Pierwszy zbiór interpretacji jednej z najmniej popularnych (oczywiście do czasu) formacji superbohaterskich wprost wykazał, że Grant Morrison ani myśli certolić się z powierzonymi mu osobowościami, a w szerszym kontekście superbohaterską konwencją ogólnie.
„Providence” to nie tylko najlepsza komiksowa wariacja na Lovecraftowskie tematy, ale być może najlepsza w ogóle interpretacja dzieła Samotnika z Providence.
Być może będzie to nadinterpretacja z mojej strony, mam jednak wrażenie, że przekraczając na swój sposób magiczną granicę pięćdziesiątego zeszytu, Brian Michael Bendis nieco spuścił z tonu.
Spoglądam właśnie na znakomitą, nie tylko pod kątem ilustratorskim, ale i edytorskim, okładkę pierwszego tomu „Green Class: Pandemia” i zastanawiam się, co poszło nie tak?
Kulminacja. Dla niejednego autora punkt bez powrotu, który decyduje o tym, czy dane dzieło spełni nasze oczekiwania, czy jedynie rozczaruje przekombinowanym lub mało satysfakcjonującym finałem.
Wszystko zaczęło się od Alexa Alice'a i Xaviera Dorisona, dwóch absolwentów prestiżowej szkoły biznesowej ESCP Europe, którzy w duecie stworzyli „Trzeci Testament”.
No i się porobiło. Jeszcze kilka dni temu, sporządzając notatki z lektury „Judasza”, głowę zaprzątał mi problem ewentualnej recepcji komiksu w kraju wyczulonym na punkcie treści religijnych.
Potencjał bajek jako nośnika istotnych (a do tego niekoniecznie przeznaczonych tylko i wyłącznie dla dzieci) treści znany i ceniony jest co najmniej od czasów prosperowania sumeryjskich państw-miast.
Wraz z przejęciem/odzyskaniem praw do komiksowych adaptacji dorobku Roberta E. Howarda oczywiste było, że zarządcy Marvela nie mają w planach tracić czasu i rychło uzupełnią swoją ofertę o zupełnie nowe produkcje osadzone w realiach ery hyboryjskiej.
Tak jak w czwartym tomie przygód Spider-Mana z uniwersum Ultimate mieliśmy możliwość zetknąć się członkami zespołu X-Men, piąty tom to po części okazja do przyjrzenia się działaniom grupy Ultimates,
Samolot, środek transportu, który zrewolucjonizował pojęcie dystansu i sposobu wyboru wakacyjnych destynacji, będący jednocześnie źródłem poważnych zagrożeń cywilizacyjnych może też służyć za poręczną metaforę dominującego w XXI w.
Przeszukując zasoby internetu w poszukiwaniu informacji dotyczących Jima Woodringa, można natknąć się na kilka dokumentalnych rejestracji wideo, na których artysta prezentuje możliwości pióra fantazyjnie nazwanego Nibbus Maximus.
Gdy pierwszy raz usłyszałem tytuł „Mówili na niego Karol” pomyślałem sobie, że to pewnie jakaś nowa opowieść o człowieku, który został papieżem lub ewentualnie papieżu, który pozostał człowiekiem.
Nie jestem jakimś szczególnie zagorzałym fanem komiksowych adaptacji literatury, ale pomijając różne względy doraźne, lubię myśleć o nich przede wszystkim jak o inicjatywach będących świadectwem fascynacji materiałem źródłowym.