"New Avengers" tom 1: "Ucieczka" - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 21-03-2011 16:08 ()


Przyroda nie znosi pustki. Stąd nic dziwnego, że kiedy latem 1996 roku niejaki Onslaught wyprawił m.in. Mścicieli do równoległego wymiaru ich niszę prędko zajęli nowi „herosi” (cudzysłów nieprzypadkowy…) skupieni w grupie Thunderbolts. Gdy niemal dekadę później sytuacja – choć w zupełnie odmiennej formie – powtórzyła się, również i wówczas mało kto sadził, że wraz z rozwiązaniem drużyny Kapitana Ameryki Avengers raz na zawsze przejdą do historii.

I rzeczywiście, bo opublikowana u nas w początkach 2010 roku opowieść „Avengers Disassembled”, choć niewątpliwie przełomowa, to jednak miast dopełnić dziejów tej jednej z najpopularniejszych organizacji  komiksu superbohaterskiego, stała się swoistym interludium, płynnym przejściem nieco już zmurszałych (a tym samym wymagających gruntownej „renowacji”) Mścicieli ku nowej erze, która z powodzeniem zdaje się trwać po dzień dzisiejszy. By nie popadać w truizmy o tym jak to Brian Michael Bendis konstruktywnie wpłynął na współczesne dzieje Mścicieli z miejsca powędrujmy do sedna. Brak siedziby, zaawansowanych technicznie cudeniek z logiem „Stark Industries”, a przede wszystkim kasy niezbędnej do finansowania działalności najpotężniejszej (i zapewne najkosztowniejszej w eksploatacji) grupy uniwersum Marvela nie przeszkodził niejako przypadkiem sformować nowej drużyny – tym razem z udziałem takich gwiazd jak: Spider-Man, Wolverine, Luke Cage (swego czasu znany jako Power Man), jak również weteranów Avengers – wzmiankowanego chwilę temu Kapitana Amerykę oraz okute w ultranowoczesną zbroję (koszt produkcji bagatela siedem miliardów dolarów) alter ego Tony’ego Starka. Dodajmy do tego energiczną, a przy tym „wygadaną” Jessicę Drew (czy jak kto woli Spider-Woman) i otrzymamy niemal pełen skład nowej formacji Mścicieli. Prawie, bowiem ponad tym wszystkim unosi się cień osobliwej postaci imieniem Sentry, póki co pozostającej poza składem grupy. W jakim kierunku „poszybuje” ta część fabuły przyjdzie nam się przekonać w kolejnym tomie pod jakże wymownym tytułem „New Avengers: Sentry”.

Tymczasem już w tej odsłonie przypadków „Nowych Mścicieli” nie brak przysłowiowych „fajerwerków”. I to popełnianych z rozmachem, bowiem okolicznością zawiązania się tej formacji jest odbicie jednego z „pensjonariuszy” więzienia dla przestępców o nadnaturalnych zdolnościach. Kosztowne zabezpieczenia wyspy Rykera (właśnie tam znajduje się ów osławiony zakład) okazują się niewystarczające w obliczu ataku z pozoru tylko drugoligowego łotra, jakim jest Electro. Splot zrządzeń losu sprawia, że właśnie wówczas na terenie zakładu przebywa Steve „Kapitan Ameryka” Rogers, Tony Stark, Luke Cage oraz wspominana panna Drew jako funkcjonariuszka S.H.I.E.L.D. Niebawem „wesołą kompaniję” zasila Spider-Man, jedna z barwniejszych osobowości tej opowieści. Za sprawą ich wysiłków (oraz wsparcia ze strony Sentry’ego) z wyspy Rykera wydostaje się „jedynie” połowa więźniów. Dla Kapitana i Iron Mana niniejsze wydarzenie staje się swoistym „znakiem Niebios” i początkiem nowej ery w dziejach Mścicieli.

Nietypowy skład (zwłaszcza ze względu na udział alter ego Petera Parkera oraz przypisanego cyklom z mutantami Logana), wartka, bezpretensjonalna fabuła, przekonujące sylwetki głównych uczestników „dramatu” oraz pomysłowo skonstruowane dialogi sprawiły, że „New Avengers” prędko zyskał przychylność czytelników oraz status komercyjnego hitu. A to z czasem zaowocowało licznymi seriami „odpryskowymi” (m.in. „Dark Avengers”), podobnie jak miało to miejsce w toku szczególnie udanych dla Mścicieli lat osiemdziesiątych. Przepis na sukces według Bendisa szczególnie wyszukany nie był. Widać jednak sprawdził się nadspodziewanie dobrze; a co więcej ma o tym okazję przekonać się również czytelnik nad Wisłą.

