Mantikora 2008 - relacja

Autor: Krzysztof "Krzyś-Miś" Księski Redaktor: Krzyś-Miś

Dodane: 25-11-2008 10:31 ()


 

W zeszłym roku Mantikora odleciała do ciepłych krajów. Jej absencja zmartwiła fandom, szczególnie ten pochodzący z Lubelszczyzny. Jednak w tym roku łaskawie objawiła nam się znowu, jak zawsze w Lubartowie, tym razem w dniach 17 – 19 października.

Moja przygoda z czwartą edycją tego konwentu rozpoczęła się od zbiórki pod zamkiem w Lublinie, na placu o wdzięcznym imieniu Zebrań Ludowych. Dla ponad dwudziestoosobowej ekipy tubylców oczekiwanie w deszczu na podstawiony przez organizatorów transport upłynęło w bardzo sympatycznej atmosferze. Wreszcie konwentobus nadjechał i mogliśmy ruszyć do Lubartowa.

Szkoła konwentowa była tą samą, która gościła nas przed dwoma laty. Położona w centrum Lubartowa, stanowiła miejsce doskonałe do wypadów po zaopatrzenie czy na obiad, jak również na piwne Polaków rozmowy. Okazała się również pojemna – ponad 200 uczestników imprezy swobodnie i bez tłoku pomieściło się w jej murach.

Na początek zobaczyliśmy, jak dobrze organizatorzy dbają o pieniądze wpłacane przez spragnionych ufantastycznienia się uczestników. Skrzynka na gotówkę została opasana grubym łańcuchem o solidnych ogniwach, który przymocowano do ściany, aby żaden rzezimieszek nie mógł połasić się na jej zawartość. Pokrzepieni takowym odpowiedzialnym postępowaniem, ruszyliśmy w tany, to jest rozpoczęliśmy konwentowanie.

Program konwentu okazał się dość interesujący. Składały się na niego: blok prelekcji, blok konkursów oraz mieszany blok prelekcyjno – konkursowy. Do tego dochodził duży i bardzo dobrze zaopatrzony Games Room, który zadowalał nawet najbardziej wybrednych geeków. Malownicze otoczenie cel i krat stanowiło doskonałe tło dla rywalizujących ze sobą graczy. Na osoby spragnione estetycznych wrażeń czekała wystawa prac fantastycznych, zaś dla lubiących gry – sala komputerowa i konsolowa, gdzie każdy mógł sprawdzić swą biegłość w zabijaniu elektronicznych potworów. W programie znalazło się również trochę turniejów planszowych oraz LARP-ów. Dobrym pomysłem było zorganizowanie nocnych dyskusji, które zarówno z piwem w garści, jak i bez niego wychodziły bardzo dobrze. Ponadto na konwencie pojawiły się dwa stoiska, gdzie fantaści mogli nabyć mangi, gry planszowe i karciane albo fantazyjne kości. Jeśli dodamy do tego fakt, iż jako gwiazda Mantikory występował znany twórca – Jacek Komuda, to okaże się, że jak na tak niewielki konwent, program był bardzo obfity.

Niestety, było tak na papierze, jednak rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. Najbardziej smutnym faktem była niska frekwencja na wielu punktach programu, szczególnie prelekcjach. Kilka z nich nawet nie odbyło się z braku chętnych. Parę innych zaś wypadło z programu z przyczyn organizacyjnych, co należy zapisać jako minus. Przy okazji wad – na naganę zasługuje informator, który każdy otrzymywał przy wejściu. Niby fajnie, że takowy się pojawił – nierzadko zdarza się na lokalnych konwentach, że zamiast niego uczestnicy otrzymują kartkę z programem, tu natomiast dostali niewielką dwudziestoczterostronicową książeczkę. Jednak ilość błędów – ortograficznych, stylistycznych i interpunkcyjnych, a także literówek była porażająca i wołała o pomstę do nieba. Gdyby nie głęboka sympatia do organizatorów, zorganizowalibyśmy zbiorowe modły do różnych bogów o spuszczenie zagłady na Mantikorę. Na szczęście nieco tylko ich wyśmialiśmy i konwentowaliśmy dalej.

Ponarzekałem sobie, czas więc wyeksponować największe zalety imprezy. Bez wątpienia były nią cenne nagrody w licznych konkursach i turniejach. Najlepsi w poszczególnych konkurencjach otrzymywali walutę konwentową – tzw. Mantysie. Był to środek płatniczy – za nie nabywało się w sklepiku konwentowym książki, komiksy lub gry, które organizatorzy przeznaczyli na nagrody.

Drugą wielką zaletą było darmowe jedzenie dla uczestników konwentu. W Green Roomie każdy mógł poczęstować się chlebem ze smalcem oraz, a może przede wszystkim – pysznym bigosem, który zachwalała sobie później cała zgromadzona na konwencie gawiedź. Uczynna obsługa zawsze stała na wysokości zadania, zdolna wspomóc zgłodniałego wędrowca w drodze między jednym punktem programu a drugim.

Kontynuując wątki kulinarne należy także przyznać, iż wybór tzw. knajpy konwentowej okazał się nad wyraz trafny. Była nią „Włoska Robota” – lokal szczególnie zachęcający uroczymi kelnerkami i pyszną pizzą. Dwudziestoprocentowa zniżka na wszystkie produkty sprawiała, że chodzono tam chętnie i często, w czym oczywiście pomagały również względy estetyczne. Na miejscu zaś prowadzono długie i interesujące rozmowy na tematy wszelakie.

 

Trzeba przyznać, że całość konwentu stała na dobrym poziomie pod względem organizacyjnym. Zdarzały się drobne wpadki czy niedociągnięcia, nie rzutowały one jednak na całość odbioru. Widać było, że organizatorzy starają się, są mili i uprzejmi, co z pewnością przekładało się na bardzo sympatyczną atmosferę. Dzięki temu bardzo dobrze wspominam tegoroczną Mantikorę. Mam nadzieję, że nie jest to ostatnie słowo klubu Zielony Smok (głównego organizatora całej imprezy) i w przyszłości możemy liczyć na kolejne konwenty, co najmniej tak dobre, jak ten. Jeśli w następnym roku Mantikora znów zagości w Lubartowie, z pewnością znów się na niej pojawię. Radzę Wam uczynić to samo.

 

Korekta: druzila

 


Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...