„Underworld: Bunt Lykanów” - recenzja
Dodane: 21-01-2009 19:54 ()
Kiedy Kate Beckinsale zrezygnowała z dalszego uganiania się po planie filmowym w lateksowym wdzianku, twórcy serii stanęli przed trudną decyzją. Kontynuować losy Seleny z nową aktorką, a może zostawić już wyeksploatowaną historię w spokoju. Obie części „Underworldu” przyniosły przyzwoite zyski, przy niewielkich nakładach włożonych w ich produkcję, więc trzeci epizod musiał powstać.
Stało się oczywiste, że kolejna odsłona będzie traktowała o innej postaci albo powstanie prequel. Twórcy serii przychylili się do tego drugiego rozwiązania, jednakże z niewielką roszadą na stanowiskach – za kamerą miejsce Lena Wisemana (męża Kate) zajął Patrick Tatopoulos, a dotychczasowy reżyser zadowolił się współtworzeniem scenariusza filmu.
Poprzednie epizody nie należały do wybitnych osiągnięć gatunku, więc naturalną koleją rzeczy „trójka” również nie zawyża poziomu serii. Niemniej jednak wybór czasu akcji dawał szansę na powstanie całkiem niezłego filmu, który delikatnie nawiązywałby do dwóch poprzednich obrazów. Forma prequela otwierała przed twórcami wiele możliwości, m.in. drobiazgowego odtworzenia hierarchicznego uniwersum wampirów, w którym ważną, acz służalczą rolę odgrywają Lykani. Aż prosiło się zagłębić w strukturę kast panującą w obozie wampirów. Niestety całość została ograniczona do niezbędnego minimum i w przeważającym stopniu oparta na miłosnym wątku Sonji i Luciana – o którym skądinąd wiedzieliśmy już od samego początku.
Krwiopijcy zostali ukazani w roli wyższej rasy, dominującej nad właścicielami pobliskich latyfundiów czy też miejscową arystokracją. Nie jest to jednak dobrze nam znana wizja wampirów, którzy zamiast sączyć krew ze swoich ofiar wolą sięgnąć po puchar czerwonego trunku. Obraz gwarantuje nam także trochę nieścisłości w postaci współczesnych ubrań co poniektórych dalekich krewnych Draculi, czarnoskórego człowieka zagubionego w średniowiecznej Europie czy medalionu, który zabrał Lucian. To wszystko detale, ale składają się na niezbyt spójną produkcję. Dodając do tego debiut reżysera, który nie zawsze radził sobie z kamerą, a także stojące na niskim poziomie efekty specjalne – „Underworld: Bunt Lykanów” nawet jako forma rozrywki potrafi być niestrawny.
Film momentami ratują dwie kreacje aktorskie. Bill Nighy, laureat Złotego Globu, to wszechstronny aktor, obojętnie czy gra w „Piratach z Karaibów”, „Underworldzie” czy w „To właśnie miłość”. Viktor w jego wykonaniu to zimny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć despota, zagrany w niezłym stylu z charakterystyczną mimiką twarzy, serwowaną przez brytyjskiego artystę. Kroku dotrzymuje mu wyrazisty Michael Sheen w roli Luciana, natomiast Rhona Mitra jako Sonja przeszła praktycznie obok filmu. Z aktorki na siłę chciano zrobić klon Kate Beckinsale, zapominając, że obie panie różnią się zarówno urodą, jak i umiejętnościami.
„Underworld” powinien zakończyć się na pierwszym filmie. W historii kina powstały najrozmaitsze trylogię i myślę, że widzowie bardziej zapamiętają perypetie Indiany Jonesa, wysublimowany smak Hannibala Lectera czy kosmiczne przygody Luka Skywalkera niż waśnie między wampirami i wilkołakami. Takich filmów kino dostarcza nam na pęczki i nie wszystkie warto oglądać.
3/10
Korekta: Ania Stańczyk
Tytuł: "Underworld: Bunt Lykanów "
Reżyseria: Patrick Tatopoulos
Scenariusz: Danny McBride, Howard McCain, Dirk Blackman
Obsada:
- Rhona Mitra
- Michael Sheen
- Bill Nighy
- Steven Mackintosh
- Shane Brolly
- Kevin Grevioux
Muzyka: Paul Haslinger
Zdjęcia: Ross Emery
Kostiumy: Wendy Partridge
Czas trwania: 92 minuty
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...