"Wróg numer jeden" - recenzja
Dodane: 12-01-2013 12:06 ()
Kathryn Bigelow po raz kolejny opowiada o wojnie z terrorem, zabierając nas w gorące rejony Bliskiego Wschodu i zachodniej Azji. O ile jednak „The Hurt Locker” mówił o wycieńczonych psychicznie marines, dla których niebezpieczeństwo i adrenalina były wręcz wyniszczającym narkotykiem, to „Wróg numer jeden” skupia się bardziej na wywiadowczej, biurokratycznej stronie walki z Al-Kaidą. W centrum uwagi produkcji (nominowanej do Oscara) jest CIA, agenci katujący kurierów terrorystów i władze agencji, potrafiące miesiącami, a nawet latami planować jedną misję.
Aby przekonać się, jak doszło do realizacji akcji „Trójząb Neptuna” (nazwa misji zabicia bin Ladena), przenosimy się do 2004 roku. Poznajemy losy Mai, chłodnej i skrupulatnej agentki CIA, całkiem nieźle odegranej przez Jessicę Chastain. Maya, która rozpoczyna swoją karierę w Pakistanie, przesłuchując przechwyconych działaczy terrorystycznych i informatorów, jest typem perfekcjonistki, pracoholiczki. Nie liczy się dla niej nic poza schwytaniem lidera Al-Kaidy.
Z czasem główna bohaterka w swoich staraniach pozostaje coraz bardziej samotna. Jej znajomi, którzy wspomagali ją w odnalezieniu kryjówki zbrodniarza odpowiedzialnego za 11 września, poumierali. Jej szefów zaś bin Laden przestawał coraz bardziej obchodzić, gdy pojawiały się kolejne brutalne ataki terrorystyczne. Przypuszczali bowiem, że Osama nie ma już takiej władzy w swojej organizacji, że pojawiła się nowa struktura i szefowie. Stąd zniechęcali ją, aby wreszcie skupiła się na zapobieganiu ataków, które mogą zostać zrealizowane lada chwila. Maya jedna pozostaje nieugięta w swoich staraniach. Nie wie jednak, że szukanie legowiska bin Ladena zajmie jej lata.
Oglądając film miałem nieodparte wrażenie, że Bigelow musiała czytać „Queen & Country” Grega Rucki. Podobnie, jak w tej bardzo udanej serii komiksowej o agentach CIA, reżyserka potrafiła wyważyć akcję, dramatyzm z arcyciekawymi dialogami, nieprzeciętnymi osobowościami i rozmowami z centrali Agencji Wywiadowczej USA. To niesamowite, jak lekko potrafi przejść od smutnych chwil nieudanej akcji przechwycenia informatora do rozmowy szefa CIA ze swoimi kierownikami, nie potrafiących ni w ząb przekonać go do podjęcia ostatecznej decyzji. W roli szefa CIA James Gandolfini, kultowy gangster z „Rodziny Soprano”. Sceny z nim przesiąknięte są ironią, cynizmem i sarkastycznym humorem. Równie udany krótki występ ma Joel Edgerton, który gra jednego z komandosów Navy SEALs.
Jeżeli chodzi o samą narrację i sposób ukazania historii, wielbiciele „The Hurt Lockera” nie powinni spodziewać się jakiegoś specjalnego zaskoczenia. To nadal to samo nerwowe, szarpane prowadzenie opowieści, która w środku fabuły dzieli się na mniejsze rozdziały, wręcz etiudy filmowe. Bigelow stara skupić się na mokrej robocie agentów CIA, nazywanych w środowisku szpiegowskim największymi idealistami broniącymi porządku światowego. Dla wielu ten film rozpocznie dyskusję o tym, jak agencje bezpieczeństwa i wywiadu pracują oraz jak wyciągają informacje od jeńców. Jest nawet polski akcent – bohaterka odwiedza tajne więzienie CIA … w Gdańsku. Ten fakt na pewno odbije się szerokim echem w obszarze naszej opinii publicznej, gdy rządzący chcą nas przekonać do tego, że tajnych placówek CIA w naszym pięknym kraju nie było i nie ma. Przypomnieć trzeba, że Bigelow opiera swoją historię na scenariuszu Marka Boala, który z kolei bazował na zeznaniach agentów rozpracowujących bin Ladena.
„Wróg numer jeden” jest obrazem wykonanym na zbliżonym poziome realizatorskim co „The Hurt Locker” – w dziele zachowano podobny poziom realizmu, dialogów oraz umowności kinowej, przesłaniającej prawdziwy wymiar zabicia Osamy. W filmie sama akcja jest ukazana bardzo po „amerykańsku”. Nie mam przez to na myśli, że jest efektowna, pełna wybuchów i epickości. Autorka używa zgoła innych konwencji i schematów – tam coś nie zadziała, tam nastanie trzęsienie ziemi, a tam napięcie będzie wzrastać wraz z wyczekiwaniem, kiedy zabiją szefa wszystkich terrorystów arabskich. W związku z tym akcja ukazana jest mocno umownie, ale to nie przeszkadza to w odbiorze – w końcu taka konwencja. Film był głównie kierowany do Amerykanów, więc pewne elementy pompatyczności, amerykańskości i miłości do tego szczególnego systemu wartości zostały w nim zawarte. Choć są znikome, ubarwiają nieco rzeczywistość, która, śmiem twierdzić, mogła być o wiele mniej przyjemna i ciekawa.
Warto też wspomnieć o zakończeniu. Po zabiciu bin Ladena Maya wchodzi do samolotu lecącego do USA. Pilot pyta ją: „dokąd zmierzamy?”. Ujęcie kamery ukazuje rozpłakaną Jessicę Chastain na tle siatki wewnątrz kabiny, łudząco przypominającą flagę Stanów Zjednoczonych. To malownicze, przejmujące ujęcie ukazuje gorzką, acz przyziemną i racjonalną puentę Bigelow – śmierć Osamy nic nie rozwiązuje poza zemstą za 11 września. Terroryści nadal istnieją, nienawidzą amerykańskiego stylu życia i wracać będą, dopóki duch amerykańskości nie umrze na dobre. Powstanie nowa hierarchia na starych gruzach, a walkę będzie trzeba rozpocząć od nowa. To właśnie dla tej jednej sceny warto obejrzeć ponad 2 i pół godzinny seans „Dark Zero Thirty”, który jest dobrze zrealizowanym kinem będącym na skraju gatunków wojennych i szpiegowskich.
Czy ma jednak jakieś szanse w Oscarach? Nie sądzę. Bigelow miała już swoje pięć minut („The Hurt Locker”), a rywalizacja w kategorii „najlepszy film” jest zacięta. „Wróg numer jeden” musi bowiem pokonać arcysentymentalnego „Lincolna”, przepiękne „Życie Pi” i do bólu prawdziwą „Miłość”. Z drugiej strony, w Oscarach częściej od jakości samego dzieła liczą się nastroje społeczne i polityczne. W tym sensie najnowsza produkcja Bigelow uderza mocno w aktualne zainteresowania widzów zarówno amerykańskich, jak i europejskich. I daje im to czego chcą – zwycięstwo zachodniej cywilizacji w przygnębiających czasach kryzysu. W tym kontekście „Wróg numer jeden” jest przekonujący, spełnia niejako cele propagandowe amerykańskiej administracji politycznej.
Tytuł: "Wróg numer jeden"
Reżyseria: Kathryn Bigelow
Scenariusz: Mark Boal
Obsada:
- Jason Clarke
- Joel Edgerton
- Jessica Chastain
- Chris Pratt
- Mark Strong
- Édgar Ramírez
- Kyle Chandler
- Jennifer Ehle
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Greig Fraser
Montaż: William Goldenberg, Dylan Tichenor
Scenografia: Lisa Chugg, Onkar Khot
Kostiumy: George L. Little
Czas trwania: 157 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus