Psychodeliczni Avengers - recenzja „Strażników Galaktyki”
Dodane: 20-08-2014 07:48 ()
Włodarze z wytwórni Marvel Studios zaryzykowali tworząc jako część swojego kinowego uniwersum film o przygodach mniej znanej drużyny. Mniej znanej chociażby dlatego, że inni herosi (Iron Man, Hulk, Kapitan Ameryka, itp.) są znacznie bardziej spopularyzowani za sprawą większej liczby komiksów, seriali, animacji i promocyjnych utensyliów (zabawki, koszulki, przybory szkolne, itp.). A ile osób zna takich Guardians of the Galaxy? Opinie recenzentów pozwalają jednak twierdzić, że warto było zaryzykować. I podobnie uważa piszący te słowa.
Po wzruszającej scenie początkowej przeskakujemy w czasie o 26 lat i obserwujemy głównego bohatera historii, Petera Quilla zwącego się Star-Lordem, wykradającego tajemniczy, kulisty artefakt. Okazuje się, że na ów glob czyha także Ronan Oskarżyciel, który wysyła zabójczynię Gamorę, by przechwyciła znalezisko. Jednocześnie na Star-Lorda polują łowcy nagród: Rocket (gadający... szop, miłośnik dużych spluw) i Groot (humanoidalne... drzewo, w dodatku gadające, ale dosyć monotematycznie). Niebawem poznamy też Draxa Niszczyciela, który z kolei chce zabić Gamorę. Tak w dużym skrócie wygląda początek historii, której zwieńczeniem będzie powstanie nowej drużyny herosów.
Najnowszy film ze stajni Marvela to coś w stylu fazy pierwszej Marvel Cinematic Universe (dla niezorientowanych – chodzi o solowe filmy członków Avengers prowadzące do drużynowego filmu „Avengers” włącznie), tyle że tu w ramach jednego filmu mamy szybkie wprowadzenie wszystkich głównych bohaterów oraz oglądamy historię prowadzącą do formacji galaktycznego teamu. A dlaczego w tytule recenzji określiłem tę ekipę mianem psychodelicznej? Ano dlatego, że zestaw to znacznie bardziej niebagatelny: Star-Lord (krzyżówka Hana Solo i Indiany Jonesa, dziecko w skórze mężczyzny), Gamora (nieziemska kobieta, dosłownie i w przenośni; zielona niczym Hulk), Drax Niszczyciel (umięśniony wojownik wyglądający jak żywe studio tatuażu), no i przede wszystkim Rocket z Grootem. Czyż można natrafić na większą zbieraninę dziwaków?
Film ogląda się bardzo miło, a to za sprawą szeregu czynników. Świetnie dobrano kadrę aktorską. Chris Pratt w roli Star-Lorda jest praktycznie niczym Robert Downey Jr. jako Tony Stark. Widać, że jest stworzony do tej roli (a może to Star-Lord został stworzony, aby zagrał go Pratt?). Fajnie gra Zoe Saldana jako Gamora, choć do jej większej wiarygodności jako niebezpiecznej zabójczyni przydałaby się jakaś dodatkowa scena nakreślająca tę postać. Mimo że Dave Bautista, aktor grający Draxa, jest głównie wrestlerem i zawodnikiem MMA, to przekonująco wcielił się w tego wojownika i zdecydowanie nie wypowiadał swoich kwestii jak kloc drewna. Wbrew pozorom, drewniany nie jest także Vin Diesel, który przekazał swoją mimikę i głos Grootowi. Istotnie, drzewiec uśmiecha się wprost uroczo, a swoje niemal jedyne słowa: „I am Groot” wypowiada z różnorodnym wachlarzem emocji (emocje przekazane przez aktora mają związek z niedawną śmiercią jego przyjaciela z planu „Szybkich i wściekłych”, Paula Walkera). Bawi i wzrusza także Bradley Cooper, który użyczył głosu Rocketowi, szopowi-kurduplowi z dużą dawką testosteronu.
