"DMZ": "W strefie"- recenzja
Dodane: 20-12-2008 10:19 ()
"DMZ" z obu stron
Maciek Wycinek: Dobra, pogadajmy o DMZ, nowym komiksie Briana Wooda i Riccardo Burchielli, wydanym przez Manzoku. Najkrócej mówiąc to historia jedynego reportera w Nowym Jorku – mieście podzielonym pomiędzy Wolne Stany Ameryki i USA.
Tomek Pstrągowski: Zacznijmy od pomysłu i świata. Co ty na to?
MW: Generalnie uważam, że pomysł z umieszczeniem akcji w czasach drugiej wojny secesyjnej jest genialny - niesie ze sobą spory potencjał, który można świetnie wykorzystać.
TP: Zgadzam się. Moim zdaniem sam pomysł fabularny jest rewelacyjny. Zapowiada dobre political fiction, z fajnym tłem, Nowym Jorkiem po zamachach, wojną za każdym rogiem, rozpadem Stanów Zjednoczonych (który to już raz?). Do tego, to chyba pierwszy tak skonstruowany komiks (przynajmniej dla mnie) - który wykorzystuje realizm przekazu dziennikarskiego, by oddać bardzo fikcyjną historię („Transmetropolitan” próbował, ale to była historia zupełnie groteskowa, pozbawiona pretensji do autentyzmu, więc sprawy mają się nieco inaczej). No i spójrzmy prawdzie w oczy - zrujnowane ulice Nowego Jorku z graffiti w stylu „Every day is 9/11” wyglądają po prostu rewelacyjnie, jak skrzyżowanie Palestyny z Disneylandem.
MW: Gorzej, że ów potencjał nie został wykorzystany. Komiks daje ci nadzieję na coś, czego nie otrzymujesz po przeczytaniu ostatniej strony.
TP: Dokładnie - najbardziej denerwują proste wpadki w oczywistych momentach. Po pierwsze - dlaczego główny bohater jest jedynym reporterem w mieście? Przecież Nowy Jork na ulicach, którego toczy się wojna, powinien roić się od korespondentów. Po drugie, niestety, reportaże pisane przez bohatera są po prostu kiepskie literacko. Fakt, w komiksie jest powiedziane, że Matt nie jest prawdziwym dziennikarzem, ale daleko tym tekstom do Spidera Jerusalema.
MW: Kto wie, może to kwestia tłumaczenia? To dość częsta przypadłość polskich wersji językowych.
TP: Możliwe, choć ja akurat podejrzewam po prostu brak scenarzysty na poziomie Warrena Ellisa. Niestety, dobrą literaturę faktu jest o wiele ciężej zrobić niż dobrą fikcję.
MW: Poza tym jak najbardziej zgadzam się co do tego, że tło tworzy wspaniały klimat, ale główna siła fabularna - czyli reporter Matt - jest słabo poprowadzona przez spółkę Wood - Burchielli. Komiksowi w ogóle brakuje wyrazistych postaci i wiarygodnego umieszczenia ich w świecie przedstawionym.
TP: Realizm psychologiczny w tym komiksie nie istnieje. Zee obraziła się na Matta tylko dlatego, że próbował przeżyć? Przecież ona najlepiej powinna rozumieć, jak wygląda życie w NY.
MW: Do tego sam Matty zbyt szybko dostosowuje się do życie w ogarniętym wojną NY. Rozumiem, że ewolucja od zera do bohatera jest na trwałe wpisana w szablony komiksowe, ale tutaj zupełnie zgubiłem moment ostatecznej przemiany.
TP: Podobnie rzecz ma się z akceptacją Matta przez Nowy Jork – Zee powtarza w kółko, że to zamknięte społeczeństwo, w którym nikt nikomu nie ufa, ale Matta ta społeczność przyjmuje jak swojego.
MW: Autorzy porwali się na świetny ambitny pomysł, ale zabrakło im polotu by stworzyć równą historię na poziomie.
TP: Zgadzam się - komiks ma potencjał, ale pierwszy tom rozczarowuje, zarówno, jeżeli chodzi o fabułę jak i bohaterów.
