Blue Floyd - "Begins" - recenzja
Dodane: 17-10-2008 08:07 ()
Czy można zmierzyć się z muzyczną legendą Pink Floydów przenosząc ich muzykę w nieco odmienne ramy gatunkowe i wyjść z tego zwycięsko? Zapraszamy do zapoznania się z recenzją.
Korekta: Levir
Tworzenie tzw. „tribute-bandów” oraz nagrywanie i sprzedawanie płyt z cudzym materiałem nie leży w dobrym guście w świecie muzycznym i przypomina raczej niezbyt uczciwe sztuczki z odcinaniem kuponów poprzez wytwórnie płytowe. Na pewno już przyznanie się do słuchania „tribute-bandu” jest jawnym środowiskowym faux pas i kojarzy się głównie z obciachem. Nie mniej jednak wiele zespołów miało swoich naśladowców, jak nietrudno się domyślić, przede wszystkim mowa tu o zespołach ponadczasowych, wpisujących się w historię muzyki złotymi zgłoskami. Swoją muzykę odtwarzaną profesjonalnie przez inne zespoły miały m.in.: Led Zeppellin, The Beatles (tu polski akcent w postaci zespołu Żuki), Genesis oraz Pink Floyd. Ta ostatnia grupa doczekała się wykonania jej utworów nawet przez takie tuzy, jak London Symphony Orchestra oraz znany z technicznej perfekcyjności zespół Dream Theater. Blue Floyd – bo o tym „tribute-bandzie” będzie traktować ta recenzja, idzie o krok dalej niż jakakolwiek grupa starająca się zmierzyć z legendą Pink Floydów, bo oto chce przenieść klasyczne kompozycje na grunt bluesa i blues – rocka. Jak im to się udało? Po przesłuchaniu mogę tylko jawnie powiedzieć, że jestem fanem nie tylko „Różowych”, ale i „Niebieskich”.
Zespół Blue Floyd złożony jest z doświadczonych już muzyków, którzy udzielali się w takich znanych formacjach jak: The Black Crowes, The Allman Brothers Band oraz Gov't Mule. Należy przyznać, że to doświadczenie daje o sobie znać podczas odtwarzania płyty i słychać je już od pierwszych rozlegających się z głośników dźwięków. Nieprzypadkowym zdaje się być wybór artystów odnośnie nazwy zespołu – zaaranżowane, klasyczne już, utwory Pink Floydów wypełnione są po brzegi charakterystycznymi dla bluesa elementami. Muzycy traktują oryginalny materiał niczym plastyczne tworzywo ugniatając, lepiąc i rozciągając do granic możliwości, nie tylko bawiąc się konwencją z odbiorcą, ale też przedstawiając znane piosenki w zupełnie innej odsłonie. Artyści postanowili zmniejszyć ekspozycję elementów progresywnych do minimum, pojawiają się tu za to nowe instrumenty tj. mandolina, bądź harmonijka ustna, co na pewno jest dodatkowym smaczkiem podczas odsłuchiwania albumu.
Płytę otwiera podwójny utwór (których jest wiele na płycie) „HAL9000 – Shine On Your Crazy Diamond”. Na początku słyszymy charakterystyczny, pozbawiony emocji głos, znanego z Odysei Kosmicznej 2001, głównego komputera statku Discovery i jedne z jego pamiętnych, ostatnich słów: „Good afternoon, gentlemen. I am a HAL 9000 computer. I became operational at the H.A.L. plant in Urbana, Illinois on the 12th of January 1992. My instructor was Mr. Langley, and he taught me to sing a song. If you'd like to hear it I can sing it for you” po czym wchodzą złowieszcze, syntetyczne dźwięki, co stanowi swego rodzaju intro, a zarazem autorskie preludium do monumentalnego utworu, jakim jest „Shine On Your Crazy Diamond”. Zainspirowany zatracającym się w szaleństwie i narkotykowym amoku dawnym członku Pink Floydów, Sydem Barrettem, nabiera tutaj zupełnie innego wymiaru. Znane zagrywki ustępują w pewnym momencie miejsca partii harmonijki ustnej, która niejako w zastępstwie saksofonu nie próbuje wcale go naśladować, a wnosić nową jakość. W coverowanym kawałku brakuje charakterystycznego dla oryginału zmiany rytmu i tempa pod koniec utworu, pojawia się za to wybitnie ekspresyjny przekaz artystyczny, a gdy emocje sięgają zenitu, melodia nagle kończy się akordem z zupełnie innej tonacji...