Ci, którym dane było wczytywać się w tytuły z oferty TM-Semic poczują się tu niemal jak w domu (ściślej rzecz ujmując – „Domu Pomysłów”). Bendis zawarł tu mnóstwo motywów znanych m.in. z polskiego przedruku „X-Men”. Osobnicy, z którymi przyszło zmierzyć się podkomendnym Steve’a Rogersa w Savage Land (także i w ów urokliwy zakątek Antarktydy przenosi nas komiks) to ta sama „szajka”, z którą mieli na pieńku Magneto, Rogue, Nick Fury i Ka-Zar we wspomnianym miesięczniku (nr 6-7/1994). Electro w swym przaśnym kostiumie raczej nie wymaga rekomendacji; podobnie zresztą jak Carnage (swoją drogą świetne „wejście”), Matt „Daredevil” Murdock czy Franklin „Foggy” Nelson. Można poczuć się niczym w epoce TM-Semic, a zarazem „wgryźć” we względnie świeży nurt, za sprawą którego Mścicieli wywindowano na dotąd niepodzielnie okupowaną przez wychowanków Xaviera pozycję - najpopularniejszego w Marvelu „skupiska” nadistot.

  Pomimo entuzjazmu recenzentów z kraju Wuja Sama nie wszystkie spośród licznego grona obecnych tu osobowości udało się scenarzyście poprowadzić równie udanie (przynajmniej na etapie niniejszego tomu). „Bryluje” Spider-Woman oraz jej męski odpowiednik raczący czytelników całkiem zgrabnymi tekstami. Choć gwoli ścisłości wypada przyznać, że dowcip Petera Parkera stracił nieco na swym młodzieńczym wydźwięku, to jednak przynajmniej niektóre spośród jego kwestii wypadają nadzwyczaj dobrze. O dziwo nawet Steve Rogers zdaje się okazjonalnie odstawiać na bok przypisaną mu urzędowość i oficerską powagę. Zwłaszcza w momentach, gdy rekrutowani do nowego składu Mścicieli dopytują się o ewentualne apanaże, z których słynęły wcześniejsze inkarnacje tej grupy. A Sentry? Jak na razie pozostaje jedną wielką niewiadomą nieprzypadkowo wzbudzającą skojarzenia z przepadłym w przedwczesnym „zmierzchu bogów” Thorem. Natomiast nieco sztywno wypada Luke Cage, choć i jemu przytrafiają się chwilami całkiem niezłe epizody (np. tuż po niedoszłym do skutku laniu Electro). Bendis nie byłby sobą, gdyby w całość intrygi nie wkomponował wątków z teorią spiskową i elementami szpiegowskimi. Nie darmo jest on autorem również spolszczonego przez Muchę „Secret War” (premiera w sierpniu 2010 roku), gdzie ów klimat odgrywał kluczową wręcz rolę.

Analogicznie do „Avengers Disassembled” również i tu warstwę graficzną opracował David Finch. Z pewnością wypada docenić ogrom pracy włożonej przezeń w realizację tego projektu. Chwilami nasycenie szczegółów wręcz imponuje. Niestety ów rysownik z reguły marnie radzi sobie z komponowaniem kadrów i skrótami perspektywicznymi, czego nie kamuflują stosowane przezeń efektowne „chwyty” graficzne. Znajomość anatomii również nie jest najmocniejszą stroną warsztatu Fincha. Jednak wraz z kolejnymi stronnicami i „opatrzeniem” efektów jego wysiłków, trudno wyobrazić sobie zilustrowanie tej opowieści przez twórcę innego niż właśnie Finch. Zapewne znaczny udział w starannym dopracowaniu finalnego efektu miały osoby odpowiedzialne za naniesienie tuszu na szkice wspomnianego rysownika. Głębia czerni (oddana również w polskim wydaniu) do spółki z ciepłą, umiejętnie tonowaną kolorystyką dopełnia w gruncie rzeczy satysfakcjonującego odczucia z lektury tegoż tytułu.

Na bieżący rok wydawnictwo już zapowiedziało kolejne dwa tomy „Nowych Mścicieli”. Oby pomimo ponoć „zwijającego” się rynku udało się wypełnić te zamierzania. Tym bardziej, że trudno o bardziej udaną, bezpretensjonalną, a przy tym wprawnie rozpisaną rozrywkę w wersji komiksowej. O ile rzecz jasna nie ma się alergii na superbohaterstwo w najczystszej postaci.

 

Tytuł:  "New Avengers" tom 1: "Ucieczka"

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Rysunek: David Finch
  • Tusz: Danny Mikki, Mark Morales, Allen Martinez i Victoria Olazaba
  • Kolory: Frank D’Armata
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
  • Data publikacji 01.03.2011 r.
  • Liczba stron: 144
  • Format: B5
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Cena: 69 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie komiksu do recenzji.

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...