifikacji ideału „aryjskiego barbarzyńcy” określonego tu mianem „najwyższego wojownika ziemi”. Trąci tzw. Übermenschem? Nieprzypadkowo. Choć bynajmniej z powodu domniemanej fascynacji Howarda „ideami” forsowanymi swego czasu przez znanego wszystkim niedoszłego pejzażystę. To raczej efekt zaczytywania się literaturze teozoficznej (podobnie zresztą jak czynił to Lovecraft oraz co najmniej kilku innych autorów współpracujących z „Weird Tales”), na której kartach motyw następujących po sobie ras (Lemuryjczyków, Atlantydów, Ariów etc.) stanowi jeden z wiodących wątków historiozofii tego systemu. Współcześnie podobne odniesienie zapewne poległyby na biurku cenzora (zwanego dziś zazwyczaj mianem „redaktora prowadzącego”). Stąd tego typu treści same w sobie stanowią ciekawe świadectwo czasów w których tworzył „ojciec” Conana Barbarzyńcy.

Cykl opowiadań z udziałem Solomona Kane’a można też uznać za przejaw nostalgii za jasno sprecyzowanym podziałem na dobro i zło oraz herosem, który skutecznie odpłaci wszelkiej maści łotrom za ich niecne czyny. Przy czym nie może być mowy o chociażby śladowym kompromisie ze złem. Bowiem tytułowy purytanin ani myśli zawracać sobie głowy relatywizowaniem motywacji swoich przeciwników. Doznane krzywdy (zwłaszcza jeśli poniosły je bezbronne niewiasty) muszą zostać bezwzględnie pomszczone i biada wszystkim, którzy podejmą próbę powstrzymania Kane’a od raz powziętego zamiaru. Ów westernowy schemat dziś raczej może śmieszyć niż fascynować. Ale tylko pozornie. Samotny (a przy tym ponury) bohater zdaje się wyrastać ponad okresowe tendencje w literaturze popularnej, bo najzwyczajniej jest na niego zapotrzebowanie. Stąd długowieczność prozy Howarda, który z wspomnianego motywu uczynił nie tylko sedno swojej twórczości, ale też zapoczątkowanego przezeń nurtu heroicznej fantasy.

Tak jak miało to miejsce m.in. przy okazji zbioru „Kull: Banita z Atlantydy”, tak również w tym przypadku utwory Howarda przyozdobiono licznymi ilustracjami. W roli ich autora odnalazł się – i to z dużym powodzeniem! – Gary Gianni. Ów autor miał już sposobność rozrysowywania kompozycji z udziałem Conana (chociażby w antologii „Skrwawiona korona”) więc można śmiało rzec, że pod tym względem nie jest on nowicjuszem. Przy czym zestawiając jego pracę powstałe m.in. na zlecenie komiksowego wydawnictwa Dark Horse (np. „Hellboy: Obudzić diabła”, „Indiana Jones and the Shrine of the Sea Devil”) wypada docenić warsztatową elastyczność tego twórcy. Bo stylistyka, na którą zdecydował się on w niniejszym zbiorze wprost nawiązuje do pełnych ekspresji ilustracji książkowych z drugiej połowy XIX w. Jedna z kompozycji to de facto graficzny cytat z twórczości Gustave’a Doré. Zaiste uczta dla oka!

„Okrutne przygody” wypadałoby polecić przede wszystkim wielbicielom talentu Roberta E. Howarda oraz ogólnie heroicznej fantasy. Istnieje znaczne prawdopodobieństwo, że czytelniczą satysfakcje odczują również odbiorcy gustujący w klimatach retro. Na pewno nie ma tu miejsca na humorystyczne wstawki, co wynika zarówno z profilu psychologicznego tytułowego bohatera jak i jego pomysłodawcy. Jeżeli ta okoliczność nie okaże się odstręczająca to jest szansa na wyjątkowo udaną lekturę zachęcającą do sięgnięcia po resztę dorobku teksańskiego twórcy. Sęk w tym, że pytanie czy doczekamy się analogicznych zbiorów z udziałem m.in. Brana Mak Morna, El Boraka i Cormaca Mac Arta na ten moment pozostaje bez odpowiedzi…

 

Tytuł: „Solomon Kane: Okrutne przygody”

  • Tytuł oryginału: “The Savage Tales of Solomon Kane” 
  • Autor: Robert E. Howard 
  • Ilustracje: Gary Gianni
  • Tłumaczenie: Tomasz Nowak 
  • Wydawca wersji oryginalnej: Del Rey (Random House)
  • Wydawca wersji polskiej: Dom Wydawniczy Rebis   
  • Data premiery wersji oryginalnej: 29 czerwca 2004 r.
  • Data premiery wersji polskiej: 9 września 2014 r. 
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 15 x 22,5 cm
  • Druk: czarno-biały 
  • Papier: offset
  • Liczba stron: 408
  • Cena: 44,90 zł

 

Dziękujemy Wydawnictwu Rebis za udostępnienie egzemplarza do recenzji.


comments powered by Disqus