MW: Właśnie o tym mówię. Album jest podzielony na dwie niewspółgrające ze sobą połowy: Pierwsze trzy zeszyty (swoisty „pilot”) tworzą jakby przewodnik po niebezpiecznym NY, w którym czytelnik może być równie zagubiony co Matty. W drugiej połowie nasz reporter hasa już po ulicach „niebezpiecznego” miasta jak gdyby nigdy nic.
TP: Nie zapomnij, że znajduje super tajną grupę morderców, choć z tego co wiemy nie ma w NY żadnych przyjaciół. Później okaże się, że jest rozpoznawany nawet przez tych złych (Wolne Stany Ameryki).
MW: Właśnie, zresztą koleś nie jest postacią medialną, jako gość piszący reportaże dla radia nie posiada „twarzy”. Status nadany mu przez strony konfliktu jest trochę trudny do przyjęcia.
TP: To wiąże się z tym, że w całym komiksie czuć, że większość rozwiązań narzucona jest przez autorów na siłę - konflikt z Zee, brak dziennikarzy, kiepskie reportaże, które się świetnie sprzedają, Matt zbyt łatwo klimatyzujący się w Nowym Jorku. Niby autor nominowany do Eisnera, a tchnie amatorką w konstruowaniu fabuły. A graficznie?
MW: Nie zachwyca, Burchielli radzi sobie z wojskowym sprzętem, ale zupełnie kładzie postacie. Twarze, stroje i cała reszta są narysowane niedbale, nieumiejętnie i psują odbiór komiksu. Całkiem przyjemne są za to okładki Wooda - z tego, co wiem późniejsze zeszyty będę rysowane już przez niego.
TP: Zupełnie się z tobą nie zgodzę. Uważam, że pewna niedbałość kreski dobrze oddaje klimat miasta. Komiks jest bardzo... komiksowy, umowny, skrótowy i to daje mu tą niezbędną dozę anarchizmu potrzebą przy takiej opowieści. Szczerze mówiąc rysunki to moim zdaniem największy atut tego tytułu.
MW: No nie wiem.. Spójrz choćby na postacie na stronach 10-11. Szczególnie te w okularach. Tak bardzo kontrastują z niezłymi wojskowymi helikopterami i innym sprzętem z tych samych stron, że aż trudno uwierzyć, że to ten sam rysownik.
TP: Nie, nie, nie, nie zgadzam się całkowicie. Rysunki są świetne. Fakt, są niechlujne, fakt postacie bywają pokraczne i fakt, czasem zbyt wiele upraszczają, ale, powtórzę się, to doskonale współgra z klimatem historii. Z anarchistyczno-artystowskim środowiskiem nowojorczyków żyjących pod lufami karabinów. Powiem więcej, cały anarchistyczno-artystowski klimat tego komiksu wynika z rysunków, bo w warstwie fabularnej jest jak z innymi elementami – powinien być, jest zasugerowany, ale jak przyszło co do czego to ciężko go znaleźć.
MW: Załóżmy, że masz rację - to skąd w takim razie ta sama kreska w odcinku „Duchy”…? Tam akcja toczy się w Central Parku, a cały „klimat anarchistyczno-artystowski” rozsypuje się o jakieś fantastyczne, fikcyjne zoo, gdzie oddział komandosów broni swojej plantacji bambusa.
TP: Zgadzam się, właśnie chciałem o tym wspomnieć. W ogóle uważam, że „Duchy” to najgorsza cześć pierwszego TPB. Źle narysowana (tak jak mówisz), nierealistyczna z założenia (młody reporter odnajduje „duchy” nie wiadomo jakim cudem) i kretyńsko rozwiązana (zakopane zoo?! co to za żart!)
MW: Za to ostatni zeszyt daje nadzieję na przyszłego TPB... Matty po raz pierwszy spotyka tych, którzy powinni być treścią tego komiksu. „Rodowitych Amerykanów” cały czas gotowych do wznowienia działań wojennych. Zaczyna się robić ciekawiej a ten subtelny cliffhanger daje znać, że jest jeszcze sporo do odkrycia w DMZ.
TP: W ogóle w pierwszym TPB brakuje drugiej strony medalu - w sumie nie wiadomo nawet, o co toczy się ta wojna. Moim zdaniem ta historia w ogóle ma potężny potencjał. Rozumiem, że został doceniony. Że jest w ścisłej czołówce najlepszych komiksów mainstreamowych, dlatego mam nadzieje, że dalej będzie dużo, dużo lepiej.
MW: Fakt - cały pomysł z secesją nie jest tu rozwinięty. Dla mnie, jako dla historyka, brakuje tu trochę nawiązań do tego, z czym hasło secesja się kojarzy. Brak tu ideologii i jasnego mówienia o celach wojny. Brak jakichś faktów, które mówiłyby o politycznym i strategicznym znaczeniu konfliktu. Może to zboczenie zawodowe, ale czuję lekki niedosyt. Widać za to ewidentnie, że wojna dla twórców to jej ofiary i szara codzienność ich życia. To w końcu treść reportaży tworzonych przez Matty’ego. Demaskowanie obłudy rządu i walka z funkcjonującymi stereotypami. Nieźle pomyślane, ale tak jak powiedziałeś - brakuje drugiej strony medalu. No i jeszcze jedno.. Jest to komiks amerykański mówiący o i do Amerykanów. Tkwi w nim brzemię rewolucji 1968 (zdegenerowane Wolne Stany i praworządność USA) i odwieczna walka między Demokratami i Republikanami. Dla nas ten komiks musi zyskać odpowiedni kontekst. Wtedy nabierze intensywniejszych kolorów i nawet nieestetyczne rysunki zejdą na plan drugi.
TP: Znów się z tobą nie zgodzę. Wydaje mi się, że odczytuję większość podtekstów DMZ, ale moim zdaniem nie odbiegają one od popkulturowej sztampy. Rewolucję lat sześćdziesiątych znamy na wylot, to bodajże najważniejsze dziesięciolecie ubiegłego wieku. Może nie czujemy Wojny Secesyjnej tak, jak czują ją Amerykanie, ale spójrzmy prawdzie w oczy - oni ją mitologizują i nadają jej zbyt duże znaczenie. W komiksie czuć ducha Ameryki, ale jest to duch dostępny dla każdego, zmerkantylizowany, taki sam jak w puszkach Coca-Coli i butach NIKE'a. Nic więcej.
MW: Według mnie jest odwrotnie: Wolne Stany to nic innego jak ta część społeczności, która kontestuje USA i odrzuca jej agresywny imperializm, Colę i Disneya. Tworzą swoistą komunę, ale zradykalizowaną, walczącą. To tutaj spotkasz postacie odrzucające podaną im wersję amerykańskiego snu, szczerze nim zawiedzione. To był też chyba główny powód tej wojny.
TP: Zobaczymy jak przeczytamy coś więcej o Wolnych Stanach. Póki co kojarzą mi się bardziej z amerykańskimi redneckami, którzy zapili i postanowili zrobić zadymę. Styl Wolnych Stanów jest dla mnie jeszcze bardziej amerykański niż orzeł, hymn i łopocząca flaga.
MW: I tu właśnie pojawia się kwestia republikanów (USA) i demokratów (Wolne Stany). Pierwsi te ideały zatracili inni do nich wracają niszcząc narosłą historycznie otoczkę, kontestując ją.
TP: Ja ten podział widzę trochę inaczej. USA to republikanie zakochani w swoim kraju. Planujący inwazję w Iraku i kręcący patriotyczne filmy. Wolne Stany zaś to Republikanie z jakiejś wiochy na Południu. Wściekli, zaściankowi i ograniczeni. Gdybym miał szukać w tej historii Demokratów, to stawiałbym na mieszkańców Nowego Jorku (zresztą strasznie prodemokratycznego miasta). Ale tak jak mówię, ciężko oceniać po pierwszym TPB.
Jedno zdanie podsumowania ode mnie - obiecywano wiele, jest przeciętnie, może być świetnie. Oby było. Zdanie od ciebie?
MW: Wielki, niewykorzystany potencjał fajnie pomyślanej historii. Mam nadzieję, że kolejne tomy udowodnią, że seria cieszy się uznaniem z konkretnych powodów. Poczekamy zobaczymy...
DMZ tom 1
Tytuł: "W strefie"
Scenariusz: Brian Wood
Rysunek: Riccardo Burchielli, Brian Wood
Data wydania: 10.2008
Liczba stron: 128
Format: 170x260 mm
Oprawa: miękka
Papier: matowy
Druk: kolor
Cena: 29,90 zł
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...