G-Con VI - relacja

Autor: Jakub "Shonsu" Barański Redaktor: S_p_i_d_e_r

Dodane: 23-02-2011 11:50 ()


{obrazek http://www.zielonysmok.cyberdusk.pl/gcon2011/img/gcon.png} Zapraszamy do zapoznania się z relacją z lubartowskiego G-Conu, którego 6. edycja odbyła się w dniach 12-13 lutego 2011 roku.

Tydzień przed tegoroczną edycją G-Conu mogliście na Paradoksie zapoznać się z zapowiedzią konwentu. Minęło już kilkanaście dni od zakończenia imprezy, więc teraz pora na porównanie tego, co zapowiadali organizatorzy, z tym co czekało na nas w Lubartowie.

Ponieważ G-Con to konwent tylko dwudniowy, program miał startować już o godzinie 10:00. To lekka odmiana dla osób przyzwyczajonych do piątkowych popołudniowo-wieczornych podróży na zjazdy miłośników fantastyki. Na szczęście z Lublina nie mieliśmy daleko, więc bez zbytniego pośpiechu dotarliśmy na miejsce kilka minut przed godziną dziesiątą. Pierwsze wrażenie: jesteśmy za wcześnie. Pusty parking przed Lubartowskim Ośrodkiem Kultury, brak mijanych po drodze grupek objuczonych karimatami i śpiworami, żadnych palaczy przed budynkiem.

Na szczęście wrażenie okazało się złudne. Po przekroczeniu konwentowych drzwi naszym oczom ukazał się umieszczony w tym roku na parterze Games Room. Po szybkiej akredytacji i przywitaniu z gospodarzami stało się jasne, że wszystko jest już gotowe do startu i za 5 min rozpocznie się 6. edycja G-Conu. No prawie wszystko, bo pojawiły się pewne trudności. Niestety, jak się okazało, konwent nie otrzymał do dyspozycji całości LOK-u. Skutkiem tego organizatorzy mogli skorzystać tylko z parteru i jednej sali oraz części korytarza na pierwszym piętrze, a pytanie „Jak to, nie ma piwnic?” zostało zadane tego dnia wiele razy. Dwie ubikacje, które pełniły bardziej funkcję miejsc spotkań, niż jakąkolwiek inną były cały czas zatłoczone, a brak podziemi utrudnił organizację LARPów, ale o tym później.

Po rozłożeniu naszych rzeczy udałem się na spotkanie z klubem „Zielony Smok”, a w tym czasie reszta lubelskiej ekipy rozgościła się przy planszówkach. W sali prelekcyjnej zastałem tylko Starego Lisa i wydawało się, że ten punkt programu się nie odbędzie, ale po chwili pojawiło się jeszcze kilka osób. Wspólnie pooglądaliśmy zdjęcia z poprzednich konwentów i innych lubartowskich imprez. Nie było może oszałamiająco, ale w sam raz na przedpołudniowe rozpoczęcie konwentu, rozbudzenie jeszcze śpiących uczestników zabawnymi fotkami i śmiesznymi wspominkami.

W międzyczasie na G-Con przybywali kolejni uczestnicy, Games Room się zapełniał, powoli startowały punkty programu, rozpoczęły się warsztaty literackie – konwent nabierał życia. Ja od godziny 12:00 byłem zajęty prowadzeniem kameralnego turnieju Veto. Karciane potyczki zakończyliśmy około trzech godzin później. Udało mi się wtedy zajrzeć na trwające już od jakiegoś czas „Karteczki”, które dostarczyły wszystkim powodów do żartów na cały konwent. Aż szkoda było, że nie mogłem wystartować.

Do kolejnego punktu programu, który sam miałem poprowadzić, miałem niecałą godzinę, więc udałem się wraz z kilkoma osobami do konwentowej knajpy na małe co nieco. Tutaj pierwszy minus dla G-Conu, czyli brak obiecanej zniżki dla konwentowiczów. Później podobno sytuacja uległa zmianie i można było posilić się trochę taniej, ale niektórzy i tak nie będą mile wspominać „Włoskiej roboty” (1,5 godziny czasu oczekiwania na pizzę, problemy ze słuchem u kelnerki – przyp. Red.). Cóż, oby następnym razem było lepiej.

Po szybkiej wizycie w knajpie o godzinie 16:00 byłem znowu na konwencie i rozpoczynałem moje pokazywanki starwarsowe. Uczestników podbierał mi Umli, który w tym samym czasie prowadził gwiezdny konkurs filmowy. Szkoda, że oba punkty umieszczono w tym samym czasie, ale nic na to nie mogliśmy poradzić. W każdym razie Szmaty Szmocy znowu wygrały, ktoś strzelił focha, ktoś tarzał się po podłodze, a Braids została ochrzczona Behemotem Sithów – plan zakończony sukcesem!

