„Furia” - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 21-03-2024 21:43 ()


Pamiętacie legendę o szlachetnym Arturze, który wyciągnął miecz z kamienia i został władcą Brytanii oraz o wielkim czarodzieju Merlinie i szlachetnych rycerzach Okrągłego Stołu? To zapomnijcie. "Furia" nie bierze się za dekonstrukcję tamtej opowieści, nie jest też współczesną interpretacją legendy arturiańskiej. To w gruncie rzeczy autonomiczna historia, która stoi na własnych nogach i może po nią sięgnąć każdy dojrzały czytelnik, nawet jeśli nigdy o Arturze i spółce z Camelotu nie słyszał, bo dajmy na to żył pod kamieniem (nie tym z mieczem).
 
Główną bohaterką pełną tytułowej furii jest Ysabelle, córka Artura. Ojciec chce ją wydać za mąż za baron Kumbrii, na co zbuntowana nastolatka nie ma zamiaru przystać. Zabiera magiczny miecz (a raczej szpadę) i ucieka, by odnaleźć Maxine, swoją siostrę, która była jako pierwsza obiecana baronowi i również nie chciała pogodzić się z narzuconym jej losem. Baron wraz z otępiałym sługą Claudem rusza śladem najmłodszej córki króla. Sam zarys, choć nie jest odkrywczy, to brzmi jak materiał na przyzwoitą emancypacyjną baśń, której motywem przewodnim będzie chęć posiadania wyboru i decydowania o sobie. I te elementy tu są, ale przykryte scenariuszem, który się ze mną rozmija. Myślałem, że będzie to cartoonowa rozwałka wkurzonej księżniczki. Tego, co prawda nie brakuje, ale to raczej szalony, zrodzony z czarnej magii miecz pała żądzą krwi. Ysa jest księżniczką, nie dla której falbanki i bale, jest zadziorna, w gorącej wodzie kąpana i chce obalić stary porządek. Wszystko byłoby fajnie, gdyby scenarzysta Geoffroy Monde był w tym wszystkim bardziej subtelny. Może mam po prostu za duże oczekiwania, mając w pamięci znakomitą "Męską skórę", która  trafnie wbiła szpilę patriarchatowi. Monde postanawia iść jednak na łatwiznę i wszyscy faceci w "Furii" to obleśne świnie i/lub czubki. A na ich czele stoi, a raczej siedzi król Artur, zapijaczony tyran, który, cytując słowa Ysy, "nie jest w stanie pić i nie sikać w tym samym czasie". Król nie jest nagi, jest za to – przepraszam za to określenie – obszczany. Tak jak i ta rozdarta sosna, jakim jest komiks, starający się pożenić wspomniane elementy, lecz ostatecznie z tego ożenku wychodzi tyle, co ze śluby Ysy z baronem.
 
Dla odmiany nie mam zastrzeżeń do rysunków. Warstwa graficzna uprzyjemniła czas przy wątpliwej rozrywce, jaką była lektura "Furii". Belgijski artysta Mathieu Burniat operuje kreskówkową techniką, a że z braku wykształcenia plastycznego brak mi narzędzi, by kwieciście oddać jej naturę, posłużę się porównaniem. Przypomina mi ona "Porę na przygodę" w wersji dla dorosłych, gdzie mniej jest słodkości, a więcej obrzydliwości, a kolor czerwony zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Szczególnie przypadła mi do gustu mimika znajdującej się na koszu magicznej broni.
 
"Furia" jest bardziej obrzydliwą niż fascynującą lekturą, która nie sprawiła mi przyjemności jak inne komiksowe baśnie w ostatnich latach, z których część wydała także Kultura Gniewu. Z dwóch marcowych premier tego wydawcy, które trafiły w moje ręce, wobec "Furii" oczekiwałem dużo więcej, a tymczasem wypada ona blado przy polskim debiucie, ale to już temat na kolejną recenzję.
 
Tytuł: Furia
  • Scenariusz: Geoffroy Monde
  • Rysunki: Mathieu Burniat
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data wydania: 05.03.2024
  • Tłumaczenie: Olga Mysłowska
  • Druk: kolorowy
  • Oprawa: twarda
  • Format: 195x260 mm
  • Stron: 228
  • ISBN: 9788367360647
  • Cena: 119,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus