„Baśnie z 1001 nocy Królewny Śnieżki" - recenzja

Autor: Tomek Wnuczek Redaktor: Motyl

Dodane: 06-12-2008 11:18 ()


 

Po sporym zawodzie, jakim były „Kroniki miłosne” Egmont serwuje nam... kolejny tom luźno powiązanych historii ze świata Baśniowców. Tym razem kompletnie oderwany od głównej linii fabularnej. Przy poprzedniej recenzji postawiłem tezę, że Billowi Willinghamowi takie odskocznie nie wychodzą. Cóż, okazuje się, że niekiedy jednak wychodzą. Ale zacznijmy od początku.

Najnowszy tom nosi tytuł „Baśnie z tysiąca i jednej nocy Królewny Śnieżki”. Tytuł odnosi się do opowiadania mającego łączyć w całość wszystkie zebrane w tomie historie. Oto tytułowa Królewna wyrusza na Bliski Wschód, by ostrzec sułtana Szachrijara[1], a za jego pośrednictwem postacie z arabskich baśni o niebezpieczeństwie grożącym ze strony Adwersarza. Ten zaś, jak to ma w zwyczaju, zamierza ją poślubić i zgładzić nad ranem dnia następnego. Cóż więc robi Królewna? Oczywiście zaczyna opowiadać mu kolejne zawarte w tomie historie, czym odwleka wyrok. Po uwolnieniu daje taką właśnie radę swojej następczyni, czyli (uwaga, uwaga) Szeherezadzie. Całość jest niesamowicie naciągana i kiepsko napisana. Przynajmniej ilustracje są całkiem niezłe, no i nie ma to żadnego związku ze stanowiącymi sedno tomu krótkimi nowelkami.

Właśnie, owe nowelki mają tym razem pewną myśl przewodnią. Są to historie sprzed ucieczki Baśniowców do naszego świata, w wielu przypadkach stanowiące rozwinięcie klasycznej baśni poza „żyli długo i szczęśliwie”. Nie ma sensu utrzymywać, że poziom scenariuszy jest wyrównany, ale jest zdecydowanie lepiej niż w „Kronikach miłosnych”. Willingham znów w interesujący sposób przekształca znane motywy, odsłania „prawdę” ukrytą w „przekręconych” wersjach oficjalnych, słowem postmodernistyczna zabawa na całego. Tak jest szczególnie w otwierających tom lekcjach fechtunku, gdzie poznajemy nieco inną wersję historii o Królewnie Śnieżce, czy też w szkatułkowych „Diaspora/Opowieść Wiedźmy”, w których śledzimy historię życia Złej Czarownicy. Szczególnie spodobała mi się jednak króciutka „Opowieść żaby”, czyli śmieszno-smutna historia Ropucha. Ale jak pisałem, nie zawsze jest tak dobrze. „Świąteczne paszteciki” czy „Życzenie” są po prostu nudne, ale na szczęście krótkie. Żal zwłaszcza pierwszego z tych opowiadań, lis Renanrt to postać zdecydowanie zasługująca na ciekawszą rolę.

Album naprawdę dobrze wypada od strony graficznej. Każda historia narysowana jest w innym stylu, ale w zdecydowanej większości wypadają świetnie. Szczególnie podobały mi się malarskie i nastrojowe ilustracje Johna Boltona do „Lekcji fechtunku” i stonowane, ale bardzo bajkowe w klimacie rysunki Jamesa Jeana do „Opowieści żaby”. Zawsze jednak zdarzają się niechlubne wyjątki. Odstręczający jest prymitywizm rysunków Marka Wheatleya w „Słabeuszu” i nie poprawia odbioru fakt, że prymitywizm był najpewniej zamierzony. Niemniej bardzo polecam przejrzenie albumu choćby po to, by porównać style różnych twórców. Podobną różnorodność w jednym tomie widziałem dotąd tylko w „Księgach magii”.

Boli fakt, że nie można się doczekać w Polsce kolejnego pełnoprawnego albumu „Baśni”, zawierającego kontynuację głównych wątków. Ale „Baśnie z tysiąca i jednej nocy Królewny Śnieżki” to całkiem niezłe pocieszenie. O ile zignorować wstępne opowiadanie. No i co do licha robi ten komiks w serii „Obrazy grozy” [sic!]?

 

[1]Tego z „Baśni tysiąca i jednej nocy”

 

Tytuł: „Baśnie z tysiąca i jednej nocy Królewny Śnieżki

Scenariusz: Bill Willingham

Rysunki: różni artyści

Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski

Wydawca: Egmont

Data wydania: 10.08

Liczba stron: 144

Format: B5

Oprawa: twarda

Papier: kredowy

Druk: kolor

Cena: 69 zł


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...