Kolejnym kawałkiem wartym odnotowania jest „Interstellar Overdrive – Wish You Were Here” - pierwszy z utworów pochodzi z „kosmicznego” okresu twórczości Pink Floyd, piosenka improwizowana na występach, która w zależności od koncertu mogła trwać od 10 do nawet 30 minut. W niebieskiej wersji zespół chciał chyba zrobić trochę fanom psikusa, bo już po niecałych 3 minutach dzieło ustępuje miejsca na rzecz "Wish You Were Here", które w bluesowo kołyszącym rytmie trwa aż do 11 minuty... Należy przyznać, że nie ma tu miejsca na nudę, a każda nuta ma swoje określone miejsce i nie jest zbędna. Mistrzostwo.
Nie można nie wspomnieć o najdłuższej kompozycji na całym dwupłytowym albumie – "Hey you – Another Brick In The Wall, pt.2" – tutaj aranżacja rozwlekła się aż do 20 minut. Powoli rozbudzający się i budujący początkowo nostalgiczny nastrój, przechodzi za chwilę w zadziornie zaśpiewane „hey you!”, by pod koniec wybuchnąć z wyrzutem i goryczą wśród wtórujących popisom wokalnym gitar. Chwilę później można usłyszeć pierwsze takty „Another...”, które od razu pobudzają akcję serca poprzez „bujające” rytmy perkusji oraz zwiększone nieco w porównaniu do oryginału tempo. Wyłaniające się co i rusz „jammujące” gitary oraz towarzyszące temu ciągle organy Hammonda sprawiają, że aż trudno poznać ten utwór w tak mało pompatycznej i bluesowej wersji. Balsam dla ucha.
Muzycy nie mogli się nie pokusić o covery utworów z płyty „The Dark Side Of The Moon”. Pojawiają się tutaj „Money” – w swingowej wersji rozciągniętej prawie dwukrotnie oraz „Us and Them”, utwór pełney dziwności, niespodziewanej progresji akordów oraz niesamowitego czaru. Chociaż pozbawiona chóralnych zaśpiewów, 18-sto minutowa wersja wyeksploatowała pomysł do ostatniej nutki.
Dla odmiany jako bonus krążek kończą dwa utwory z repertuaru The Beatles – "Come Together" i "Taxman".Tutaj panowie również pokazali swoją finezję i kunszt muzyczny. Wspaniały dodatek dla tych, co po muzycznej uczcie wariacji na temat Pink Floydów poczuli niedosyt.
Zbliżając się do końca recenzji muszę stwierdzić, że ciężko jest mi do czegoś się przyczepić. Nawet wokal, który jest dosyć średni, nadaje całości specyficznego, „brudnego” charakteru. Należy przyznać, że niesamowicie się zaskoczyłem materiałem zawartym na płycie. Nigdy nie byłem zwolennikiem żadnych „cover” bądź „tribute-bandów”, bo z góry skazywałem je na porażkę – nikt, kto bazuje na cudzych dokonaniach i chcąc uzyskać dzięki temu rozgłos nie może być brany przez środowisko artystyczne na poważnie. Jak się przekonałem, niezmienna od lat forma stała się plastyczna na tyle, by znów mogła oczarować i zaskoczyć, tak samo, jak przy pierwszym słuchaniu standardów muzyki progresywnej i art rocka. Myślę, że płyta „Begins” zagości na dłużej w moim odtwarzaczu.
Blue Floyd - "Begins"
CD 1
1. HAL 9000 Intro - Shine on you Crazy Diamond
2. Have a Cigar
3. Fearless
4. Interstellar Overdrive - Wish you were Here
5. Drums
6. Set the Controls for the Heart of the Sun
7. Hey you - Another Brick in the Wall pt 2
CD 2
1. In the Flesh - Sheep
2. Money
3. Us & Them - Jam
4. Young Lust
5. Beat Jam - Come Together
6. Beat Jam - Taxman
Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...