"Murena" tom 7: "Żywioł ognia" - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 25-02-2014 08:55 ()


Wbrew temu, czego się spodziewałem, w „Żywiole ognia” Jean Dufaux bardzo szybko przenosi akcję z powrotem do Wiecznego Miasta, gdzie powracający z rubieży Rzymu Lucjusz Murena szuka zemsty na cesarzu Neronie. I gdyby nie krótki epizod otwierający, można by było przyjąć, że wydarzenia stanowiące trzon fabularny drugiej połowy „Krwii bestii” poszły w zapomnienie, chociaż na pewno o ich konsekwencjach nie zapomniał Murena.

W siódmym albumie serii nacisk postawiony zostaje na dwa przewodnie motywy. Pierwszym jest sugerowany już w tytule motyw ognia. Zrozpaczonego po utracie matki Lolli Pauliny oraz ukochanej Akte, Lucjusza Murenę trawi choroba, o której mówi się, że „jest jak wielki ogień, który w nim plonie. Ogień, który wszystko pochłania.” Słowa te w przypadku tej konkretnej historii można odczytywać zarówno w przenośni, jak również dosłownie. Złość kipiąca w Murenie jest związana również z motywem ciernia, który, zgodnie ze słowami prowadzącego chrześcijan Piotra, „jest osadzony w sercu każdego” i jednocześnie „zatruwa każde serce.”

Po udanym albumie poprzednim, przenoszącym akcję na tereny zamieszkane przez „barbarzyńców”, kolejna odsłona „Mureny” wydaje mi się trochę nazbyt przeładowana ilością równolegle biegnących wątków. Fabularnej osi wydarzeń nie stanowią tylko losy dawnych przyjaciół, a dziś wrogów: cesarza i patrycjusza. Mamy do czynienia z misternie utkaną siecią zależności między wieloma postaciami, a w związku z tym równie istotne są epizody przedstawiające fragmenty życia Nubijczyka Balby, byłego gladiatora Massama, westalki Rubrii, prefekta pretorianów Tygellina, Piotra Żyda, centuriona Ruffalo, poetę Petroniusza. Owszem, każda z tych postaci ma swój wkład w rozwój historii i wspomniana wielowątkowość jest niewątpliwą siłą komiksu, tylko że tym razem czterdzieści sześć plansz okazuje się być niewystarczającą przestrzenią dla przyzwyczajonego do trochę dłuższego formatu Dufaux (w dodatku aż dwie plansze składają się z jednej tylko ilustracji). Dowodem na to niech będzie fakt, że w komiksie w zasadzie zabrakło miejsca dla Poppei, a przecież drugi cykl serii nazywany jest „cyklem żony”.

W całym albumie jest w zasadzie tylko jeden kadr, na którym naprawdę sporo się dzieje i któremu można poświęcić więcej uwagi. To kadr szósty na planszy dziewiątej. Widać na nim nocne życie mieszkańców miasta: tu ktoś rąbie drewno, tam ktoś prowadzi osiołka z cennym dobytkiem, gdzie wszędzie toczą się rozmowy, nie tylko przy straganach, uliczką maszeruje też patrol nocnej straży, a w prawym dolnym rogu kadru, gdzieś na balkonie, nad głowami wszystkich, jakiś mężczyzna zaznaje uciech cielesnych z kobietą siedzącą mu na kolanach. Na pozostałych kadrach sceneria nie jest już tak bogata w detale, a ilustracje przedstawiają najczęściej rozmawiające ze sobą postacie. Jest to symptomatyczne w przypadku "Mureny". I taki właśnie styl narracji doskonale potrafił rozrysować na planszach Philippe Delaby, oddając przy tym na twarzach bohaterów jak najprawdziwsze emocje – coś, bez czego lektura komiksu opartego przede wszystkim na dialogach byłaby z pewnością mniej interesująca, mniej wciągająca, mniej realistyczna.

Lekturę najnowszego albumu "Mureny" polecam pamięci nieodżałowanego Philippe'a Delaby'ego, który zmarł nagle, pracując nad kolejną częścią tego uznanego cyklu. Naprawdę warto docenić kunszt jego ilustracji, skupić się chwilę dłużej, przyjrzeć się uważniej planszom komiksu z serii, na której planszach ewoluowała kreska tego utalentowanego belgijskiego grafika.

 

Tytuł: "Murena" tom 7: "Żywioł ognia"

  • Scenariusz: Jean Dufaux
  • Rysunki: Philippe Delaby
  • Wydawca: Taurus Media
  • Data publikacji: 21.01.2014 r. 
  • Druk: kolor, kreda
  • Oprawa: miękka
  • Format: 21x29 cm
  • Stron: 52
  • Cena: 37 zł

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

 


comments powered by Disqus