Trzy powody, dla których warto przeczytać „Szninkla” w czerni i bieli

Autor: Michał Chudoliński Redaktor: Raven

Dodane: 03-03-2010 19:47 ()


Czy „Szninkiel” to dobry komiks? Niektórzy mogą zadawać to durnowate pytanie po emisji jednego z odcinków „Hurtowni książek” program publicystyczny lecący w telewizyjnej Jedynce). Oczywiście mówię tutaj o osobach, które miały mało okazji w swoim życiu przeczytać jakikolwiek komiks. Reszta (znaczy się brać komiksowa i ludzie otwarci na nowe horyzonty) świadoma jest walorów dzieła Van Hamme’a i Rosińskiego. Nie ukrywam zatem, że ten tekst nie jest skierowany do komiksiarzy ani fantastów – nie znajdą tutaj niczego, czego nie wiedzą, ani dzięki czemu staną się mądrzejsi. To raczej krótkie uzasadnienie sięgnięcia do ostatniej reedycji „Sznikla” dla osób pokroju prowadzących wyżej wymieniony program telewizyjny i wszystkich tych, którzy zaufali ich „mierze” wartości.

 

Dla przeszywającego serce persyflażu

 

W prawie wszystkich recenzjach „Szninkla” podkreśla się jego walory jako „tekstu w tekście”. I nic w tym dziwnego – historia ta tkwi w relacji z innymi pozycjami z kanonu religijnego i filozoficznego; wchłania m.in. Biblię i jej motyw mesjanizmu wraz z estetyką rodem ze świata Tolkiena, a następnie przetwarza ją na swój sposób. Opowieść o małym Szninklu J’onie, dostającym od Władcy Stworzyciela Światów życiową misję zakończenia odwiecznej wojny, dewastującej jego planetę, nie jest równie pompatyczna co teksty teologiczne ani nie ma pozytywnego oddźwięku co „Władca Pierścieni”. To ponura legenda o świecie nie zasługującym na przetrwanie, gdzie nawet naznaczony przez Boga wybawiciel nie jest typem świętego, a zwyczajnym osobnikiem kierowanym potrzebami i instynktem samozachowawczym. Szyderczą baśnią ukazującą w niepokojącym świetle problem zła, jego późniejszych następstw, uzyskania łaski, przemijalności życia i wagi, jaką do niego przykładamy.

 

Dla mistrzowsko zrealizowanych rysunków

 

Mówcie co chcecie, ale według mnie to właśnie w „Szninklu” pojawiają się najlepsze prace naszego światowej sławy rysownika. Rosiński, zwany powszechnie „polskim Rembrandtem”, nadaje temu komiksowi niesamowitego poczucia przestrzeni oraz potrafi poprowadzić akcję historii z różnych perspektyw, korespondującymi z intencjami scenarzysty. Jest w tych pracach wiele do podziwiania – bujna fauna, beznadzieja tryskająca z pustyń, ascetyczne sale tronowe, epickie bitwy wojenne, pełne pasji sekwencje erotyczne. Monumentalność świata przedstawionego rysownik dopieszcza wzorcową troską o zachowanie anatomii nawet najbardziej pokracznych postaci oraz operowaniem różnymi stanami emocjonalnymi postaci. Jeżeli o mnie chodzi, to zapamiętam do końca życia scenę spotkania J’ona ze stworzycielem światów w pierwszym rozdziale komiksu. Rozmowa wszechmocnego monolitu z ulotnym niczym pył Szninklem robi intrygujące wrażenie, a słowa monolitu napisane charakterystycznymi, czarnymi literami sprawiają, że wprost odczuwamy obecność kogoś nieskończonego, absolutnego.

 

Dla solidnego wydania

 

To już trzecia edycja „Szninkla” w naszym kraju. Pierwsze wydanie z Orbity jest obecnie bardzo trudne do zdobycia, a nawet jeśli Wam się uda je dorwać to szczerze wątpię w jego jakość, bo po dwudziestu latach od publikacji, czarno-białe strony już zapewne pożółkły. Dziewięć lat temu historię podzielono na trzy zeszyty w formacie europejskim i dodatkowo zostały pokolorowane przez Grazę, cenioną kolorystkę znaną chociażby z „Halloween Blues”. O ile pracę swoją wykonała bez zarzutu, to owo dopieszczenie komiksu zaszkodziło mu. O wiele lepiej odbierało się go w skromnym, czarno-białym stylu, niepokojącym i oschłym. Do tej formuły Egmont wrócił dopiero teraz, w integralnym tomie wydanym w prestiżowej serii „Kolekcja Komiksów Grzegorza Rosińskiego”. Twarda oprawa, wysokiej próby papier, dodatki w postaci szkiców i oddzielny obrazek upiększający okładkę wydania Orbity nadaje temu komiksowi prestiżu i klasy, na jakie zasługuje.

 

Epilog

 

Na koniec nieco publicystycznie –  boli mnie to, że w mediach publicznych o komiksach pozwalają mówić osobom, które tego medium nie tyle nie znoszą, co go nie rozumieją i zrozumieć nie chcą. Takie działanie jest destruktywne dla tych, co to dyletanctwo odbierają, ale i daje złą sławę samym mediom publicznym. Po obejrzeniu jednego odcinka „Hurtowni książek” nie miałem i nie mam ochoty oglądać następnych, bo czymś nieswoim było oglądanie programu napuszonego i robionego na siłę. Jeżeli tak wyglądają programy w telewizji publicznej (wierzcie lub nie, nie oglądam praktycznie w ogóle telewizji) to nie dziwię się, dlaczego ludzie nie płacą abonamentu. Mam jednak nadzieje, że któregoś dnia programy kulturalne i publicystyczne w TVP będą prowadzili profesjonaliści, mający wizje, misję i pełnię kompetencji. Niekoniecznie aktorzy.

 

Tytuł: "Szninkiel"

  • Scenariusz: Jean Van Hamme
  • Rysunki: Grzegorz Rosiński
  • Tłumacz: Ksenia Chamerska
  • Wydawca: Egmont
  • Data publikacji: 13.01.2010 r.
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 192 stron
  • Format: 22,2 x 29,6 cm
  • Cena: 69 zł 

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...