„Omen: Początek” - recenzja

Autor: Marcin Andrys Redaktor: Motyl

Dodane: 05-04-2024 21:38 ()


Horrory, których fabuła koncentruje się wokół Kościoła, od lat cieszą się niesłabnącą popularnością. Kilka klasyków z lat siedemdziesiątych doczekało się lepszych czy gorszych kontynuacji lub remake'ów. Wydaje się jednak, że konwencja ta osiągnęła już swój szczyt, a teraz mamy tylko odcinanie kuponów od co głośniejszych tytułów. Jednym z nich z pewnością był oryginalny Omen w reżyserii legendarnego Richarda Donnera z niezapomnianymi kreacjami Gregory'ego Pecka, Lee Remick i Dawida Warnera. Fabuła skupiała się na dziecku będącym antychrystem wychowywanym przez amerykańskiego ambasadora. Powstały cztery części, a w 2006 roku seria doczekała się remake'u. Tym razem twórcy pokusili się o prequel przedstawiający wydarzenia sprzed pierwszego filmu.

The First Omen trafił do naszych kina jako Omen: Początek i opowiada historię Margaret, nowicjuszki, która przybywa do Rzymu, aby przygotować się do złożenia ślubów zakonnych. Zapoznaje się z życiem w klasztorze, pomaga w opiece nad młodymi dziewczynkami, a szczególną uwagę poświęca nastoletniej Carlicie, która jest enigmatycznym dzieckiem i dość często trafia do izolatki za niewłaściwe zachowanie. Wokół Margaret zaczynają dziać się dziwne rzeczy, giną ludzie, a napotkany ekskomunikowany ojciec Brennan opowiada jej niestworzoną historię o spisku, który ma na celu powołanie do życia antychrysta, a Carlita znajduje się w centrum tych wydarzeń.

Omen Richarda Donnera miał niepodrabialną atmosferę grozy, która powodowała, że film oglądało się z dreszczem emocji. Zresztą jak na połowę lat siedemdziesiątych obraz przyciągał uwagę przerażającymi scenami śmierci, muzyką i przede wszystkim grą aktorską. Obok Dziecka Rosemary to najlepszy film o antychryście. Jak przy nich wypada tegoroczny prequel? Słabiutko. Obraz Arkashy Stevenson ma niepokojącą scenę otwarcia, w której bryluje Charles Dance i właściwie tyle dostajemy z atmosfery oryginału. Później jest już tylko gorzej. Pierwsza godzina jest nudna i w większości opiera się na przeciętnych jump scare'ach. Później akcja nabiera tempa, ale fabuła jest tak kuriozalna, że trudno uwierzyć w to, co dzieje się na ekranie, nie mówiąc już o głównym twiście, którego można się domyślić dość szybko. Pomysł na sprowadzenie antychrysta wydaje się niewiarygodny tak samo, jak zakonnice palące papierosy w Rzymie lat siedemdziesiątych poprzedniego stulecia. Kogoś poniosła za bardzo fantazja. Zamieszki wywoływane przez studentów wyjętych wprost z kultury flower-power w założeniu autorów filmu mają obrazować odejście ludzi od Boga, stają się jedynie zbędnym zapychaczem. Warto pamiętać, że akcja filmu nie rozgrywa się w Ameryce, a Włochy tamtego okresu znane są bardziej z tzw. lat ołowiu. W finale Arkasha Stevenson minimalizuje grozę, stawiając na sceny odrazy - zwłaszcza aktu narodzin. Oparcie intrygi na złu gnieżdżącym się w samym sercu Kościoła w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia nawet przez moment nie wypada przekonująco. Summa summarum, nie sposób nie odnieść wrażenia, że prequel żeruje na nostalgii oryginalnej produkcji, której stara się dorównać, ale nie dorasta jej do pięt.

Omen: Początek może pochwalić się solidną obsadą i to niewątpliwie jeden z nielicznych jego plusów. Obok epizodu wspomnianego już Charlesa Dance'a, w roli kardynała wystąpił Bill Nighty (chociaż pasuje on do tej roli jak pięść do nosa), przekonująco ojca Brennana zagrał Ralph Ineson. Największe uznanie należy się jednak Nell Tiger Free w roli Margaret, która niesie na swoich barkach cały film. Nieliczne sceny z jej udziałem pokazują, jak powinna wyglądać groza w horrorze. Szkoda, że scenariusza nie dostosowano do gry aktorskiej.

Chciałbym napisać, że Omen: Początek to dobry horror, ale tak nie jest. Nie jest to może taka tragedia jak nowy Egzorcysta, ale wciąż produkcja Richarda Donnera pozostaje niedoścignionym wzorem, a dzieło Arkashy Stevenson stanowi jedynie tanią podróbkę, po którą nie warto sięgać, skoro można wybrać wybitny oryginał.

Ocena: 4/10

Tytuł: Omen: Początek

Reżyseria: Arkasha Stevenson

Scenariusz: Tim Smith, Arkasha Stevenson, Keith Thomas

Obsada:

  • Nell Tiger Free
  • Ralph Ineson
  • Sonia Braga
  • Tawfeek Barhom
  • Maria Caballero
  • Charles Dance
  • Bill Nighy
  • Nicole Sorace

Muzyka: Mark Korven

Zdjęcia: Aaron Morton

Montaż: Amy E. Duddleston, Bob Murawski

Scenografia: Maria Luigia Battani

Kostiumy: Paco Delgado

Czas trwania: 115 minut 

Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.


comments powered by Disqus