Następnymi punktami programu były kameralne warsztaty LARPowe i konkurs muzyczny Młodego Lisa. Jako że już kiedyś w Lubartowie na konkursie muzycznym pokazałem na co mnie stać (ach to pamiętne mruczenie Szatana zespołu Kury), postanowiłem nie startować, ale kilka razy zajrzałem na salę. Było fajnie, zabawnie, ciekawie i sympatycznie , czyli jak zwykle udany konkurs. Szkoda, że zabrakło mruczanek – chociaż niektórzy pewnie się cieszyli. Rywalizacja trochę się przeciągnęła, a opóźniły się też pokazywanki, na których stawił się prawie cały konwent. Pod presją publiczności prowadzący je Darek zrezygnował z zapowiadanego losowania składów drużyn, więc dalej nie wiemy jak się sprawdza takie rozwiązanie. Mimo to nikt chyba nie narzekał. Wygrała reprezentacja Grimuaru przed Jeźdźcami Simana.

To był właściwie koniec sobotniego programu. Przyszedł czas na nocne atrakcje, czyli dużo grania w Games Roomie oraz battlestarowego LARPa. Drugi zapowiadany LARP, czyli High School, został niestety odwołany ze względu na brak miejsca, o którym pisałem na początku. Szkoda, bo kilka osób bardzo na tę grę czekało, ale liczę na to, że organizatorzy wrócą do niej przy okazji kolejnego konwentu. Wróćmy jednak do LARPa, który się odbył. Gra była przewidziana na 18 osób, ale wydaje się, że była to liczba trochę za duża. Lista uczestników na korytarzu zapełniała się dość wolno, szczególnie brakowało chętnych konwentowiczek do ról kobiecych. Doprawdy dziwnie się było dowiedzieć po kilku godzinach gry, że Karp był kobietą... Odczucia po LARPie były różne, od bardzo dobrych po fatalne. Fani serialu byli zachwyceni klimatem, osoby niezaznajomione z Battlestar Galactica narzekały na zbyt mało informacji – brakowało solidnego wstępu, a niektóre role oparte były na wydarzeniach z serialu, które nie zostały wymienione na kartach postaci. Moim zdaniem było udanie, choć mogło być lepiej. No ale ja miałem przyjemność być Cylonem, więc jak tu narzekać? Rozmowy po LARPie zakończyły się około godziny 6:00 i wtedy pozwoliłem sobie na kilka godzin snu.

Trzeba tutaj wyraźnie zaznaczyć pewien niemiły fakt. Wraz z zapadaniem zmierzchu mocno spadał poziom kultury części młodszych uczestników G-Conu, co zgodnie podkreślają wszyscy konwentowicze. Nie będę się więcej rozpisywał na ten temat, bo po prostu nie wypada. Wystarczy powiedzieć, że kilka osób postanowiło zmienić salę noclegową na inną… Jedyną pozytywną rzeczą w całym zajściu była szybka i zdecydowana reakcja organizatorów konwentu.

Niedziela, jak to niedziela na G-Conie: spokojna, leniwa, większość ludzi gdzieś jakby zniknęła. Odbyły się jeszcze trzy konkursy: wiedzy o grze Heroes of Might & Magic, bajkowy, w którym Słowik nie dał nikomu szans oraz kosmiczny serialowy, po którym usłyszałem komentarz od uczestników: „Nienawidzimy teraz StarGate’a!”. Ja spędziłem tych kilka godzin w Games Roomie. Odbył się tam między innymi turniej w państwa-miasta, który niespodziewanie okazał się hitem niedzieli i wydaje się, że wejdzie na stałe do programu nie tylko lubartowskich, ale i innych lokalnych konwentów. Około godziny 15:00 przyszedł czas na koniec imprezy, pożegnania i powrót do domu.

Kolejny G-Con uważam za jak najbardziej udany. Właściwie przez cały czas wiele się działo. Było może kilka wpadek, ale jak zwykle małych, a klimat, który po raz kolejny stworzyli organizatorzy, zdecydowanie je zrekompensował. Szkoda trochę, że nie odbył się jeden z planowanych LARPów i że nie udało nam się zagrać w Banga. Wydaje się też, że należałoby w końcu powiedzieć wprost - G-Con nie stawia na prelekcje i może zupełnie zrezygnować z tego bloku. W każdym razie to wszystkie mniejsze i większe błędy będą do nadrobienia na Mantikorze, a nawet wcześniej, bo przecież już w najbliższy weekend Lubelskie Dni Fantastyki, na których zapewne znowu się zobaczymy.

 

korekta: Spider

 

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...