W trakcie filmu usłyszymy utwory pochodzące z kasety magnetofonowej „Awesome Mix Vol. 1” w walkmanie Petera Quilla, ilustrujące to, co dzieje się na ekranie. Ta składanka to znakomite hity lat 70' i 80' (np. znana ze zwiastunów do filmu „Hooked on a Feeling”), które sprawiają, że aż się chce słuchać muzyki po seansie. Interesujący zabieg z walkmanem, przyznam. Jakby tego było mało, dostajemy też instrumentalne utwory skomponowane przez Tylera Batesa.
Oprawa wizualna zachwyca. Oglądane scenerie cieszą oczy, po prostu. Knowhere, Xandar – aż chciałoby się je eksplorować, gdyby tylko istniały w rzeczywistości. Gdybym miał okazję, chętnie powtórzyłbym seans „Strażników Galaktyki”, ale tym razem w jakimś kinie typu IMAX, na naprawdę wielkim ekranie.
Wprawny widz znajdzie bogactwo easter eggs. Od nawiązań do poprzednich filmów Marvela (mamy kolejny Kamień Nieskończoności, mamy widzianego w scenie z drugiego „Thora” Kolekcjonera granego przez Benicio del Toro, dostajemy też Thanosa w pełnej okazałości!) poprzez różne smaczki dostępne dla komiksomaniaków (np. ciekawe eksponaty Kolekcjonera), po dwie sceny na/po napisach końcowych. Jak zwykle więc warto zostać do samego końca napisów. Scena w trakcie napisów jest świetna, a ta końcowa – dla mnie miodzio!
Last but definitely not least: świetny humor i wzruszające sceny. Pod względem komicznych sytuacji rządzą zwłaszcza sceny w więzieniu, do którego trafiają główni bohaterowie. A co do wzruszeń, to znajdziemy kilka scen smutnych lub wręcz tragicznych, przy których można śmiało westchnąć nad jakąś postacią lub uronić niejedną łzę.
Na koniec wypada wyrazić moją opinię o filmie. Jako rozemocjonowany widz świeżo po seansie rzekłbym tak: jest to najlepszy film z całego filmowego uniwersum Marvela do tej pory (nie liczę filmu: „Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz”, którego jako jedynego na razie nie obejrzałem, ale mam zamiar to niebawem nadrobić, jako że premiera DVD we wrześniu). Kilka dni po seansie, gdy emocje trochę opadły, mogę śmiało określić „Strażników Galaktyki” jako film bardzo dobry, może nawet najlepszy (a co najmniej godny i gruby) na liście pozycji z Marvel Cinematic Universe. Ma ciekawych bohaterów, świetną muzykę, jest pełen humoru, ale i wzruszających momentów, kryje mnóstwo easter eggs i – choć fabularnie jest jakby „na uboczu” sagi o Avengers – świetnie się z nią zespaja i rozwija dalej poruszane tam wątki (Kamienie Nieskończoności i Thanos).
Nie znasz Guardians of the Galaxy? Co z tego? Warto dać im szansę. Śmiało wyrusz na ten film do kina, najlepiej nie jeden raz. Polecam!
8,5/10
- Przeczytaj także pierwszą recenzję "Strażników Galaktyki
Tytuł: "Strażnicy Galaktyki"
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: James Gunn, Nicole Perlman
Na podstawie komiksu Dana Abnetta i Andy Lanninga
Obsada:
- Chris Pratt
- Zoe Saldana
- Vin Diesel
- Bradley Cooper
- Dave Bautista
- Lee Pace
- Michael Rooker
- Karen Gillan
- Djimon Hounsou
- John C. Reilly
- Benicio Del Toro
- Glenn Close
Muzyka: Tyler Bates
Zdjęcia: Ben Davis
Montaż: Fred Raskin, Craig Wood, Hughes Winborne
Scenografia: Charles Wood
Kostiumy: Alexandra Byrne
Czas trwania: 121 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus